26 Gru 2009, Sob 17:29, PID: 190708
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Gru 2009, Sob 17:43 przez missing.)
i skąd ja to znam...
Wróciłam ze studiów (na które poszłam właściwie z "przymusu" , bo osoby z takimi problemami, po jednych zawalonych studiach nikt nie powinien wypychać 900km od domu do obcego państwa a ja po prostu nie potrafiłam powiedzieć "nie" znowu musiałam spełniać oczekiwania innych,
większość tego czasu była po prostu zmarnowana - z jakiś powodów nie mogłam sobie poradzić tak jak inni,ciągle miałam depresje i strasznie izolowałam się od ludzi, ciągle byłam "gorsza"...). Niby miałam znajomych, przyjaciół etc. ale czułam się ciągle sama. Jakbym w ogóle nikogo nie obchodziła, jak jakieś ufo. Zaczęło mi się wydawać że sąsiedzi się ze mnie śmieją, że ludzie na ulicy się ze mnie naśmiewają. Że wszystkim przeszkadzam.
I nagle okazało się że kompletnie nie potrafię samodzielnie żyć, wszystko zawaliłam, studia musiałam zostawić, schudłam do 40 kilogramów, czułam się jak śmieć, kompletnie do niczego. Nie mogłam znaleźć pracy, nie potrafiłam stworzyć żadnego związku, w domu były ciągle awantury bo rodzice liczyli na to że już do domu nie wrócę, stałam się strasznie agresywna. Rodziny nienawidziłam a bez niej czułam się zupełnie osamotniona i nie mogłam sobie poradzić.
Zdałam sobie sprawę że jestem kompletnie nieprzystosowana do życia.
Już poprzednio byłam leczona, teraz znowu wypychają mnie na grupowe terapie, ale nie mogę się już z nimi dogadać.
Teraz chwilkę się trzymam, bo na kilka miesięcy mam pracę.
Co będzie potem - nie wiem... Przez swoją niestabilność emocjonalną ciągle zawalam zlecenia, które są de facto jedynym sposobem utrzymania w moim zawodzie. Nic tak naprawdę nie potrafię.
Od 15 lat męczę się z myslami samobójczymi (2 razy trafiłam do szpitala)
Nie potrafię się z nikim związać. Jedyna osoba z którą chwilkę byłam to psychopata, który mnie na koniec zostawił dla innej kobiety, zwalając całą winę na mnie. Był najlepszym przyjacielem jakiego miałam i wierzyłam mu najbardziej na świecie.
Staram się zmusić się do radości z życia, starać się na miarę swoich możliwości skupić na pracy, choć najczęściej nie mam na nic siły...).
Prawdopodobnie z jakiś powodów będę do końca życia sama.
Jak obiektywnie spojrzę na swoje życie to nie wiem jak ono będzie wyglądać...
Wróciłam ze studiów (na które poszłam właściwie z "przymusu" , bo osoby z takimi problemami, po jednych zawalonych studiach nikt nie powinien wypychać 900km od domu do obcego państwa a ja po prostu nie potrafiłam powiedzieć "nie" znowu musiałam spełniać oczekiwania innych,
większość tego czasu była po prostu zmarnowana - z jakiś powodów nie mogłam sobie poradzić tak jak inni,ciągle miałam depresje i strasznie izolowałam się od ludzi, ciągle byłam "gorsza"...). Niby miałam znajomych, przyjaciół etc. ale czułam się ciągle sama. Jakbym w ogóle nikogo nie obchodziła, jak jakieś ufo. Zaczęło mi się wydawać że sąsiedzi się ze mnie śmieją, że ludzie na ulicy się ze mnie naśmiewają. Że wszystkim przeszkadzam.
I nagle okazało się że kompletnie nie potrafię samodzielnie żyć, wszystko zawaliłam, studia musiałam zostawić, schudłam do 40 kilogramów, czułam się jak śmieć, kompletnie do niczego. Nie mogłam znaleźć pracy, nie potrafiłam stworzyć żadnego związku, w domu były ciągle awantury bo rodzice liczyli na to że już do domu nie wrócę, stałam się strasznie agresywna. Rodziny nienawidziłam a bez niej czułam się zupełnie osamotniona i nie mogłam sobie poradzić.
Zdałam sobie sprawę że jestem kompletnie nieprzystosowana do życia.
Już poprzednio byłam leczona, teraz znowu wypychają mnie na grupowe terapie, ale nie mogę się już z nimi dogadać.
Teraz chwilkę się trzymam, bo na kilka miesięcy mam pracę.
Co będzie potem - nie wiem... Przez swoją niestabilność emocjonalną ciągle zawalam zlecenia, które są de facto jedynym sposobem utrzymania w moim zawodzie. Nic tak naprawdę nie potrafię.
Od 15 lat męczę się z myslami samobójczymi (2 razy trafiłam do szpitala)
Nie potrafię się z nikim związać. Jedyna osoba z którą chwilkę byłam to psychopata, który mnie na koniec zostawił dla innej kobiety, zwalając całą winę na mnie. Był najlepszym przyjacielem jakiego miałam i wierzyłam mu najbardziej na świecie.
Staram się zmusić się do radości z życia, starać się na miarę swoich możliwości skupić na pracy, choć najczęściej nie mam na nic siły...).
Prawdopodobnie z jakiś powodów będę do końca życia sama.
Jak obiektywnie spojrzę na swoje życie to nie wiem jak ono będzie wyglądać...