05 Paź 2010, Wto 12:11, PID: 224723
Z rocznym poślizgiem udało mi się ostatecznie obronić i zdobyć tyt. lic.
Ale pisanie pracy (ktore trwało 2 lata) i sam dzień obrony były dla mnie takim stresem, że ostatecznie stwierdzam, że nie było warto.
Jako że nie czuję się na siłach aby podjąć jakąkolwiek pracę (jak już zdarzy mi się zebrać w sobie i wysłać jakieś CV wyłączam z przerażeniem telefon na kilka dni - żeby.tylko.do.mnie.nie.zadzwonili), wymyśliłam sobie, że zacznę drugi kierunek. Ale żeby ograniczyć kontakty z ludźmi do minimum - zaoczne. Na szczęście moich rodziców stać na opłacenie uczelni, ale nie ukrywam, że w głębi strasznie mi ciężko z tym i wstydzę się, że nie jestem już w pełni samodzielna (23lata).
Pierwsze zajęcia były w miarę OK. Była inauguracja, na którą rzecz jasna nie poszłam. Później w sumie tylko 5 godzin zajęć bez przerwy. Poznałam nawet jedną sympatyczną dziewczynę, z którą rozmawiałam przez chwilę (!).
Następny zjazd był w ost. sobotę. Już nie było tak kolorowo - 10 godzin zajęć, ciągłego napięcia i paniki, co sprawiło, że raz ze stresu praktycznie zrobiłam z siebie kretynkę (w dziwny sposób odpowiedziałam na zadane przez wykładowcę pytanie co zaowocowało wybuchem śmiechu całej grupy). Zamknęłam się w sobie, skuliłam wręcz jakby ktoś mi nakopał w brzuch. Godzinną przerwę przesiedziałam zamknięta w ubikacji.
Po powrocie do domu wykąpałam się, nażarłam (to tak świetnie łagodzi stres) i poszłam spać - przy czym całą noc zamiast spać - przepłakałam.
O 5 musiałam wstać żeby dojechac na kolejny zjazd.
Ostatecznie - zamiast iść na zajęcia poszłam do makdonalda, gdzie przesiedziałam (w ubikacji) około 4 godzin. Wróciłam wcześniej do domu i zaczęłam kłamać jak to nam odwołali zajęcia.
Jestem żałosna ops:
Ale pisanie pracy (ktore trwało 2 lata) i sam dzień obrony były dla mnie takim stresem, że ostatecznie stwierdzam, że nie było warto.
Jako że nie czuję się na siłach aby podjąć jakąkolwiek pracę (jak już zdarzy mi się zebrać w sobie i wysłać jakieś CV wyłączam z przerażeniem telefon na kilka dni - żeby.tylko.do.mnie.nie.zadzwonili), wymyśliłam sobie, że zacznę drugi kierunek. Ale żeby ograniczyć kontakty z ludźmi do minimum - zaoczne. Na szczęście moich rodziców stać na opłacenie uczelni, ale nie ukrywam, że w głębi strasznie mi ciężko z tym i wstydzę się, że nie jestem już w pełni samodzielna (23lata).
Pierwsze zajęcia były w miarę OK. Była inauguracja, na którą rzecz jasna nie poszłam. Później w sumie tylko 5 godzin zajęć bez przerwy. Poznałam nawet jedną sympatyczną dziewczynę, z którą rozmawiałam przez chwilę (!).
Następny zjazd był w ost. sobotę. Już nie było tak kolorowo - 10 godzin zajęć, ciągłego napięcia i paniki, co sprawiło, że raz ze stresu praktycznie zrobiłam z siebie kretynkę (w dziwny sposób odpowiedziałam na zadane przez wykładowcę pytanie co zaowocowało wybuchem śmiechu całej grupy). Zamknęłam się w sobie, skuliłam wręcz jakby ktoś mi nakopał w brzuch. Godzinną przerwę przesiedziałam zamknięta w ubikacji.
Po powrocie do domu wykąpałam się, nażarłam (to tak świetnie łagodzi stres) i poszłam spać - przy czym całą noc zamiast spać - przepłakałam.
O 5 musiałam wstać żeby dojechac na kolejny zjazd.
Ostatecznie - zamiast iść na zajęcia poszłam do makdonalda, gdzie przesiedziałam (w ubikacji) około 4 godzin. Wróciłam wcześniej do domu i zaczęłam kłamać jak to nam odwołali zajęcia.
Jestem żałosna ops: