24 Mar 2011, Czw 16:01, PID: 245292
Też się podzielę moją techniką medytacji Nie uczyłem się z jednego systemu, korzystam ze wszystkiego, co dawało mi pozytywne rezultaty.
Kontempluje leżąc - siedzenie mnie rozprasza i męczy (polecam spróbować, jeśli ktoś ma podobny problem podczas siedzenia). Czasem doładowuję się sporą dawką tlenu - szybkie i głębokie wdechy przez nos i wydechy przez usta. Nauczyłem się tego z książki S. Grofa "Poza mózg". Dużo jest literatury na ten temat - tzw. rebirthigu, ale radzę zwrócić uwagę na powagę autora, bo kilka New-Age'owych dziwadeł przewinęło mi się przez ręce (oczywiście dla wielu facet pokroju Grofa będzie dziwakiem do potęgi, ale to już zależy od tolerancji na dziwactwo ). Nie ładuję się tym tlenem do osławionego przeżycia "śmierci i narodzin", najczęściej tylko do zwiększenia jasności umysłu.
Dalej znów trochę odbiegam od tego, co najczęściej się czyta. Oczywiście oddech jest w ważny, ale ja - przynajmniej na początku - intensywnie koncentruje się na pytaniu typu "czy to jest prawdziwe?" (to co przeżywam, wyobrażam), "czy to jest prawda?". Szczerze mówiąc nie wiem skąd mi się to wzięło, nie pamiętam, żebym o czymś takim gdzieś czytał. Jest to pytanie dla mnie cholernie (za+...) ważne - do końca nie pozwala angażować się w majaki, po drugie łatwo wyobrażenia pierzchają przy takiej postawie.
Później w zasadzie nie ma podmiotu, który pytania mógłby zadawać, ale pozostaje samo dążenie, jakby "ruch" wstępujący. Żeby to opisać musiałbym używać porównań i najpewniej byłyby to mało zrozumiałe. Najważniejsze, że jest ten kres, o którym można powiedzieć: "aaa, więc to jest prawda". I za cholerę nie da się tego udowodnić pozostaje tylko osobiste przeżycie. Chyba nie ma więcej możliwych pewników, niż te dwa - pewność istnienia i pewność jakie to istnienie jest, resztę zawsze można zakwestionować.
Przeraźliwie smutne, frustrujące, załamujące jest to, że mając te pamięć (bo już nie świadomość) jestem tak leniwym konformistą, że nie chce mi się w to angażować, choć ważniejszej sprawy w życiu nie ma. Wybieram kierat codzienności, bo jest łatwiej
Krótko i do rzeczy: polecam dużo czytać, porównywać i eksperymentować z różnymi technikami, aby je dopasować do siebie, nie odwrotnie, bo gra jest warta świeczki.
I oczywiście byłbym bardzo wdzięczny, jak ktoś miałby rady (książki?) jak walczyć z lenistwem duchowym, bo to mój demon pierwszej klasy.
Sory za przydługi post.
Kontempluje leżąc - siedzenie mnie rozprasza i męczy (polecam spróbować, jeśli ktoś ma podobny problem podczas siedzenia). Czasem doładowuję się sporą dawką tlenu - szybkie i głębokie wdechy przez nos i wydechy przez usta. Nauczyłem się tego z książki S. Grofa "Poza mózg". Dużo jest literatury na ten temat - tzw. rebirthigu, ale radzę zwrócić uwagę na powagę autora, bo kilka New-Age'owych dziwadeł przewinęło mi się przez ręce (oczywiście dla wielu facet pokroju Grofa będzie dziwakiem do potęgi, ale to już zależy od tolerancji na dziwactwo ). Nie ładuję się tym tlenem do osławionego przeżycia "śmierci i narodzin", najczęściej tylko do zwiększenia jasności umysłu.
Dalej znów trochę odbiegam od tego, co najczęściej się czyta. Oczywiście oddech jest w ważny, ale ja - przynajmniej na początku - intensywnie koncentruje się na pytaniu typu "czy to jest prawdziwe?" (to co przeżywam, wyobrażam), "czy to jest prawda?". Szczerze mówiąc nie wiem skąd mi się to wzięło, nie pamiętam, żebym o czymś takim gdzieś czytał. Jest to pytanie dla mnie cholernie (za+...) ważne - do końca nie pozwala angażować się w majaki, po drugie łatwo wyobrażenia pierzchają przy takiej postawie.
Później w zasadzie nie ma podmiotu, który pytania mógłby zadawać, ale pozostaje samo dążenie, jakby "ruch" wstępujący. Żeby to opisać musiałbym używać porównań i najpewniej byłyby to mało zrozumiałe. Najważniejsze, że jest ten kres, o którym można powiedzieć: "aaa, więc to jest prawda". I za cholerę nie da się tego udowodnić pozostaje tylko osobiste przeżycie. Chyba nie ma więcej możliwych pewników, niż te dwa - pewność istnienia i pewność jakie to istnienie jest, resztę zawsze można zakwestionować.
Przeraźliwie smutne, frustrujące, załamujące jest to, że mając te pamięć (bo już nie świadomość) jestem tak leniwym konformistą, że nie chce mi się w to angażować, choć ważniejszej sprawy w życiu nie ma. Wybieram kierat codzienności, bo jest łatwiej
Krótko i do rzeczy: polecam dużo czytać, porównywać i eksperymentować z różnymi technikami, aby je dopasować do siebie, nie odwrotnie, bo gra jest warta świeczki.
I oczywiście byłbym bardzo wdzięczny, jak ktoś miałby rady (książki?) jak walczyć z lenistwem duchowym, bo to mój demon pierwszej klasy.
Sory za przydługi post.