03 Paź 2007, Śro 0:32, PID: 3763
Witam. Może ja też przedstwię tutaj mój problem. Opisałam go na innym forum. Więc zacytuję:
Cytat:Temat: Chorobliwa nieśmiałość
Witam!
Jestem tutaj nowa i chciałabym przedstawić mój problem, gdyż wyrzucenie tego ze mnie trochę mi ulży. Jak widać w temacie moim największym problemem jest chorobliwa nieśmiałość. Mam już tego dosyć. Zawsze byłam nieśmiała, ale z czasem się to pogłębiło, a teraz można to już spokojnie nazwać antropofobią. Na widok innego człowieka staję się tak spięta, że nie mogę wydobyć z siebie głosu i swobodnie się poruszać. Dosłownie sztywnieję. Nawet jak idę ulicą widząc człowieka odwracam wzrok i omijam go szerokim łukiem. Oczywiście nie chodzi tu o lęk przed samym człowiekiem (np. że boję się, że coś mi zrobi i inne tego typu popularne domysły), ale o lęk przed wyśmianiem, przed tym co sobie o mnie pomyśli. W gronie innych osób jestem jakby nieobecna, na nikogo nie patrzę. Wciąż myślę o tym jak odbierają mnie inni i mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią jak na nienormalną (co pewnie jest prawdą). To wszystko wynika w dużej mierze z braku pewności siebie. Wydaje mi się, że cokolwiek powiem lub się zachowam będzie uznane przez innych za głupie. Jak tylko uda mi się przełamać by coś załatwić mam potem ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wyjść. Często wszystkie głupie sytuacje długo rozpamiętuję i nie mogę spokojnie spać, choć wszyscy inni już dawno o tym zapomnieli. Gdy "rozmawiam" z kimś nigdy nie zabieram głosu pierwsza, a jedynie odpowiadam na pytania. Zawsze długo się zastanawiam co powiedzieć, a kiedy w końcu coś wymyślę jest już inny temat, więc przemilczam. Napięcie nie pozwala mi normalnie myśleć. A przez długotrwałą izolację straciłam umiejętność normalnego rozmawiania. A najgorsze jest to, że zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Cały czas jakby dopasowuję się do swojej etykietki osoby nieśmiałej i podświadomie robię wszystko by od niej nie odstawać, bo wydaje mi się, że jak to zrobię inni pomyślą, że zwariowałam. Wszystko kontroluję: gdzie patrzeć, jak się poruszyć, co powiedzieć... I nigdy nie wiem co zrobić, aby wyglądało to normalnie. Z mojego punktu widzenia wszystko co robię jest sztuczne i wygląda głupio. Inni normalni ludzie nie zwracają na takie rzeczy uwagi, czują się swobodnie. Natomiast wszystkie moje ruchy jeżeli można to tak określić są zahamowane. Robię wszystko by nie zwracać na siebie uwagi, ale skutek jest odwrotny. To samo tyczy się mojego wyglądu. Wydaje mi się, że wyglądam strasznie (wbrew zapewnień wielu osób, że jestem ładna), cokolwiek ubiorę po wyjściu z domu czuję się w tym głupio. Można by ująć w słowa, że wstydzę się samej siebie. Wstydzę się własnych zainteresowań, charakteru i wszystkiego co ze mną związane. Przez to, że cały czas kontroluję własne zachowanie trudno mi określić własną osobowość, ponieważ nie wiem jak zachowałabym się bez towarzyszącego mi wiecznie napięcia. Mam wrażenie, że wszyscy inni ludzie postrzegają mnie jako gorszą. Nie mam żadnych znajomych. Właściwie to mam kontakt tylko z rodziną. W szkole nikt się do mnie nie odzywa i ja do nikogo. Traktują mnie jak powietrze. Wydaje mi się, że moja obecność tylko innym przeszkadza, co skutkuje tym, że trzymam się od nich z daleka. Skupiam się więc na nauce. Dobre oceny i świadectwa z czerwonym paskiem dowartościowują mnie. Jedynie tym mogę udowodnić, że jestem choć odrobinę inteligentna. Na początku klasa próbowała nawiązać ze mną kontakt, ale uznali po prostu, że nie chcę z nimi rozmawiać, co jest nieprawdą. W podstawówce byłam raczej spokojną osobą, przez co strasznie mi wszyscy dokuczali. Żałuję, że nie zmieniłam wtedy szkoły, może nie miałabym teraz takich problemów. Właśnie wtedy zaczęłam się izolować. Miałam nadzieję, że jak pójdę do gimnazjum, do innej szkoły wszystko się zmieni. Że zacznę się przełamywać już na samym początku. Ale nie udało mi się, nie miałam tyle odwagi. Jestem już w drugiej liceum (chodzę z tą samą klasą co w gimnazjum) i nic się nie zmieniło. Czuję się tak jakbym była gdzieś zamknięta lub między mną, a otoczeniem była jakaś niewidzialna bariera. Wiem, że życie mnie omija, stoję z boku i to mnie najbardziej przygnębia. Nabawiłam się przez to depresji. Chodzę do licznych psychologów, psychiatrów, biorę leki psychotropowe i przeciwdepresyjne. Jednak mało mi to daje, bo już sama rozmowa z psychologiem sprawia mi problem. Miałam nawet myśli samobójcze. Chciałabym z tym walczyć, ale nie wiem jak. Ta sytuacja mnie wykańcza psychicznie. Często myślę o tym jak moje życie przemija, a ja je marnuję. Boję się, że kiedy nie będę już tak młoda spojrzę w przeszłość i dojdę do wniosku, ile rzeczy mnie ominęło, straciłam najlepszy okres życia jakim jest młodość. Chciałabym mieć przyjaciół i żyć tak jak inni młodzi ludzie. Napisanie powyższego tekstu przyniosło mi trochę ulgi. Musiałam w końcu wyrzucić to z siebie. Wiem, że nie jest zbyt inteligentny i zastanawiałam się czy go tu opublikować, ale chęć przedstawienia komuś mojej sytuacji i potrzeba podjęcia walki z tym problemem pokonała wszystkie moje wątpliwości. Może znacie jakieś skuteczne sposoby na pokonanie nieśmiałości? Byłabym bardzo wdzięczna...