30 Lip 2008, Śro 22:43, PID: 49222
Moje kontakty z rodziną nie wyglądają zbyt dobrze.
Z ojcem nie mam praktycznie kontaktu, czasami odzywa się do mnie telefonicznie, i to nie dzwoniąc tylko smsownie,ja nawet nie odpisuję....Rodzice rozwiedli się kiedy miałem 1,5 roku, byłem bardzo mały i nawet nie wiem o co poszło. Podobno o alkochol, ale ogulnie jest to temat tabu w naszej rodzinie...Przez szereg lat widywałem się z ojcem raz, dwa razy w roku, zazwyczaj na święta. Z jednaj strony się cieszyłem, z drugiej zawsze odchorowywałem takie spotkania. Często puźniej płakałem i nienawidziłem go za to że nie ma go częściej.W sumie to nawet nie był dla mnie ojcem, jak byłem mały to myślałem że to jakiś wujek, czy ktoś taki.....nic od niego nie dostałem i już nic nie dostanę, poza jakimiś materialnymi prezentami, które miały mi wynagrodzić jego brak Ale to nic nie znaczy....Jakiś czas temu ojciec zaczął się odzywać, niby mu się przypomniało po latach że ma syna, zaprosił mnie na wakacje do siebie i swojej obecnej. Chyba go po**** po tylu latach mieć czelność coś takiego proponować. Nie czuję z nim rzdnej więzi, jest dla mnie nikim, nigdy go nie było, nie zalerzy mi na kontakcie, jakimkolwiek....Może to się kiedyś zmieni, ale narazie tego nie widzę....
Z matką na początku miałem dobry kontakt, ale puźniej była coraz bardziej nadopiekuńcza i trzymała mnie z dala od świata, pod kloszem, zwłaszcza że jestem jedynakiem. Zawsze wydawała mi się nadmiernie surowa, choć w głębi myślałem że mnie kocha, teraz nie jestem tego pewnien. Od psychologa dowiedziałem śie też że przelewała na mnie złość na facetów, jej osobiste problemy....a że ja byłem w pobliżu więc mi się najbardziej dostało. To wszystko oczywiści było podświadome i ona nie wiedziała że mnie krzywdzi, ale to i tak narazie nic u mnie nie zmienia. Dodatkowo, miała zawsze problemy emocjonalne, nerwicę, i depresję. Teraz jest juz lepiej. Pamiętam jak całymi dniami spała i miała totalne huśtawki nastrojów, nie wychodziła z domu, miała problemy z utrzymaniem pracy i ogólnie była zła na cały świat. W pewnym momencie udzieliło się to też mnie. Stwierdziłem że poradzę sobie sam, bo nikt mi nie pomoże. Gdy miałem 10-12 lat już byłem sam, nie miałem bliższych znajomych, jedynie przelotne znajomości których nie potrafiłem utrzymać. Do tego wszystkiego dochodziły już wtedy wszystkie lęki, nad którymi dopiero puźniej zacząłem się zastanawiać. Gdy miałem około 14 lat znienawidziłem rodzinę i mówiłem że wszystkich nienawidze, a zwłaszcza matce. Pewnie ją to bolało...Pamiętam że po kłutniach mówiła że jak jestem takimądry to mam iść do tatusia. Kilka razy postawiła przedemną torbę i powiedziała że się mam pakować i wyjechać do niego, i nie zartowała. Przepraszałem ją wtedy, bo nie miałem w sobie dość siły, była silniejsza. Czułem się puźniej jak g**** a nie człowiek. I tak sobie wszystko narastało. Kiedy byłem już dorosły i miałem wreszcie te wymarzone 18 lat, ze strachem stwierdziłem że nie potrafię żyć z ludźmi, wszystkiego się bałem, ludzi i sytuacji społecznych. Puźniej miałem problemy ze znalezieniem pracy, ze skończeniem szkoły....Tak to mniej więcej wygląda. Sporo by można jeszcze pisać, ale po co...?
W sumie najlepszy kontakt mam z dziadkami, a zwłaszcza z babcią.Czasami można z nią otwarcie porozmawiać na różne tematy, choć o mojej fobii nie wie. Coś tylko mówiłem że jestem nieśmiały i takie tam. Jest dobrą osobą, ale myślę że i tak nie zrozumiałaby. Dziadek jest spokojny i cichy, ale zawsze usmiechnięty. Taki na rane przyłuż człowiek. Mam wrażenie że żyje w swoim świecie....
To tyle.....Chyba się zbyt mocno uzewnętrzniłem?? Ale co mi tam....
Z ojcem nie mam praktycznie kontaktu, czasami odzywa się do mnie telefonicznie, i to nie dzwoniąc tylko smsownie,ja nawet nie odpisuję....Rodzice rozwiedli się kiedy miałem 1,5 roku, byłem bardzo mały i nawet nie wiem o co poszło. Podobno o alkochol, ale ogulnie jest to temat tabu w naszej rodzinie...Przez szereg lat widywałem się z ojcem raz, dwa razy w roku, zazwyczaj na święta. Z jednaj strony się cieszyłem, z drugiej zawsze odchorowywałem takie spotkania. Często puźniej płakałem i nienawidziłem go za to że nie ma go częściej.W sumie to nawet nie był dla mnie ojcem, jak byłem mały to myślałem że to jakiś wujek, czy ktoś taki.....nic od niego nie dostałem i już nic nie dostanę, poza jakimiś materialnymi prezentami, które miały mi wynagrodzić jego brak Ale to nic nie znaczy....Jakiś czas temu ojciec zaczął się odzywać, niby mu się przypomniało po latach że ma syna, zaprosił mnie na wakacje do siebie i swojej obecnej. Chyba go po**** po tylu latach mieć czelność coś takiego proponować. Nie czuję z nim rzdnej więzi, jest dla mnie nikim, nigdy go nie było, nie zalerzy mi na kontakcie, jakimkolwiek....Może to się kiedyś zmieni, ale narazie tego nie widzę....
Z matką na początku miałem dobry kontakt, ale puźniej była coraz bardziej nadopiekuńcza i trzymała mnie z dala od świata, pod kloszem, zwłaszcza że jestem jedynakiem. Zawsze wydawała mi się nadmiernie surowa, choć w głębi myślałem że mnie kocha, teraz nie jestem tego pewnien. Od psychologa dowiedziałem śie też że przelewała na mnie złość na facetów, jej osobiste problemy....a że ja byłem w pobliżu więc mi się najbardziej dostało. To wszystko oczywiści było podświadome i ona nie wiedziała że mnie krzywdzi, ale to i tak narazie nic u mnie nie zmienia. Dodatkowo, miała zawsze problemy emocjonalne, nerwicę, i depresję. Teraz jest juz lepiej. Pamiętam jak całymi dniami spała i miała totalne huśtawki nastrojów, nie wychodziła z domu, miała problemy z utrzymaniem pracy i ogólnie była zła na cały świat. W pewnym momencie udzieliło się to też mnie. Stwierdziłem że poradzę sobie sam, bo nikt mi nie pomoże. Gdy miałem 10-12 lat już byłem sam, nie miałem bliższych znajomych, jedynie przelotne znajomości których nie potrafiłem utrzymać. Do tego wszystkiego dochodziły już wtedy wszystkie lęki, nad którymi dopiero puźniej zacząłem się zastanawiać. Gdy miałem około 14 lat znienawidziłem rodzinę i mówiłem że wszystkich nienawidze, a zwłaszcza matce. Pewnie ją to bolało...Pamiętam że po kłutniach mówiła że jak jestem takimądry to mam iść do tatusia. Kilka razy postawiła przedemną torbę i powiedziała że się mam pakować i wyjechać do niego, i nie zartowała. Przepraszałem ją wtedy, bo nie miałem w sobie dość siły, była silniejsza. Czułem się puźniej jak g**** a nie człowiek. I tak sobie wszystko narastało. Kiedy byłem już dorosły i miałem wreszcie te wymarzone 18 lat, ze strachem stwierdziłem że nie potrafię żyć z ludźmi, wszystkiego się bałem, ludzi i sytuacji społecznych. Puźniej miałem problemy ze znalezieniem pracy, ze skończeniem szkoły....Tak to mniej więcej wygląda. Sporo by można jeszcze pisać, ale po co...?
W sumie najlepszy kontakt mam z dziadkami, a zwłaszcza z babcią.Czasami można z nią otwarcie porozmawiać na różne tematy, choć o mojej fobii nie wie. Coś tylko mówiłem że jestem nieśmiały i takie tam. Jest dobrą osobą, ale myślę że i tak nie zrozumiałaby. Dziadek jest spokojny i cichy, ale zawsze usmiechnięty. Taki na rane przyłuż człowiek. Mam wrażenie że żyje w swoim świecie....
To tyle.....Chyba się zbyt mocno uzewnętrzniłem?? Ale co mi tam....