20 Lis 2007, Wto 21:42, PID: 6555
Smoklej napisał(a):wszedłem na dach, na wysokości gdzieś od 2 do 2,5 m. I chciałem sobie poskakać z tego dachu (fajne zabawy miałem nie). Na dole była miękka ziemia. Po prostu idealna przy skakaniu z dachu. Prawie jak poduszka.
Stanąłem na górze. Uuu, ale wysoko. Kucnąłem. O, trochę niżej. Trochę to trwało. Skoczyłem. Udało się. Złamać nogę. Nie głupi żart. Udało się skoczyć i nie odnieść żadnych ran. Przyłożenie było silne, ale nic nie bolało. Spoko nie. No dobra. To idę skoczyć znowu.
Jestem na górze. Wcale nie jest łatwiej. Przecież miękka ziemia, przecież już skoczyłem. Jeszcze chwila. Skaczę. Znowu się udało. Trochę mnie poniosło do przodu. Ale jest gites. Miękka ziemia, nawet jakbym mordą przyłożył, to bym się nie zabił przecież.
Jestem na górze. Kurczę, no wcale nie jest łatwiej, no. Przecież już skakałem. No co jest. Ale jakbym tak nogę przy lądowaniu źle ustawił, to mogłoby być rzeczywiście nie fajnie. Kucam. Dobra skaczę. Zawahałem się. Straciłem równowagę. Lecę na pysk. Złapałem się. Udało się. Zawisłem. Wspinam się. Jestem. Serce wali. Oddech przyspieszony. Przed oczami jakieś farfocle. Przestaje mi się tu już podobać. Po co ja to robię, to głupie. Dobra szybko, ostatni raz. Szybko, bez zastanawiania. Raz dwa hop i koniec. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra, poskaczę jutro.
No dokładnie.
Ile razy można się budzić co rano, walczyć cały dzień z wiatrakami, ciągle przegrywać i jeszcze na następny dzień mieć siłę wstać i ochotę żeby znów robić to samo?
eee... to było oczywiście pytanie retoryczne