20 Wrz 2008, Sob 19:30, PID: 68399
Witam
Ja myślę, że to świetny pomysł, ale musisz być szczery z samym sobą, badaj swoje intencje czy aby napewno nie jest to tylko ucieczka od codziennych problemów. Ja sam nad tym myslałem ostatnio, że chciałbym pójść do klasztoru.
Niemniej podchodząc uczciwie do sprawy stwierdziłem, że póki co jestem zbyt przywiązany do różnych rzeczy doczesnych. Poza tym, kandytat na zakonnika musi być zrównoważony emocjonalnie i nie powinien mieć problemów w życiu we wspólnocie. Ja doszedłem do wniosku, że życie codzienne może mnie jeszcze wiele nauczyć i jeżeli uzyskam pewnego rodzaju stabilność emocjonalną i szczerze uznam, że to najlepsza droga to może kiedyś nią pójdę (choć nieco inną niż Twoja)
Piszesz, że wiara i powołanie jest chorobą, ale za bardzo nie argumentujesz tego dlaczego. Otóż wiara to jest tylko środek na drodze do doskonałości, ona nie jest celem samym w sobie. Ktoś kto idzie do klasztoru rozumie niedoskonałość życia doczesnego, to, że jest nietrwałe, i niedoskonale, niedające prawdziwej satysfakcji, rozumie, że bogactwo, rodzina, seks, rozrywka dają tylko chwilowe szczęście, więc porzuca je by odnaleźć szczęście trwałe, niczym nieuwarukowane, takie które wypływa z jego wnętrza, a nie takie które jest zależne od rzeczy zewnetrznych I ten ktoś takie szczęście może odnaleźć juz w tym życiu. Nawet jak nie ma życia po śmierci, to jest szczęśliwy w tym życu, jeżeli jest życie po śmierci, to jest szczęśliwy również w przyszłym. A klasztor to najlepsze miejsce, żeby oddać się całkowicie kontemplacji i osiągnąć doskonałość.
Oczywiście nie trzeba iść do klasztoru żeby ową doskonałość osiągnąć, ale warunki które tam są sprzyjają temu, więc uważam, że to szczytny cel, o ile ktoś ma szczere intencje.
P.S. Sam jestem ateistą tak nawiasem mówiąc, a przynajmniej agnostykiem.
Ja myślę, że to świetny pomysł, ale musisz być szczery z samym sobą, badaj swoje intencje czy aby napewno nie jest to tylko ucieczka od codziennych problemów. Ja sam nad tym myslałem ostatnio, że chciałbym pójść do klasztoru.
Niemniej podchodząc uczciwie do sprawy stwierdziłem, że póki co jestem zbyt przywiązany do różnych rzeczy doczesnych. Poza tym, kandytat na zakonnika musi być zrównoważony emocjonalnie i nie powinien mieć problemów w życiu we wspólnocie. Ja doszedłem do wniosku, że życie codzienne może mnie jeszcze wiele nauczyć i jeżeli uzyskam pewnego rodzaju stabilność emocjonalną i szczerze uznam, że to najlepsza droga to może kiedyś nią pójdę (choć nieco inną niż Twoja)
SzukamMiłości napisał(a):Masz w sobie miłośc do boga, ale miłość do i tworzenie swojej rodziny jest o wiele lepsza.Miłość do Boga nie wyklucza miłości do rodziny, ba, zawiera w sobie miłość do wszystkich istot bez wyjątku, jednak jest to miłość wolna od przywiązania,
Piszesz, że wiara i powołanie jest chorobą, ale za bardzo nie argumentujesz tego dlaczego. Otóż wiara to jest tylko środek na drodze do doskonałości, ona nie jest celem samym w sobie. Ktoś kto idzie do klasztoru rozumie niedoskonałość życia doczesnego, to, że jest nietrwałe, i niedoskonale, niedające prawdziwej satysfakcji, rozumie, że bogactwo, rodzina, seks, rozrywka dają tylko chwilowe szczęście, więc porzuca je by odnaleźć szczęście trwałe, niczym nieuwarukowane, takie które wypływa z jego wnętrza, a nie takie które jest zależne od rzeczy zewnetrznych I ten ktoś takie szczęście może odnaleźć juz w tym życiu. Nawet jak nie ma życia po śmierci, to jest szczęśliwy w tym życu, jeżeli jest życie po śmierci, to jest szczęśliwy również w przyszłym. A klasztor to najlepsze miejsce, żeby oddać się całkowicie kontemplacji i osiągnąć doskonałość.
Oczywiście nie trzeba iść do klasztoru żeby ową doskonałość osiągnąć, ale warunki które tam są sprzyjają temu, więc uważam, że to szczytny cel, o ile ktoś ma szczere intencje.
P.S. Sam jestem ateistą tak nawiasem mówiąc, a przynajmniej agnostykiem.