17 Sie 2015, Pon 17:23, PID: 462446
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17 Sie 2015, Pon 17:38 przez Tulkas.)
Nie mam żadnych znajomych w świecie realnym. Kiedy myślę o przyczynach dochodzę do wniosku, że winna jest niska samoocena.
Nigdy nie potrafiłem przenieść żadnej znajomości na poziom wyższy niż sporadyczne rozmowy o niczym. Nigdy nie proponowałem nikomu wspólnego wyjścia ani wymiany numerów telefonu z dość oczywistego (dla fobików) powodu, mianowicie strachu przed byciem odebranym jako irytujący natręt i przekonania, że pewnie i tak mnie nie lubią.
Natomiast w sytuacjach kiedy zaczynam zauważać, że dana osoba jest do mnie pozytywnie nastawiona, to jest jeszcze "śmieszniej" bo zamiast się cieszyć, jeszcze bardziej się usztywniam. Jest to wina wspomnianej wyżej niskiej samooceny i poczucia niedopasowania, w związku z czym każdy przejaw sympatii w swoim kierunku uważam za niezasłużony i że ta osoba może myśleć o mnie pozytywnie tylko dlatego, że jeszcze słabo mnie zna i pewnie niedługo zmieni zdanie. W konsekwencji zamiast się rozluźnić i cieszyć się nową znajomością, zaczynam się wycofywać, żeby chronić te resztki pozytywnego obrazu, które jak mniemam jeszcze zostały. W dalszej kolejności prowadzi to przeważnie do zerwania znajomości. Przerabiałem to już kilka razy z osobami z forum i ze studiów.
Paradoksalnie więc łatwiej rozmawia mi się z nowo poznanymi osobami niż z tymi które już trochę poznać zdążyłem.
Jestem pewien, że nie jestem jedyną osobą z takim nastawieniem, jednak fajnie byłoby gdyby odezwali się tutaj mający podobnie i złagodzili moje poczucie wyobcowania
Nigdy nie potrafiłem przenieść żadnej znajomości na poziom wyższy niż sporadyczne rozmowy o niczym. Nigdy nie proponowałem nikomu wspólnego wyjścia ani wymiany numerów telefonu z dość oczywistego (dla fobików) powodu, mianowicie strachu przed byciem odebranym jako irytujący natręt i przekonania, że pewnie i tak mnie nie lubią.
Natomiast w sytuacjach kiedy zaczynam zauważać, że dana osoba jest do mnie pozytywnie nastawiona, to jest jeszcze "śmieszniej" bo zamiast się cieszyć, jeszcze bardziej się usztywniam. Jest to wina wspomnianej wyżej niskiej samooceny i poczucia niedopasowania, w związku z czym każdy przejaw sympatii w swoim kierunku uważam za niezasłużony i że ta osoba może myśleć o mnie pozytywnie tylko dlatego, że jeszcze słabo mnie zna i pewnie niedługo zmieni zdanie. W konsekwencji zamiast się rozluźnić i cieszyć się nową znajomością, zaczynam się wycofywać, żeby chronić te resztki pozytywnego obrazu, które jak mniemam jeszcze zostały. W dalszej kolejności prowadzi to przeważnie do zerwania znajomości. Przerabiałem to już kilka razy z osobami z forum i ze studiów.
Paradoksalnie więc łatwiej rozmawia mi się z nowo poznanymi osobami niż z tymi które już trochę poznać zdążyłem.
Jestem pewien, że nie jestem jedyną osobą z takim nastawieniem, jednak fajnie byłoby gdyby odezwali się tutaj mający podobnie i złagodzili moje poczucie wyobcowania