27 Lut 2018, Wto 11:28, PID: 733124
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27 Lut 2018, Wto 11:36 przez Ksenomorf.)
Twój post to doskonała ilustracja do tekstu, który ostatnio przeczytałem: http://christianitas.org/news/teologie-z...kularyzmu/ (polecam ci)
O czym jest ów tekst? W dużej mierze o mistycyzmie – a właściwie o pewnej jego współczesnej formie – jako reakcji na odbóstwiony czy odczarowany świat (copyright by Voegelin czy inny Weber); reakcji, którą w istocie można by określić właśnie tytułową teologią zaadaptowaną sekularyzmu i która koniec końców prowadzi do dalszego wycofywania religii z życia i ze świata, bo jej przejawy w codzienności to w przekonaniu tak świata, jak i „mistyków”, zabobon, element Tradycji (a więc raz jeszcze zabobon) albo właśnie coś powierzchownego (tak jak dla ciebie nieszczęsne prezerwatywy, ale domyślam się, że to tylko przykład i równie dobrze można by tu wstawić coś innego, np. temat aborcji). Chrześcijańscy mistycy, ci katoliccy, nie byli herezjarchami, a ich obraz Kościoła nie był w takim stopniu heterodoksyjny jak twój. Mistycyzm w Kościele to jedna z dróg do Boga – relatywnie rzecz biorąc, dostępna niewielu, chociaż mistyków i mistyczek było więcej, niż się powszechnie uważa. Większości ludzi nie będzie jednak dane spotkać się z Bogiem na tym padole łez i nie można czynić im z tego zarzutu, a ten zarzut gdzieś tam między wierszami kryje się w twoim poście. Sugestia, że wszyscy powinni dążyć do przebóstwienia, spotkania z Bogiem tutaj i teraz w mistycznym doświadczeniu, to przesada, to pewnie jedno z tysiąca oblicz gnozy (a co nie jest we współczesnym świecie przepoczwarzoną gnozą? – zapytałby wspomniany Voegelin), a więc wyobrażenie, że można odmienić fundamentalnie ten świat i siebie w doczesności, że można się samozbawić. Jest w twoim chrystianizmie, jak to nazywasz, miejsce na tajemnicę Zmartwychwstania; czy to jeden z tych tematów zasadniczych? Jeśli jest, a to przecież kluczowe dla chrześcijaństwa, to powinieneś wiedzieć, że chodzi o Odkupienie i pokonanie przez Chrystusa śmierci, dzięki czemu zjednoczenie człowieka z Bogiem może po tej śmierci nastąpić. No właśnie, po śmierci.
Dziwi mnie to stwierdzenie: że Kościół powinien dostosowywać się do oczekiwań ludzi. Jakby Kościół dostosowywał się do oczekiwań ludzi, to wszystko skończyłoby się w I w. Ok, być może mówisz nie o takich werbalizowanych, oczywistych potrzebach (wówczas również dobrze można by powiedzieć, że większość oczekuje seksów i picia), ale o głęboko ukrytym, nieuświadomionym powołaniu do zbawienia, no ale tu wracamy do wcześniejszego punktu: jakkolwiek Kościół powstał, żeby ludzi prowadzić do tego zbawienia, to mistycyzm nie jest jego jedyną drogą; w istocie, jak udowadnia autor linkowanego tekstu, jego dzisiejsze, heterodoksyjne formy (tj. tego mistycyzmu) prowadzą do separacji duchowości od świata, z punktu widzenia Kościoła raczej temu zbawieniu niesprzyjającej (tzn. najbardziej niesprzyjająca jest tutaj ta heterodoksja). Popularność buddyzmu czy medytacji ateistycznej, jak to określasz, wynika w moim odczuciu właśnie z dopasowania do pooświeceniowej formuły oddzielenia rozumu i wiary: duchowość do przeżyć indywidualnych, osobistych, w izolacji, a życie w świecie, codzienność swoją drogą, „rozumna”, już bez łączenia z wiarą czy duchowością. Przyjmuje się je łatwiej, bo mistyka chrześcijańska rosła na gruncie Kościoła i Tradycji, gdzie są przecież bzidki zabobon i powierzchowność religijna, czyli to wszystko właśnie, co przez wieki łączyło oba porządki, sprawiało, że się przenikały.
Zatem chociaż zgadzam się z tym, że Kościół jest dzisiaj słaby i popełnia błędy w ewangelizacji – o ile w ogóle możemy mówić o jakiejś ewangelizacji (możemy? Chyba nie bardzo) – to mistycyzm w takiej formie, w jakiej ty go przedstawiasz, nie wydaje mi się rozwiązaniem, wręcz przeciwnie. No ale raczej trudno będzie się nam zgodzić, bo ty wartościujesz pozytywnie to, co heterodoksyjne, a ja to, co ortodoksyjne.
O czym jest ów tekst? W dużej mierze o mistycyzmie – a właściwie o pewnej jego współczesnej formie – jako reakcji na odbóstwiony czy odczarowany świat (copyright by Voegelin czy inny Weber); reakcji, którą w istocie można by określić właśnie tytułową teologią zaadaptowaną sekularyzmu i która koniec końców prowadzi do dalszego wycofywania religii z życia i ze świata, bo jej przejawy w codzienności to w przekonaniu tak świata, jak i „mistyków”, zabobon, element Tradycji (a więc raz jeszcze zabobon) albo właśnie coś powierzchownego (tak jak dla ciebie nieszczęsne prezerwatywy, ale domyślam się, że to tylko przykład i równie dobrze można by tu wstawić coś innego, np. temat aborcji). Chrześcijańscy mistycy, ci katoliccy, nie byli herezjarchami, a ich obraz Kościoła nie był w takim stopniu heterodoksyjny jak twój. Mistycyzm w Kościele to jedna z dróg do Boga – relatywnie rzecz biorąc, dostępna niewielu, chociaż mistyków i mistyczek było więcej, niż się powszechnie uważa. Większości ludzi nie będzie jednak dane spotkać się z Bogiem na tym padole łez i nie można czynić im z tego zarzutu, a ten zarzut gdzieś tam między wierszami kryje się w twoim poście. Sugestia, że wszyscy powinni dążyć do przebóstwienia, spotkania z Bogiem tutaj i teraz w mistycznym doświadczeniu, to przesada, to pewnie jedno z tysiąca oblicz gnozy (a co nie jest we współczesnym świecie przepoczwarzoną gnozą? – zapytałby wspomniany Voegelin), a więc wyobrażenie, że można odmienić fundamentalnie ten świat i siebie w doczesności, że można się samozbawić. Jest w twoim chrystianizmie, jak to nazywasz, miejsce na tajemnicę Zmartwychwstania; czy to jeden z tych tematów zasadniczych? Jeśli jest, a to przecież kluczowe dla chrześcijaństwa, to powinieneś wiedzieć, że chodzi o Odkupienie i pokonanie przez Chrystusa śmierci, dzięki czemu zjednoczenie człowieka z Bogiem może po tej śmierci nastąpić. No właśnie, po śmierci.
Dziwi mnie to stwierdzenie: że Kościół powinien dostosowywać się do oczekiwań ludzi. Jakby Kościół dostosowywał się do oczekiwań ludzi, to wszystko skończyłoby się w I w. Ok, być może mówisz nie o takich werbalizowanych, oczywistych potrzebach (wówczas również dobrze można by powiedzieć, że większość oczekuje seksów i picia), ale o głęboko ukrytym, nieuświadomionym powołaniu do zbawienia, no ale tu wracamy do wcześniejszego punktu: jakkolwiek Kościół powstał, żeby ludzi prowadzić do tego zbawienia, to mistycyzm nie jest jego jedyną drogą; w istocie, jak udowadnia autor linkowanego tekstu, jego dzisiejsze, heterodoksyjne formy (tj. tego mistycyzmu) prowadzą do separacji duchowości od świata, z punktu widzenia Kościoła raczej temu zbawieniu niesprzyjającej (tzn. najbardziej niesprzyjająca jest tutaj ta heterodoksja). Popularność buddyzmu czy medytacji ateistycznej, jak to określasz, wynika w moim odczuciu właśnie z dopasowania do pooświeceniowej formuły oddzielenia rozumu i wiary: duchowość do przeżyć indywidualnych, osobistych, w izolacji, a życie w świecie, codzienność swoją drogą, „rozumna”, już bez łączenia z wiarą czy duchowością. Przyjmuje się je łatwiej, bo mistyka chrześcijańska rosła na gruncie Kościoła i Tradycji, gdzie są przecież bzidki zabobon i powierzchowność religijna, czyli to wszystko właśnie, co przez wieki łączyło oba porządki, sprawiało, że się przenikały.
Zatem chociaż zgadzam się z tym, że Kościół jest dzisiaj słaby i popełnia błędy w ewangelizacji – o ile w ogóle możemy mówić o jakiejś ewangelizacji (możemy? Chyba nie bardzo) – to mistycyzm w takiej formie, w jakiej ty go przedstawiasz, nie wydaje mi się rozwiązaniem, wręcz przeciwnie. No ale raczej trudno będzie się nam zgodzić, bo ty wartościujesz pozytywnie to, co heterodoksyjne, a ja to, co ortodoksyjne.