03 Mar 2018, Sob 11:48, PID: 733760
Nie mylę zbawienia z przebóstwieniem. Jeśli wspomniałem o samozbawieniu, to dlatego że pisałeś tak, jakbyś kulminacyjny punkt widział w przebóstwieniu, jakby ono było celem.
Piszesz, że najskuteczniejsza, a nieco wyżej, że często nawet wśród ludzi w zakonach ta droga prowadzi do czegoś odwrotnego. Wygląda raczej na trudną drogę, nie każdemu dostępną, a pretensja do Kościoła i ludzi – na fanaberię estety, który ma dużo czasu na czytanie i poezję i myśli, że inni też.
W ogóle się nie domyślam, ja to wiem. Jeśli sformułowałem swoją wypowiedź tak, jakbym sugerował, że się domyślam, to chyba z kurtuazji, ale dzisiaj będzie bez dyplomacji. Ten twój pierwszy post to oczywiście zaledwie jeden z dowodów twojej heterodoksji, już nawet nie bycia na obrzeżach Kościoła, ale poza jego obrębem. Jeśli w dziesiątkach postów deklarujesz aprobatę dla komunizmu albo takich partii jak Razem, to znaczy, że teza o „mistycyzmie” redukującym wiarę do wewnętrznych ochów i achów i osobistych wzmożeń ducha, a w konsekwencji separującym wiarę od życia i wszelkich jego przejawów (społecznych czy politycznych na przykład), ma wiele wspólnego z prawdą.
Jeśli ludzie, tzn. katolicy, nie żegnają się np. mijając kościół, nie dziękują Bogu za spożywane jedzenie, jeśli formuły wypowiadane chociażby na pogrzebie są dla nich, no właśnie, tylko formułami, i nie świadczą o przenikaniu się porządku duchowego i doczesnego – to wszystko jest wynikiem sekularyzacji i desakralizacji. I to są te lżejsze przejawy, powszechne, trudne do przeskoczenia, niestety. To właśnie ta separacja, której wynikiem jest przeświadczenie, że w świecie nie ma Boga, jest sobie gdzieś tam, pogadam z nim sobie przed snem, sam na sam, albo wpadnę w ekstazę, jeśli jestem już po jakimś solidnym kursie poezji mistycznej. Na wyższym poziomie tej separacji czyny pozbawione są wektora zła czy dobra, ewentualnie otrzymują świecki (rasizm, ksenofobia, prawa człowieka) i tylko w odniesieniu do prawa pozytywnego, świeckiego mają znaczenie, a za wiarę robią duchowe (estetyczne?) uniesienia. Konsekwencją może być na przykład popieranie potępionych przez Kościół doktryn – nie bez przyczyny potępionych, bo ze swojej istoty nie mogą łączyć się z wiarą chrześcijańską (komunizm zresztą pewnie z jakąkolwiek religią) – czy antyreligijnych partii. Jeśli do tego ma prowadzić ten „mistycyzm”, to dziękuję.
haraczu napisał(a):Jakkolwiek droga do przebóstwienia i samo przebóstwienie jest zazwyczaj fragmentem wzrastania na drodze do zbawienia, to zdarza się i tak, że jest ono przyczyną wielkich upadków: są osoby, które po "zobaczeniu" przedsionków Królestwa, nie potrafią znieść, kiedy jest to im odebrane i w dalszym życiu popadają w zgorzknienie, grzech czy szaleństwo. Takie historie są częste wśród ludzi żyjących w zakonach kontemplacyjnych.
Nie robię nikomu zarzutu, że nie idzie akurat drogą kontemplacyjną, ale jeżeli uznajemy, za świętymi mistykami, że jest to droga najskuteczniejsza, czemu nie miałbym być jej orędownikiem?
Piszesz, że najskuteczniejsza, a nieco wyżej, że często nawet wśród ludzi w zakonach ta droga prowadzi do czegoś odwrotnego. Wygląda raczej na trudną drogę, nie każdemu dostępną, a pretensja do Kościoła i ludzi – na fanaberię estety, który ma dużo czasu na czytanie i poezję i myśli, że inni też.
haraczu napisał(a):Błędnie też domyślasz się mojego zaparcia się Tradycji.
W ogóle się nie domyślam, ja to wiem. Jeśli sformułowałem swoją wypowiedź tak, jakbym sugerował, że się domyślam, to chyba z kurtuazji, ale dzisiaj będzie bez dyplomacji. Ten twój pierwszy post to oczywiście zaledwie jeden z dowodów twojej heterodoksji, już nawet nie bycia na obrzeżach Kościoła, ale poza jego obrębem. Jeśli w dziesiątkach postów deklarujesz aprobatę dla komunizmu albo takich partii jak Razem, to znaczy, że teza o „mistycyzmie” redukującym wiarę do wewnętrznych ochów i achów i osobistych wzmożeń ducha, a w konsekwencji separującym wiarę od życia i wszelkich jego przejawów (społecznych czy politycznych na przykład), ma wiele wspólnego z prawdą.
Jeśli ludzie, tzn. katolicy, nie żegnają się np. mijając kościół, nie dziękują Bogu za spożywane jedzenie, jeśli formuły wypowiadane chociażby na pogrzebie są dla nich, no właśnie, tylko formułami, i nie świadczą o przenikaniu się porządku duchowego i doczesnego – to wszystko jest wynikiem sekularyzacji i desakralizacji. I to są te lżejsze przejawy, powszechne, trudne do przeskoczenia, niestety. To właśnie ta separacja, której wynikiem jest przeświadczenie, że w świecie nie ma Boga, jest sobie gdzieś tam, pogadam z nim sobie przed snem, sam na sam, albo wpadnę w ekstazę, jeśli jestem już po jakimś solidnym kursie poezji mistycznej. Na wyższym poziomie tej separacji czyny pozbawione są wektora zła czy dobra, ewentualnie otrzymują świecki (rasizm, ksenofobia, prawa człowieka) i tylko w odniesieniu do prawa pozytywnego, świeckiego mają znaczenie, a za wiarę robią duchowe (estetyczne?) uniesienia. Konsekwencją może być na przykład popieranie potępionych przez Kościół doktryn – nie bez przyczyny potępionych, bo ze swojej istoty nie mogą łączyć się z wiarą chrześcijańską (komunizm zresztą pewnie z jakąkolwiek religią) – czy antyreligijnych partii. Jeśli do tego ma prowadzić ten „mistycyzm”, to dziękuję.