30 Gru 2009, Śro 18:18, PID: 191290
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Gru 2009, Śro 19:02 przez eric.)
Największy lęk mam przed młodymi bo wiem do czego są zdolni po moich przykrych doświadczeniach. Jak jakiś młody szpaner pyta mnie na ulicy o coś to mam wrażenie że następne pytanie będzie brzmiało "czy chcesz w+" czy coś w tym stylu. Ze starszymi ludźmi mogę rozmawiać normalnie, jeśli ktoś pyta mnie na przystanku jak dojechać to nie denerwuję się. Ale jak widzę jakąś grupkę młodych to już mam umysł pełen cytatów typu "chcesz w+" itp; mam ochotę spierniczać gdzie pieprz rośnie. Może jakbym poszedł na siłownię i nauczył się lać to bym sie czuł bezpieczniej i pewniej, ale "i Herkules d*pa kiedy ludzi kupa". Jak pisałem wyżej - "młody zaczepny" może przyprowadzić nawet i pół osiedla jak będę miał pecha. Dlatego jak widze takich ludzi to po prostu czuje się jakby zaraz miało zaatakować mnie dzikie zwierzę z którym nie mam szans.
Wzmogło to na pewno ciągłe powtarzanie przez rodziców że nie powinienem wychodzić na ulice bo tam jest niebezpiecznie, że kogoś pobili i że skończe tak samo. Czuje się w miarę bezpiecznie kiedy jadę chociażby rowerem, albo nawet komunikacją miejską (rzadko atakują ludzi w autobusach czy tramwajach). Nawet na rowerze mam przewagę nad takimi - po prostu mogę im uciec. A nie będą przecież robić obławy na zwykłego typka który jedzie rowerem i gonić go skuterami czy autem, po prostu sobie odpuszczą i "pożyczą" kasę czy telefon od kogoś innego.
Jak stoję na przystanku i widze jak jakaś grupka młodych mnie dziwnie obserwuje to czuje sie jakby wściekłe wilki szczerzyły kły w moją stronę. Teoretycznie nie utrudnia to jakoś szczególnie życia, rzadko zdarzają sie takie sytuacje, a może to nawet ocalić mi kiedyś łeb. Ale nie ma szans żebym ja sie dobrze czuł w grupie młodych z którymi będę związany np. przez 3 lata studiów. To nie pozwoli mi być towarzyskim nawet jeśli chciałbym. A jeśli idąc na studia dzienne trafię na taką grupę, na jaką w tym pierwszym liceum gdzie chodziłem 2 tygodnie? Totalnie rozłożę się psychicznie. Wolę nie ryzykować i za razem się nie katować, i tak mi kontaktów z ludźmi nie brakuje. Teraz najbardziej mnie boli i rozwala moje życie właśnie szkoła. Poza tym nie widzę problemu. No jeszcze nuda w zimie. Ale jakby nie rodzice to pędziłbym zimowy sezon rowerowy i też byłoby ok.
Im więcej jeżdżę rowerem po mieście tym więcej mam pewności siebie i strach szybko zanika. Najgorzej jest jak wychodzę bo słyszę od matki "zabijesz sie, napadną cie, porwą sie, zginiesz chłopie, jesteś debilem że tak robisz". Mam to gdzieś i jadę, ale czuję stres przy wyjściu z domu. Co dziwne kiedy mieszkałem na wsi na wakacjach jeździłem sobie wszędzie i nie czułem stresu przy wyjeżdżaniu, no może troszeczkę. Ale tam faktycznie była oaza spokoju i bezpieczeństwa. Moje osiedle jest niebezpieczne i może dlatego czuje stres - ale to zwiększa czujność i przechodzi po przejechaniu kilku kilometrów kiedy już ujadę dalej w miasto. Jednak matka mogłaby powiedzieć "jedź ostrożnie i wróć przed godziną X" zamiast "zabijesz sie kretynie skończony".
Wzmogło to na pewno ciągłe powtarzanie przez rodziców że nie powinienem wychodzić na ulice bo tam jest niebezpiecznie, że kogoś pobili i że skończe tak samo. Czuje się w miarę bezpiecznie kiedy jadę chociażby rowerem, albo nawet komunikacją miejską (rzadko atakują ludzi w autobusach czy tramwajach). Nawet na rowerze mam przewagę nad takimi - po prostu mogę im uciec. A nie będą przecież robić obławy na zwykłego typka który jedzie rowerem i gonić go skuterami czy autem, po prostu sobie odpuszczą i "pożyczą" kasę czy telefon od kogoś innego.
Jak stoję na przystanku i widze jak jakaś grupka młodych mnie dziwnie obserwuje to czuje sie jakby wściekłe wilki szczerzyły kły w moją stronę. Teoretycznie nie utrudnia to jakoś szczególnie życia, rzadko zdarzają sie takie sytuacje, a może to nawet ocalić mi kiedyś łeb. Ale nie ma szans żebym ja sie dobrze czuł w grupie młodych z którymi będę związany np. przez 3 lata studiów. To nie pozwoli mi być towarzyskim nawet jeśli chciałbym. A jeśli idąc na studia dzienne trafię na taką grupę, na jaką w tym pierwszym liceum gdzie chodziłem 2 tygodnie? Totalnie rozłożę się psychicznie. Wolę nie ryzykować i za razem się nie katować, i tak mi kontaktów z ludźmi nie brakuje. Teraz najbardziej mnie boli i rozwala moje życie właśnie szkoła. Poza tym nie widzę problemu. No jeszcze nuda w zimie. Ale jakby nie rodzice to pędziłbym zimowy sezon rowerowy i też byłoby ok.
Im więcej jeżdżę rowerem po mieście tym więcej mam pewności siebie i strach szybko zanika. Najgorzej jest jak wychodzę bo słyszę od matki "zabijesz sie, napadną cie, porwą sie, zginiesz chłopie, jesteś debilem że tak robisz". Mam to gdzieś i jadę, ale czuję stres przy wyjściu z domu. Co dziwne kiedy mieszkałem na wsi na wakacjach jeździłem sobie wszędzie i nie czułem stresu przy wyjeżdżaniu, no może troszeczkę. Ale tam faktycznie była oaza spokoju i bezpieczeństwa. Moje osiedle jest niebezpieczne i może dlatego czuje stres - ale to zwiększa czujność i przechodzi po przejechaniu kilku kilometrów kiedy już ujadę dalej w miasto. Jednak matka mogłaby powiedzieć "jedź ostrożnie i wróć przed godziną X" zamiast "zabijesz sie kretynie skończony".