03 Sty 2010, Nie 17:41, PID: 191916
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Sty 2010, Nie 18:23 przez eric.)
Teraz mam taką sytuację że chciałbym wyjść na pole poślizgać sie rowerem na śniegu bo to lubię, a rodzice najwyżej na 15 minut dziennie mi pozwalają "bo sie rozchorujesz". Nie mogę tej nadopiekuńczości. Ostatni raz przeziębiłem sie w 4 klasie podstawówki, bardziej podatny jestem na grypy które ze szkoły przynoszę całymi seriami (nawet 4 razy w roku potrafie mieć grype), tego już rodzice nie zauważają. Szkoła ponad wszystko, a moje życie prywatne to "moja fanaberia". Powinienem ze szkoły wracać i iść spać, budzić sie wieczorem robić lekcje znów spać i tak w kółko. Wtedy byliby szczęśliwi. Ale żaden młody człowiek tego nie wytrzyma.
Jak jadę na rower na miasto i na przykład autobus wyprzedzi mnie niebezpiecznie blisko czy cokolwiek sie stanie, to nie mówię o tym rodzicom bo mi rower na złom sprzedadzą, dla ich przewrażliwionych głów ominięcie przez autobus na ulicy równa się z końcem świata. Matka ciągle w domu siedzi (ale nie z winy jakichś fobii), nawet na zakupy nie chodzi, cierpi na jakiś brak kontaktu z rzeczywistością. Poza domem jest niebezpiecznie i można stracić życie. Może dla osoby starszej siedzenie w domu jest dobre, ale mnie to zabije prędzej czy później.
Będę się musiał wyprowadzić od rodziców bo zniszczą moje życie, przesiedzę je przykuty do kaloryf...komputera. Zmuszają mnie do pójścia na studia, no udało mi sie to zaakceptować może faktycznie to dobre dla mnie, ale izolacja od świata i mówienie o nim jako o niebezpiecznej dżungli to już gruba przesada.
Czasami nie wytrzymuję nazywania mnie tchórzami itp. i przypominam jak się nade mną znęcali w podstawówce za czwórki zamiast piątek. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, ja sobie to ubzdurałem żeby usprawiedliwiać swoje frajerstwo nieudacznictwo, lenistwo. A skąd lęki? No jak to skąd, albo je udaję żeby się nie uczyć, albo jestem urodzonym frajerem. I jak z takimi ludźmi rozmawiać, co gorsza żyć.
Najgorsze że jestem w czarnej dup*e, chciałem iść do publicznego liceum, ale tam była hołota i zaczęło takie samo dokuczanie i wyśmiewanie jak w gimnazjum i podstawówce, po 2 tygodniach zrezygnowałem i przepisałem sie do prywatnego liceum bo było blisko domu. Do liceum dalej niż 5 kilometrów po prostu zabronili mi iść bo chorowałem często w podstawówce i gimnazjum i dalej choruję. Cóż poradzić. Teraz ojciec płaci za moją szkołę i myśli że ma nade mną władzę niczym Bóg. Potem chce mnie wypchać na studia, inne niż płatne nie wchodzą za bardzo w rachubę bo to liceum jest za po prostu za słabe i nie mam po nim za dobrych perspektyw. Mam opcję żeby przeprowadzić się do babci, jestem na etapie ustalenia z nią czy wsparłaby mnie finansowo podczas studiów (ojciec mnie znienawidzi i utnie mi kasę jeśli się wyprowadzę do babci), ale ciąglę nie mogę pogadać z nią w 4 oczy bo rodzice nie chcą mnie wypuścić z domu "bo jest za zimno i sie rozchorujesz". Błędne koło się zamyka. Teraz nie wiem nawet czy stąpam po kruchym lodzie czy nie. Jutro znów do szkoły, już mnie głowa zaczyna boleć i czuje sie zagrożony. Nie wytrzymam tego wszystkiego, tego jest zbyt wiele...
Jestem w tej chwili uzależniony od rodziców, wielu ludzi jest ale mają od nich wsparcie, a nie muszą z nimi walczyć bo są niedorozwinięci albo zakompleksieni do tego stopnia co moi. Jeśli będę chciał się od nich odizolować to może być ciężko sobie poradzić samemu, a jeśli z nimi zostanę to skończę prędzej czy później w szpitalu psychiatrycznym. Sam nie wiem co gorsze. Jeśli nie dostanę kasy od babci to będę musiał już teraz pracować. Nie mam prawa jazdy nawet na samochód, więc nawet ciężarówką nie będę mógł jeździć żeby coś zarobić, pozostaje mi budowa czy coś w tym rodzaju. Jeśli babcia sfinansowała by moje studia to byłbym ustawiony, ale nie rozmawiałem z nią jeszcze na ten temat i szczerze mówiąc nie liczę na to, to byłoby zbyt łatwe jak na życie.
Sorry że tak dużo i że się wyżalam jak frajer, ale nie mogę tego sam strawić w sobie.
Jak jadę na rower na miasto i na przykład autobus wyprzedzi mnie niebezpiecznie blisko czy cokolwiek sie stanie, to nie mówię o tym rodzicom bo mi rower na złom sprzedadzą, dla ich przewrażliwionych głów ominięcie przez autobus na ulicy równa się z końcem świata. Matka ciągle w domu siedzi (ale nie z winy jakichś fobii), nawet na zakupy nie chodzi, cierpi na jakiś brak kontaktu z rzeczywistością. Poza domem jest niebezpiecznie i można stracić życie. Może dla osoby starszej siedzenie w domu jest dobre, ale mnie to zabije prędzej czy później.
Będę się musiał wyprowadzić od rodziców bo zniszczą moje życie, przesiedzę je przykuty do kaloryf...komputera. Zmuszają mnie do pójścia na studia, no udało mi sie to zaakceptować może faktycznie to dobre dla mnie, ale izolacja od świata i mówienie o nim jako o niebezpiecznej dżungli to już gruba przesada.
Czasami nie wytrzymuję nazywania mnie tchórzami itp. i przypominam jak się nade mną znęcali w podstawówce za czwórki zamiast piątek. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, ja sobie to ubzdurałem żeby usprawiedliwiać swoje frajerstwo nieudacznictwo, lenistwo. A skąd lęki? No jak to skąd, albo je udaję żeby się nie uczyć, albo jestem urodzonym frajerem. I jak z takimi ludźmi rozmawiać, co gorsza żyć.
Najgorsze że jestem w czarnej dup*e, chciałem iść do publicznego liceum, ale tam była hołota i zaczęło takie samo dokuczanie i wyśmiewanie jak w gimnazjum i podstawówce, po 2 tygodniach zrezygnowałem i przepisałem sie do prywatnego liceum bo było blisko domu. Do liceum dalej niż 5 kilometrów po prostu zabronili mi iść bo chorowałem często w podstawówce i gimnazjum i dalej choruję. Cóż poradzić. Teraz ojciec płaci za moją szkołę i myśli że ma nade mną władzę niczym Bóg. Potem chce mnie wypchać na studia, inne niż płatne nie wchodzą za bardzo w rachubę bo to liceum jest za po prostu za słabe i nie mam po nim za dobrych perspektyw. Mam opcję żeby przeprowadzić się do babci, jestem na etapie ustalenia z nią czy wsparłaby mnie finansowo podczas studiów (ojciec mnie znienawidzi i utnie mi kasę jeśli się wyprowadzę do babci), ale ciąglę nie mogę pogadać z nią w 4 oczy bo rodzice nie chcą mnie wypuścić z domu "bo jest za zimno i sie rozchorujesz". Błędne koło się zamyka. Teraz nie wiem nawet czy stąpam po kruchym lodzie czy nie. Jutro znów do szkoły, już mnie głowa zaczyna boleć i czuje sie zagrożony. Nie wytrzymam tego wszystkiego, tego jest zbyt wiele...
Jestem w tej chwili uzależniony od rodziców, wielu ludzi jest ale mają od nich wsparcie, a nie muszą z nimi walczyć bo są niedorozwinięci albo zakompleksieni do tego stopnia co moi. Jeśli będę chciał się od nich odizolować to może być ciężko sobie poradzić samemu, a jeśli z nimi zostanę to skończę prędzej czy później w szpitalu psychiatrycznym. Sam nie wiem co gorsze. Jeśli nie dostanę kasy od babci to będę musiał już teraz pracować. Nie mam prawa jazdy nawet na samochód, więc nawet ciężarówką nie będę mógł jeździć żeby coś zarobić, pozostaje mi budowa czy coś w tym rodzaju. Jeśli babcia sfinansowała by moje studia to byłbym ustawiony, ale nie rozmawiałem z nią jeszcze na ten temat i szczerze mówiąc nie liczę na to, to byłoby zbyt łatwe jak na życie.
Sorry że tak dużo i że się wyżalam jak frajer, ale nie mogę tego sam strawić w sobie.