06 Lip 2008, Nie 22:13, PID: 40704
Długo bałem się iść do pracy, rok po skończeniu studiów siedziałem w domu, pielęgnując uczucie, że jestem beznadziejny (bo boję się cv wysłać). Wreszcie wziąłem się troszkę w garść, wyjechałem nawet do innego miasta i zacząłem szukać pracy, co zresztą przyczyniło się do dalszej pielęgnacji niskiej samooceny (bo wszyscy zlewają moje aplikacje; zresztą jak pierwszy raz dostałem zaproszenie na rozmowę o pracę, to z lęku nie dotarłem, uciekając spod drzwi). Wreszcie pracę dostałem, nawet nienajgorszą...
aaaale
samoocena się nie poprawiła, bo w pracy radzę sobie przeciętnie - niesamowicie wręcz stresująco działa na mnie konieczność przebywania z innymi w jednym pomieszczeniu przez 8 godzin, a przez ten stres zdarzają mi się głupie błędy, zwykle dość błahe, ale to wystarcza do napędzania kolejnych wkrętów pt. "jestem do d*py". To wszystko prowadzi do tego, że o pracy myślę dobre 18 godzin na dobę (kiedy nie śpię), teraz na przykład odkładam pójście spać, żeby ukraść jeszcze te parę minut "bez pracy"... i jutro będę niewyspany, rozkojarzony i w jeszcze gorszym humorze, i tak w koło macieju, ech.
aaaale
samoocena się nie poprawiła, bo w pracy radzę sobie przeciętnie - niesamowicie wręcz stresująco działa na mnie konieczność przebywania z innymi w jednym pomieszczeniu przez 8 godzin, a przez ten stres zdarzają mi się głupie błędy, zwykle dość błahe, ale to wystarcza do napędzania kolejnych wkrętów pt. "jestem do d*py". To wszystko prowadzi do tego, że o pracy myślę dobre 18 godzin na dobę (kiedy nie śpię), teraz na przykład odkładam pójście spać, żeby ukraść jeszcze te parę minut "bez pracy"... i jutro będę niewyspany, rozkojarzony i w jeszcze gorszym humorze, i tak w koło macieju, ech.