24 Mar 2009, Wto 22:22, PID: 135004
Zawsze miałam pewien problem ze zintegrowaniem się z grupą, ale do gimnazjum sobie radziłam, potem się zaczęło. Zawsze ubierałam się hm...dość oryginalnie, od podstawówki. Do pewnego czasu to zupełna awersja do normalnych ciuchów, tylko ciągle podbierałam stare, mamine swetry z jakimś chorym poczuciem, że dzięki temu stanę się silniejsza. I tak sobie chodziłam i nikomu to nie przeszkadzało, prawie wszystkich trzymałam dość mocno na dystans, ale mimo to byłam raczej lubiana nie tracąc przy tym poczucia bezpieczeństwa. W gimnazjum znalazła się grupa "fajnych" dziewcząt ze szkoły, takich które nawet nigdy nie zamieniły ze mną słowa ale za to chętnie wypowiadały opinie na mój temat po kątach i w toaletach. Dowiadywałam się o tym przez osoby trzecie i zawsze zbywałam śmiechem, ale im bardziej silna i opanowana byłam na zwenątrz, tym bardziej kurczyłam się w środku. Bolało. Poszłam do liceum, wszelkie prześladowania się skończyły(mój sposób ubieranie też się zmienił;3) ale nową szkołę zaczęłam mając psychikę w totalnej rozsypce i to właśnie w momencie, kiedy teoretycznie było już dobrze, kompletnie się załamałam. W każdym razie, myślę że zadatki nosiłam w sobie cały czas, a szkoła tylko zapoczątkowała taką równię pochyłą.