22 Gru 2012, Sob 22:02, PID: 331442
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22 Gru 2012, Sob 22:07 przez Mizantrop.)
Ja miałem "fajną" akcję jakieś pół roku temu.
Dobra koleżanka została zaproszona na weselicho jakiejś dalszej familii i została przez rodziców wytypowana jako reprezentantka domu, bo nie bardzo opłacało im się przyjechać, a kogoś przysłać wypada. Na nieszczęście, koleżanka nie chciała iść sama. Pomimo moich początkowych oporów i prób wykręcenia się, ostatecznie dałem się namówić, bo perspektywa darmowej wyżerki jednak dość wyraźnie i zachęcająco przemawiała. Uznałem to też taką okazję do stawienia czoła swojemu strachowi i spróbowania zaznania życia takim, jakim żyją normalni ludzie. W swoim bąblu odcinającym mnie od reszty świata wiecznie mieszkać nie mogę przecież.
Pomimo faktu, że nikogo nie znałem, starałem się jakoś zachować spokojną twarz i nie dać po sobie poznać spięcia. Przedstawiała mnie paru kuzynom i kuzynkom, z którymi nie wiedziałem czy się całować, czy po prostu podać im rękę. Tradycyjne składanie życzeń parze młodej po mszy już niestety ominąłem, to było dla mnie już zbyt dużo.
Najlepsze jednak zaczęło się, kiedy ludzie zasiedli do stołów. Grajkowie, zabawiający gości zdecydowali, że przy każdej sekcji poszczególnych stołów musi być jedna osoba odpowiedzialna za polewanie do kieliszków wszystkim osobom w danej sekcji. Kobieta z mikrofonem chodziła po sali i pytała się co parę kroków ludzi, kogo wybrali na reprezentanta. Reprezentant (w czasie, kiedy wszyscy siedzieli) musiał wstać, ukłonić się wszystkim, i przedstawić się do mikrofonu. Zgadnijcie teraz kogo wybrali w sekcji, gdzie siedziałem ja. Koleś, który zaproponował moją kandydaturę chyba myślał, że udał mu się niezły żart. Tak też od tej pory non stop byłem zaczepiany i moja opieszałość w nalewaniu wódki była w "dowcipny" sposób komentowana. Z czasem jednak chyba goście w końcu zrozumieli czym pachnę, i dali mi spokój.
Już po wszystkim zacząłem się zastanawiać, jaka przepaść dzieli mnie, a takiego typowego człowieka, który, gdyby znalazł się w podobnej do mnie sytuacji, sprawę potraktowałby po prostu jako dobry żart. Naprawdę starałem się jakoś przebrnąć przez to wszystko z podniesionym czołem i nawet spróbować się bawić na tyle, na ile to było możliwe. Po tym incydencie jednak znowu coś we mnie pękło i dalszą część wesela przeczekałem w sposób standardowy - spacerowałem nocą po okolicy, wpadając raz na jakiś czas na 5 min na salę coś przekąsić. Koleżanka na szczęście wykazała się dostatecznym zrozumieniem i nie ganiła mnie za to, że zostawiałem ją samą na sali.
Dobra koleżanka została zaproszona na weselicho jakiejś dalszej familii i została przez rodziców wytypowana jako reprezentantka domu, bo nie bardzo opłacało im się przyjechać, a kogoś przysłać wypada. Na nieszczęście, koleżanka nie chciała iść sama. Pomimo moich początkowych oporów i prób wykręcenia się, ostatecznie dałem się namówić, bo perspektywa darmowej wyżerki jednak dość wyraźnie i zachęcająco przemawiała. Uznałem to też taką okazję do stawienia czoła swojemu strachowi i spróbowania zaznania życia takim, jakim żyją normalni ludzie. W swoim bąblu odcinającym mnie od reszty świata wiecznie mieszkać nie mogę przecież.
Pomimo faktu, że nikogo nie znałem, starałem się jakoś zachować spokojną twarz i nie dać po sobie poznać spięcia. Przedstawiała mnie paru kuzynom i kuzynkom, z którymi nie wiedziałem czy się całować, czy po prostu podać im rękę. Tradycyjne składanie życzeń parze młodej po mszy już niestety ominąłem, to było dla mnie już zbyt dużo.
Najlepsze jednak zaczęło się, kiedy ludzie zasiedli do stołów. Grajkowie, zabawiający gości zdecydowali, że przy każdej sekcji poszczególnych stołów musi być jedna osoba odpowiedzialna za polewanie do kieliszków wszystkim osobom w danej sekcji. Kobieta z mikrofonem chodziła po sali i pytała się co parę kroków ludzi, kogo wybrali na reprezentanta. Reprezentant (w czasie, kiedy wszyscy siedzieli) musiał wstać, ukłonić się wszystkim, i przedstawić się do mikrofonu. Zgadnijcie teraz kogo wybrali w sekcji, gdzie siedziałem ja. Koleś, który zaproponował moją kandydaturę chyba myślał, że udał mu się niezły żart. Tak też od tej pory non stop byłem zaczepiany i moja opieszałość w nalewaniu wódki była w "dowcipny" sposób komentowana. Z czasem jednak chyba goście w końcu zrozumieli czym pachnę, i dali mi spokój.
Już po wszystkim zacząłem się zastanawiać, jaka przepaść dzieli mnie, a takiego typowego człowieka, który, gdyby znalazł się w podobnej do mnie sytuacji, sprawę potraktowałby po prostu jako dobry żart. Naprawdę starałem się jakoś przebrnąć przez to wszystko z podniesionym czołem i nawet spróbować się bawić na tyle, na ile to było możliwe. Po tym incydencie jednak znowu coś we mnie pękło i dalszą część wesela przeczekałem w sposób standardowy - spacerowałem nocą po okolicy, wpadając raz na jakiś czas na 5 min na salę coś przekąsić. Koleżanka na szczęście wykazała się dostatecznym zrozumieniem i nie ganiła mnie za to, że zostawiałem ją samą na sali.