23 Gru 2012, Nie 11:43, PID: 331508
MarszałekFoch napisał(a):I tu rada numer dwa moi fobicy: picie alkoholu niewiele daje. Albo otwiera na chwilę albo wcale. A zapijanie się kończy się na ogół nieszczęściem. Dozwolony jeden, góra kieliszki "dla podtrzymania tradycji".Dobrze prawi, polać mu Ja bym się chyba bała, że np. po wypiciu puszczą mi nerwy i zacznę płakać w kącie. Albo co gorsza kamerzysta by to nagrał...
Inna sprawa, że mam pewną dość popularną zasadę, której się trzymam. Nie piję więcej niż tak jak to mówisz, jeden lub dwa kieliszki w nieznanym towarzystwie.
Ja byłam w życiu na kilku weselach i mam z nich dwojakie doświadczenia. Jak byłam młodsza (jakieś 12-16 lat), przechodziłam to gorzej - wstydziłam się tańczyć, nie wiedziałam jak zagadać do ludzi, uciekałam przed kamerą. Na którymś z takich wesel nawet niestety złapałam welon, a chłopak, który złapał muszkę, musiał przed wszystkimi gośćmi ściągnąć mi z uda ową muszkę... zębami. Oczywiście wszystko nagrane. On się dobrze bawił, ja byłam tak niesamowicie zażenowana, że modliłam się w duchu, żeby to się jak najszybciej skończyło. Do żadnej innej zabawy nie dałam się już namówić.
Okres 17-22 lata to ta druga epoka, jeśli mogę to tak nazwać. Całkiem nagle i przypadkowo odkryłam, że jest nieco lepiej, gdy idzie się z osobą towarzyszącą. Mówię "nieco", bo to też zależy z kim się pójdzie. Pamiętam, że mój pierwszy weselny partner był duszą towarzystwa i cały czas chciał tańczyć. Ja trochę mniej, ale że był to też ten czas, gdy otwierałam się na kontakty międzyludzkie, radziłam sobie rozmawiając z ludźmi przy stole. Partnerem przynajmniej rodzina była zachwycona... Nie że mam do niego pretensje oczywiście, ale wolałam czasem usiąść i odpocząć. Byłam też na innym weselu z troszkę cichszym chłopakiem, zachowywał się podobnie jak to opisujecie. To mi chwilami w drugą stronę przeszkadzało, bo jednak ten raz czy dwa chciałam iść zatańczyć przy lepszej muzyce, a on kręcił nosem, ale tylko chwilami i nic nie mówiłam. Jednak w ogólnym rozrachunku było mi z nim lepiej niż z tym "wesołym" dlatego, że mieliśmy podobne oczekiwania i ogólnie podobni byliśmy. Przebrnęliśmy przez wesele cicho i niepostrzeżenie, a z tamtym, mimo że w większości pozytywne, były komentarze. A po co mam tego wysłuchiwać przez dwa tygodnie...
Inna sprawa, że od tej pierwszej ery ja sama się nieco zmieniłam, jest mi dużo prościej nawiązać kontakty i prowadzić lekkie rozmowy, łatwiej się rozluźnić, choć wciąż nie mogę powiedzieć, żebym wesela lubiła.
Mizantrop, no wiesz co, zamiast z chęci pomocy koleżance wyjść z twarzą, to Ciebie tylko perspektywa jedzenia interesowała!
Acz historia z polewaniem okropna, brr.