04 Mar 2014, Wto 14:09, PID: 383000
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04 Mar 2014, Wto 14:40 przez mc.)
Kurcze, wczoraj byłem bliski żeby umrzeć z rozpaczy i desperacji, w zasadzie to dzisiaj, bo nie spałem do późna. Nie wiem czy to ciemna noc duszy, bo już się gubię w tym wszystkim, ale jak całkowite wygnanie duszy, tak jakby dano ci łączność z czymś boskim, świętym, pewne obudzenie, świadomość czegoś wyższego, światło przechodząc pewien proces stało sie "ciałem" i przez kilka lat ci towarzyszy, będąc czymś w rodzaju nowej identyfikacji (poza tą materialną, poza ego), a teraz zostaje to odebrane, uwolnione z tej identyfikacji, więc jakby nie ma już tej łączności, która napędzała ruch wertykalny. Mam tak od paru miesięcy, ale teraz dopiero zaczynam sobie uświadamiać co się stało. Naprawdę jest to wszystko niesamowicie trudne do przełknięcia i niepojęte, bo to tak jakby zabrano komuś wszystko, dlatego że światło, które było rejestrowane przez dusze było tak wielkie, a jednocześnie odległe, czymś czym ma ona się stać, że wszystko co na tym świecie, jest tak mizerne, że nie może się z tym równać w zadnym wypadku, dlatego że najpiękniejsze stany w tym świecie są jak brzydota w porównaniu do tego, dlatego, że wszystkio tutaj jest pozbawione blasku świętości. Ktoś mógłby zaoferować absolutnie wszystkio co jest na tym świecie dostępne w całej pełni i bogactwie, ciało może opływać w rozkosz, możesz nawet być w fizycznej ekstazie, twoja prana może cię rozsadzać, ale twoja rozpacz pozostanie nietknięta, bo dusza żyła innym światem. Może nawet nie być żadnej myśli, umysł będzie spokojny, ale tak jakby spokój duszy jest czymś zupełnie innym, dlatego, że spokój dla duszy jest obecnością światła, w którym spoczywa ona w łonie Tego który ją porodził... (mówiąc nieco poetycznie, ale dokładnie tak jest)
Jest to bardzo ciężkie, bo nic ci nie może pomóc ani nawet nikt nie zrozumie o czym ja tu pisze, nawet "oświecone" osoby nic nie wiedzą na ten temat, bo większośc ma nieobudzony ten aspekt siebie.
Większkość nauczań mówi albo o tym co zamanifestowane (przejawionym aspekcie Boga, Duch w działaniu) albo niezamanifestowanym i mówi o tym jak powrócić do tego co zawsze jest, lecz pomija ten aspekt manifestacji czy kreacji. Jak zajmujesz się tylko jednym aspektem to negujesz drugi. Naprawdę ciężko się w tym wszystkim połapać. Wg. mnie jednak ten 'zrodzony z Ducha' aspekt jest ważniejszy, bo inaczej ścieżka może zamienić się w ucieczkę od cierpienia, i wymaga dopiero transcendencji, kiedy aspekt Ducha jest daną nam przez Boga transcendencją, lecz on musi najpierw być uświadomiony przez nas jako zupełnie inna, nieznana nam wcześniej jakość.. (czyli on ma siłę transcendencji mojego personalnego cierpienia, cierpienie duszy jest z powodu braku przejawionej świętości, chwały Boga we wszystkim, etc.)
Trochę głupie jest to, że człowiek jest zdany na samego siebie, na swoje własne pomieszanie i brak zrozumienia, czasem na swoje błędne projekcje, perwersje ego oraz wypaczenia rozumu, przez co jest narażony na błędy, które niestety są bardzo dotkliwe i bolesne.
edit: wydaje mi się, że to wszystko się zaczeło od poddania (surrender), tak jakby dusza w swoim czuciowym aspekcie poddała się aspekcie świadomości, wyglądało to jak pragnienie duszy by umrzeć w Bogu, annihilacja, lecz to jakby w skutku rozerwało identyfikację z duszą, czyli jakby po rozerwaniu uświadamiasz sobie, że to nie ty robiłeś to surrender!
Jest to bardzo ciężkie, bo nic ci nie może pomóc ani nawet nikt nie zrozumie o czym ja tu pisze, nawet "oświecone" osoby nic nie wiedzą na ten temat, bo większośc ma nieobudzony ten aspekt siebie.
Większkość nauczań mówi albo o tym co zamanifestowane (przejawionym aspekcie Boga, Duch w działaniu) albo niezamanifestowanym i mówi o tym jak powrócić do tego co zawsze jest, lecz pomija ten aspekt manifestacji czy kreacji. Jak zajmujesz się tylko jednym aspektem to negujesz drugi. Naprawdę ciężko się w tym wszystkim połapać. Wg. mnie jednak ten 'zrodzony z Ducha' aspekt jest ważniejszy, bo inaczej ścieżka może zamienić się w ucieczkę od cierpienia, i wymaga dopiero transcendencji, kiedy aspekt Ducha jest daną nam przez Boga transcendencją, lecz on musi najpierw być uświadomiony przez nas jako zupełnie inna, nieznana nam wcześniej jakość.. (czyli on ma siłę transcendencji mojego personalnego cierpienia, cierpienie duszy jest z powodu braku przejawionej świętości, chwały Boga we wszystkim, etc.)
Trochę głupie jest to, że człowiek jest zdany na samego siebie, na swoje własne pomieszanie i brak zrozumienia, czasem na swoje błędne projekcje, perwersje ego oraz wypaczenia rozumu, przez co jest narażony na błędy, które niestety są bardzo dotkliwe i bolesne.
edit: wydaje mi się, że to wszystko się zaczeło od poddania (surrender), tak jakby dusza w swoim czuciowym aspekcie poddała się aspekcie świadomości, wyglądało to jak pragnienie duszy by umrzeć w Bogu, annihilacja, lecz to jakby w skutku rozerwało identyfikację z duszą, czyli jakby po rozerwaniu uświadamiasz sobie, że to nie ty robiłeś to surrender!