31 Maj 2015, Nie 23:21, PID: 447718
Hej mc, hej clouddead i wszyscy.
Jeśli chodzi o mój rozwój duchowy, to miewam ostatnio intuicję, podobnie jak clouddead, że jednak wola nie jest wolna, że to — jak mówią protestanci — ograniczałoby nieskończoność Boga. Wszystko jest zapisane i "nic się nie zmieni w prawie aż do końca stworzenia". To może być bardzo odświeżające i wyzwalające przeżycie, wierzcie mi: ja nie mam żadnej kontroli, jest tylko postrzeganie, byt sam w sobie i dla siebie kierowany doskonałą wolą boską. Każdy podryg mojej woli w formie niezgody na to, co się dzieje, jest przeciwny woli boskiej, jest "grzeszny", natomiast kiedy poddaję swoją wolę, to jestem z tego przedstawienia świata uwolniony i to uwolniony doskonale, uwolniony bożą wolą i miłością.
Ale jak wobec tego rozumiesz mc pojedyncze "błyski" świadomości, kiedy dusza traci samą siebie i w nieświadomości przylega do Boga (chodzi mi o wschodnie samadhi), albo więcej jeszcze, kiedy dochodzi do stanu kontemplacji, kiedy każde przejawianie się świata widzi, rozumie i czuje jako właśnie doskonałość boską? Czy to nie są wielkie i prawdziwe kroki na drodze tej ewolucji świadomości?
Chciałbym jeszcze trochę pouprawiać mojego Kulturkampfu: przeciw filozofiom wschodnim na korzyść zachodnich, a w szczególności wywodzących się z greko-judeo-chrześcijańskiej tradycji. Weźmy taki buddyzm. Twierdzę, że to jest droga dla początkujących, naiwna i prymitywna. Buddyzm mówi o bodhisatwach, bytach, które już zrealizowały się całkowicie, ale jednak powracają, aby nieść pomoc wszystkim cierpiącym istotom i tutaj ta filozofia się kończy — dokładnie tam, gdzie zaczyna się myśl chrześcijańska. Chrześcijańtwo takie, jak ja je rozumiem, ma całą drogę buddyzmu w "defaulcie", to jest jego baza do dalszego wzrostu w nadzieji, wierze i miłości. Te trzy, kiedy świadomość jest już zrealizowana, odnoszą się nie do Boga, bo Boga się przeżywa przez przebóstwienie i nie jest on już "obiektem" nadziei czy wiary, ale odnoszą się IMHO do Innych. Ja mam _nadzieję_, że Inni istnieją świadomością podobną do mojej (tego nie mogę wiedzieć na drodze introspekcji, jak mogę połączyć się z Bogiem!), ja _wierzę_ w Innych i - ostatni i największy chrześcijański akt - ja _kocham_ Innych, choć nigdy nie mogę poznać Innego.
Jeśli chodzi o mój rozwój duchowy, to miewam ostatnio intuicję, podobnie jak clouddead, że jednak wola nie jest wolna, że to — jak mówią protestanci — ograniczałoby nieskończoność Boga. Wszystko jest zapisane i "nic się nie zmieni w prawie aż do końca stworzenia". To może być bardzo odświeżające i wyzwalające przeżycie, wierzcie mi: ja nie mam żadnej kontroli, jest tylko postrzeganie, byt sam w sobie i dla siebie kierowany doskonałą wolą boską. Każdy podryg mojej woli w formie niezgody na to, co się dzieje, jest przeciwny woli boskiej, jest "grzeszny", natomiast kiedy poddaję swoją wolę, to jestem z tego przedstawienia świata uwolniony i to uwolniony doskonale, uwolniony bożą wolą i miłością.
mc napisał(a):My de facto nie jesteśmy stworzeni jako to, co nazywa się człowiek, czyli my dopiero musimy się urodzić w duchowym sensie, żeby coś powiedzieć o celu stworzenia.
Więc de facto celem tutaj,w sensie nie globnalnie, a w tym świecie, w tej inkarnacji, jest w ogóle urodzić się, przebudzić się do boskiej świadomości. A co to dokładnie oznacza, z czym się wiąże, etc. - my de facto nie mamy pojęcia, podobnie jak płód w brzuchu matki nie ma pojęcia po co to wszystko.
Ale jak wobec tego rozumiesz mc pojedyncze "błyski" świadomości, kiedy dusza traci samą siebie i w nieświadomości przylega do Boga (chodzi mi o wschodnie samadhi), albo więcej jeszcze, kiedy dochodzi do stanu kontemplacji, kiedy każde przejawianie się świata widzi, rozumie i czuje jako właśnie doskonałość boską? Czy to nie są wielkie i prawdziwe kroki na drodze tej ewolucji świadomości?
Chciałbym jeszcze trochę pouprawiać mojego Kulturkampfu: przeciw filozofiom wschodnim na korzyść zachodnich, a w szczególności wywodzących się z greko-judeo-chrześcijańskiej tradycji. Weźmy taki buddyzm. Twierdzę, że to jest droga dla początkujących, naiwna i prymitywna. Buddyzm mówi o bodhisatwach, bytach, które już zrealizowały się całkowicie, ale jednak powracają, aby nieść pomoc wszystkim cierpiącym istotom i tutaj ta filozofia się kończy — dokładnie tam, gdzie zaczyna się myśl chrześcijańska. Chrześcijańtwo takie, jak ja je rozumiem, ma całą drogę buddyzmu w "defaulcie", to jest jego baza do dalszego wzrostu w nadzieji, wierze i miłości. Te trzy, kiedy świadomość jest już zrealizowana, odnoszą się nie do Boga, bo Boga się przeżywa przez przebóstwienie i nie jest on już "obiektem" nadziei czy wiary, ale odnoszą się IMHO do Innych. Ja mam _nadzieję_, że Inni istnieją świadomością podobną do mojej (tego nie mogę wiedzieć na drodze introspekcji, jak mogę połączyć się z Bogiem!), ja _wierzę_ w Innych i - ostatni i największy chrześcijański akt - ja _kocham_ Innych, choć nigdy nie mogę poznać Innego.