24 Sty 2016, Nie 21:15, PID: 509788
"Oczyścić serce", "połączyć się z wyższą świadomością"... Nie ma to jak piękny spirytualny bełkot Niestety chyba nie jestem zbyt silna, by przebrnąć przez moje lepkie, brudne myśli i dotrzeć do tych lekkich i przyjemnych. Myślałam, że medytacja to jakiś na to sposób, ale do tej pory nie jestem w stanie ogarnąć jak i dlaczego ta praktyka daje ludziom tyle spokoju i szczęśliwości.
Zmiana przyczyny powinna w rezultacie zmienić skutek. To ma oczywiście sens i zgadzam się z tobą, ale co, jeżeli przyczyny nie można zmienić? W takich przypadkach wydaje mi się, medytacja uczy takie rzeczy po prostu akceptować, poprzez przesunięcie uwagi z nas samych, na coś innego, osiągnięcie jakiejś "wyższej koncentracji" i akceptacji. Ale jak to się robi? Czy "licząc oddechy" wystarczająco długo i wystarczająco często, nagle znienacka spłynie na mnie "boskość wszechświata" i znajdę wspomniane ukojenie? W jaki sposób to następuje? Bo sama świadomość tzw. przyczyn mi nie pomaga.
Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale moje "serce" jest w ciągłym strachu o moją przyszłość, w obawie, że mogę być porzucona i zostawiona sobie. Moje "serce" się boi, że nie jestem zbyt dobra, że ktoś lepszy powinien zająć moje miejsce. Mam tysiąc zmartwień i nie potrafię panować nad stresem. Nie potrafię zaakceptować tego, że jestem tym, kim jestem. Czy medytacja jest w stanie dać taką akceptację, przynieść mi spokój i wygonić zmartwienia, które zdają się mieć nade mną kontrolę? Mam wrażenie, że w medytacji dochodzi do jakiejś "magicznej" zmiany w świadomości, jakby wyłączenia pewnych receptorów w mózgu i chciałabym wiedzieć jak do tego dochodzi, ten mechanizm jest dla mnie wciąż niejasny. Powiecie mi pewnie, ze powinnam poczytać więcej... Ale ja już swoje przeczytałam. Być może medytacja to dziedzina dla mnie zbyt abstrakcyjna i metafizyczna, zbyt bliska religii, zbyt trudna dla mojego przyziemnego umysłu.
Zazdroszczę bardzo ludziom, którzy faktycznie potrafią czerpać z medytacji, bo mam wrażenie, że doświadczają oni przez to pełni życia. Oczywiście wiele ludzi nie potrzebuje do tego medytacji, ale z drugiej strony, ci co ją praktykują, nieraz śmią twierdzić, że to właśnie dzięki niej doświadczają tej faktycznej radości życia, spokoju i wolności. Powiem wprost, też tak bym chciała, ale może to nie dla mnie droga.
Zmiana przyczyny powinna w rezultacie zmienić skutek. To ma oczywiście sens i zgadzam się z tobą, ale co, jeżeli przyczyny nie można zmienić? W takich przypadkach wydaje mi się, medytacja uczy takie rzeczy po prostu akceptować, poprzez przesunięcie uwagi z nas samych, na coś innego, osiągnięcie jakiejś "wyższej koncentracji" i akceptacji. Ale jak to się robi? Czy "licząc oddechy" wystarczająco długo i wystarczająco często, nagle znienacka spłynie na mnie "boskość wszechświata" i znajdę wspomniane ukojenie? W jaki sposób to następuje? Bo sama świadomość tzw. przyczyn mi nie pomaga.
Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale moje "serce" jest w ciągłym strachu o moją przyszłość, w obawie, że mogę być porzucona i zostawiona sobie. Moje "serce" się boi, że nie jestem zbyt dobra, że ktoś lepszy powinien zająć moje miejsce. Mam tysiąc zmartwień i nie potrafię panować nad stresem. Nie potrafię zaakceptować tego, że jestem tym, kim jestem. Czy medytacja jest w stanie dać taką akceptację, przynieść mi spokój i wygonić zmartwienia, które zdają się mieć nade mną kontrolę? Mam wrażenie, że w medytacji dochodzi do jakiejś "magicznej" zmiany w świadomości, jakby wyłączenia pewnych receptorów w mózgu i chciałabym wiedzieć jak do tego dochodzi, ten mechanizm jest dla mnie wciąż niejasny. Powiecie mi pewnie, ze powinnam poczytać więcej... Ale ja już swoje przeczytałam. Być może medytacja to dziedzina dla mnie zbyt abstrakcyjna i metafizyczna, zbyt bliska religii, zbyt trudna dla mojego przyziemnego umysłu.
Zazdroszczę bardzo ludziom, którzy faktycznie potrafią czerpać z medytacji, bo mam wrażenie, że doświadczają oni przez to pełni życia. Oczywiście wiele ludzi nie potrzebuje do tego medytacji, ale z drugiej strony, ci co ją praktykują, nieraz śmią twierdzić, że to właśnie dzięki niej doświadczają tej faktycznej radości życia, spokoju i wolności. Powiem wprost, też tak bym chciała, ale może to nie dla mnie droga.