25 Kwi 2018, Śro 11:32, PID: 743475
dzieciństwo oraz okres młodzieżowy:
Do psychologa zacząłem chodzić, będąc w 1 klasie szkoły podstawowej. Była to badziewna poradnia psychologiczno-pedagogiczna, w niczym mi nie pomogli, nawet konkretnej diagnozy nie potrafili postawić. Wydawali opinię do szkoły, gdzie jedno przeczyło drugiemu i szkoła miała problem się w tym połapać. Psycholog próbowała "tanimi tekstami", zachęcić mnie do nawiązania kontaktu z innymi dziećmi, w efekcie "jednym uchem je wpuszczałem drugim wypuszczałem", bo to żałośnie brzmiało.
Na pewnym etapie edukacji psycholog z tej poradni zaproponował mi pewną szkołę specjalną. Psycholog opowiedział, jak w tej szkole jest fajnie i że w tej szkole nie będą mi dokuczać i że tam nabiorę śmiałości. Niestety "kupiłem" to. W praktyce szkoła była jednym wielkim przekrętem, nie przyjmowała uczniów, do jakich była zarejestrowana, lecz uczniów specjalnych bardzo różnego rodzaju. Poradnia właśnie współpracowała z tą szkołą, żeby tam ściągać uczniów. Psychologom z tamtej poradni zawdzięczam pierwszy epizod depresyjno-hipomaniakalny. Tam dokuczanie było najintensywniejsze, w efekcie do fobii doszedł epizod depresyjny z przerywnikami w postaci stanów hipomanii czy coś w tym stylu (bo były to krótkotrwałe nagłe stany nie wywołanej żadnym czynnikiem silnej euforii połączonej z "nie byciem sobą" - częściową dysocjacją charakteru). Poradni tej (a raczej pseudoporadni) zawdzięczam pierwsze problemy z nauką, poziom w tamtej szkole był żałośnie niski. Na następny rok wróciłem do zwykłej szkoły i byłem znacznie do tyłu, na szczęście udało mi się nadgonić. Z psychologów z tamtej poradni już nie korzystałem.
po okresie szkolnym:
Chodziłem do psychologa klinicznego w przychodni. trochę dziwny. Czasem motał się w mojej psychice, dziwił się niektórym rzeczom i nie potrafił ich wyjaśnić. Rozłożył ręce w sprawie mojego lęku, że ojciec zrobi mi krzywdę, dał do zrozumienia, że muszę żyć w tym lęku, nic nie można zrobić. Czasem "oddawał" pytanie. Gdy mu mówiłem o swoim skrajnym egocentryzmie, widzeniu czubka swojego nosa i zapytałem, co zrobić, by zainteresować się drugim człowiekiem, on na to "no właśnie, co pan powinien zrobić, żeby zainteresować się drugim człowiekiem". Czasem miał jakieś dziwne fazy, gdy mu opowiedziałem o swoich napadach szału i że podczas nich biłem się po żołądku, to stwierdził, że traktuję swój żołądek jak niegrzeczne dziecko, a ja jestem despotycznym, karcącym rodzicem (wtf?) i że jak go dalej będę bił, to się będzie kulił ze strachu przede mną (żołądek? czy mama tego psychologa wie, że on ćpie).
Potem z przyczyn niezależnych ode mnie musiałem zrezygnować z wizyt.
Do psychologa zacząłem chodzić, będąc w 1 klasie szkoły podstawowej. Była to badziewna poradnia psychologiczno-pedagogiczna, w niczym mi nie pomogli, nawet konkretnej diagnozy nie potrafili postawić. Wydawali opinię do szkoły, gdzie jedno przeczyło drugiemu i szkoła miała problem się w tym połapać. Psycholog próbowała "tanimi tekstami", zachęcić mnie do nawiązania kontaktu z innymi dziećmi, w efekcie "jednym uchem je wpuszczałem drugim wypuszczałem", bo to żałośnie brzmiało.
Na pewnym etapie edukacji psycholog z tej poradni zaproponował mi pewną szkołę specjalną. Psycholog opowiedział, jak w tej szkole jest fajnie i że w tej szkole nie będą mi dokuczać i że tam nabiorę śmiałości. Niestety "kupiłem" to. W praktyce szkoła była jednym wielkim przekrętem, nie przyjmowała uczniów, do jakich była zarejestrowana, lecz uczniów specjalnych bardzo różnego rodzaju. Poradnia właśnie współpracowała z tą szkołą, żeby tam ściągać uczniów. Psychologom z tamtej poradni zawdzięczam pierwszy epizod depresyjno-hipomaniakalny. Tam dokuczanie było najintensywniejsze, w efekcie do fobii doszedł epizod depresyjny z przerywnikami w postaci stanów hipomanii czy coś w tym stylu (bo były to krótkotrwałe nagłe stany nie wywołanej żadnym czynnikiem silnej euforii połączonej z "nie byciem sobą" - częściową dysocjacją charakteru). Poradni tej (a raczej pseudoporadni) zawdzięczam pierwsze problemy z nauką, poziom w tamtej szkole był żałośnie niski. Na następny rok wróciłem do zwykłej szkoły i byłem znacznie do tyłu, na szczęście udało mi się nadgonić. Z psychologów z tamtej poradni już nie korzystałem.
po okresie szkolnym:
Chodziłem do psychologa klinicznego w przychodni. trochę dziwny. Czasem motał się w mojej psychice, dziwił się niektórym rzeczom i nie potrafił ich wyjaśnić. Rozłożył ręce w sprawie mojego lęku, że ojciec zrobi mi krzywdę, dał do zrozumienia, że muszę żyć w tym lęku, nic nie można zrobić. Czasem "oddawał" pytanie. Gdy mu mówiłem o swoim skrajnym egocentryzmie, widzeniu czubka swojego nosa i zapytałem, co zrobić, by zainteresować się drugim człowiekiem, on na to "no właśnie, co pan powinien zrobić, żeby zainteresować się drugim człowiekiem". Czasem miał jakieś dziwne fazy, gdy mu opowiedziałem o swoich napadach szału i że podczas nich biłem się po żołądku, to stwierdził, że traktuję swój żołądek jak niegrzeczne dziecko, a ja jestem despotycznym, karcącym rodzicem (wtf?) i że jak go dalej będę bił, to się będzie kulił ze strachu przede mną (żołądek? czy mama tego psychologa wie, że on ćpie).
Potem z przyczyn niezależnych ode mnie musiałem zrezygnować z wizyt.