12 Kwi 2011, Wto 0:05, PID: 248224
Ja też jestem DDA, nigdy nie byłam na terapii, ale obserwowałam przez długi czas. Zamiast w Boga można było wierzyć w cokolwiek innego, nawet nie musiało być to nadprzyrodzone. Większość jednak wierzyła w Boga, co dla mnie wykluczało poważne uczestniczenie w tym, bo w którymś momencie wszyscy się jednoczyli przy tym Bogu, w kościele, na jakichś spotkaniach kościelnych, pielgrzymkach. Ja byłam obok, bo musiałam.
Nie wiem, czy objawy, które mam to fobia, czy syndrom DDA, ale nikt poza mną nie był perfekcjonistą, który zawsze dobrze się zachowuje i próbuje się komunikować, a jednak się boi każdego kontaktu. Większość była bardzo rozbrykana, a mi to nie odpowiada. Osoby wspołuzależnione najczęściej były mimozami, które dają sobie wejść na głowę i owszem wspomną o tym, co się działo kilka lat temu, ale o codziennych wyzwiskach już nie. I tak przez wiele lat, co jest żadnym leczeniem.
Dla mnie z tego wniosek, że znerwicowanym alkoholikiem nie ma co sobie głowy zawracać. Wniosek jest prosty - jak ileś lat terapii mija, a ty boisz się powiedzieć przy całej grupie i terapeucie, że dziś znów nazwano cię debilem, bezmózgiem etc. to zostaw całe to życie z tym człowiekiem. Dlaczego ktoś ma mnie wpędzać w jeszcze gorsze samopoczucie.
Jak sobie myślę, że mój ojciec kłócił się ze mną na śmierć i życie jako 8-15-latką, dzieckiem, i widzę że teraz coraz bardziej się boję czegokolwiek odmówić, to wiem, że to nie ma sensu. Pomoc należy się tym, którzy szanują ludzi. Jestem na etapie przekonywania siebie, że wyprowadzka stąd będzie najlepszą terapią, przez ten długi czas w domu też staję się taką mimozą, bez swojego zdania, bez prawa do sprzeciwu.
W sumie na jedno wyjdzie, jeśli będę popychadłem w pracy, a nie w domu. Jednak nauczyłam się, że trzeba siedzieć cicho i udawać, wyjście z tego schematu jest trudne. Myślę o terapii, ale zbyt się boję, że będą tam ludzie z innymi problemami, moim jest zerowa wiara w siebie. Nawet jak sobie powiem, że coś umiem, to w myślach wiem, że rozsądnie jest to powiedzieć, ale tak nie jest.
Chyba musiałam się wypisać, straciłam wiarę, że walka z lękami jest możliwa w takim domu. Może to jakiś krok, bo jeszcze niedawno byłam pewna, że po prostu taka jestem. Teraz widzę winę tylko w rodzinie i obrzydza mnie postawa ojca, powinien przepraszać na kolanach i błagać o wybaczenie załatwiając mi najlepszego terapeutę w mieście. Ale jest za ślepy, żeby widzieć coś poza swoim problemem. A no i jego konik - chore, niepełnosprawne osoby, którym coś się udaje albo mają jakieś zainteresowania. Trzeba je wynagrodzić, dać prezent, pojechać 200km i opowiedzieć mi, że jestem nieudacznicą - a widzisz, ona taka chora i daje sobie radę, a ty? I największą złość we mnie powoduje wtedy to, że na końcu języka mam: a ja mam zniszczone życie i codziennie słyszę wyzwiska, ty powinieneś coś o tym wiedzieć.
Oczywiste, że tego nie powiem.
Jak znajdę siłę, żeby stąd się wynieść, to już będzie tylko lepiej.
Nie wiem, czy objawy, które mam to fobia, czy syndrom DDA, ale nikt poza mną nie był perfekcjonistą, który zawsze dobrze się zachowuje i próbuje się komunikować, a jednak się boi każdego kontaktu. Większość była bardzo rozbrykana, a mi to nie odpowiada. Osoby wspołuzależnione najczęściej były mimozami, które dają sobie wejść na głowę i owszem wspomną o tym, co się działo kilka lat temu, ale o codziennych wyzwiskach już nie. I tak przez wiele lat, co jest żadnym leczeniem.
Dla mnie z tego wniosek, że znerwicowanym alkoholikiem nie ma co sobie głowy zawracać. Wniosek jest prosty - jak ileś lat terapii mija, a ty boisz się powiedzieć przy całej grupie i terapeucie, że dziś znów nazwano cię debilem, bezmózgiem etc. to zostaw całe to życie z tym człowiekiem. Dlaczego ktoś ma mnie wpędzać w jeszcze gorsze samopoczucie.
Jak sobie myślę, że mój ojciec kłócił się ze mną na śmierć i życie jako 8-15-latką, dzieckiem, i widzę że teraz coraz bardziej się boję czegokolwiek odmówić, to wiem, że to nie ma sensu. Pomoc należy się tym, którzy szanują ludzi. Jestem na etapie przekonywania siebie, że wyprowadzka stąd będzie najlepszą terapią, przez ten długi czas w domu też staję się taką mimozą, bez swojego zdania, bez prawa do sprzeciwu.
W sumie na jedno wyjdzie, jeśli będę popychadłem w pracy, a nie w domu. Jednak nauczyłam się, że trzeba siedzieć cicho i udawać, wyjście z tego schematu jest trudne. Myślę o terapii, ale zbyt się boję, że będą tam ludzie z innymi problemami, moim jest zerowa wiara w siebie. Nawet jak sobie powiem, że coś umiem, to w myślach wiem, że rozsądnie jest to powiedzieć, ale tak nie jest.
Chyba musiałam się wypisać, straciłam wiarę, że walka z lękami jest możliwa w takim domu. Może to jakiś krok, bo jeszcze niedawno byłam pewna, że po prostu taka jestem. Teraz widzę winę tylko w rodzinie i obrzydza mnie postawa ojca, powinien przepraszać na kolanach i błagać o wybaczenie załatwiając mi najlepszego terapeutę w mieście. Ale jest za ślepy, żeby widzieć coś poza swoim problemem. A no i jego konik - chore, niepełnosprawne osoby, którym coś się udaje albo mają jakieś zainteresowania. Trzeba je wynagrodzić, dać prezent, pojechać 200km i opowiedzieć mi, że jestem nieudacznicą - a widzisz, ona taka chora i daje sobie radę, a ty? I największą złość we mnie powoduje wtedy to, że na końcu języka mam: a ja mam zniszczone życie i codziennie słyszę wyzwiska, ty powinieneś coś o tym wiedzieć.
Oczywiste, że tego nie powiem.
Jak znajdę siłę, żeby stąd się wynieść, to już będzie tylko lepiej.