PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Fobia, a wyrzuty sumienia/uczucie straty
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam.
Za pewnie znajdą się tu takie osoby (kto wie czy problem nie tyczy się nas wszystkich) które ze względu na swoją fobię społeczną żałują potem przez całe życie tego, że nie skorzystali z możliwości jakie im dano. Jak to jest u Was? Żałujecie i rozpamiętujecie to? A może sami jesteście swoistym kapitanem sterujący ten mocno zardzewiały okręt zwany zgorzknieniem spowodowany fobią na morzu niespodzianek zwanym życiem?

Jeżeli o mnie chodzi to jestem wręcz podręcznikowym i stereotypowym przykładem takiej hm... kobiety, no. Kobiety, bo mam taką osobowość ciągle zamartwiającą się (a bo zimno, a bo konserwanty w żywności, a bo mnie coś boli itp.), i czasami to niektórych mocno denerwuje. Jednocześnie jestem także olewaczem, i w związku z tym także przez to cierpię bo odczuwam brak niewykorzystanych możliwości na każdym polu, a co za tym idzie czuję się niedojrzały, zatrzymany w rozwoju i po prostu nijaki. Wciąż mam żal do swoich rodziców o to, że nieświadomie wyrządzają mi wielką psychiczną krzywdę, ale boję się im tego powiedzieć, boję się o tym komukolwiek powiedzieć, a już tym bardziej samemu sobie przyznać rację. Oni uważają, że to ja dramatyzuję, że tworzę sobie Bóg wie co, ale ja chyba lepiej znam siebie, prawda? Wiem jaki jestem, ale nie umiem się z tym pogodzić, a poza rodzicami nie mam nikogo kto byłby mi w stanie pomóc.
Analizuję, obserwuję, i na podstawie tego wyciągam własne wnioski i tworzę własny mini świat w którym panują moje zasady. Za to siebie też nie lubię, za narcyzm i ciasne horyzonty, za ten brak pewnej płaszczyzny zrozumienia innych.

Wy też tak mieliście? Ciągłe spoglądanie w przeszłość, na negatywne (lub piękne i wzruszające, zależy kto jak patrzy) zdarzenia i nieumiejętność wyciągnięcia z nich wniosków. Uczucie straty kogoś lub czegoś i nieumiejętne wykorzystanie i docenianie tego w danej chwili. Ból trwający przez całe życie na który mam wrażenie, że żadna terapia nie pomoże.
Ktoś tu kiedyś napisał, że nie ma sensu się martwić na zapas, bo życie nie polega na ciągłych smutkach i żalach, ale to ja się zapytam - na czym w takim razie? Na czym, skoro na każdym kroku jest jakaś bariera nie do przeskoczenia, albo uczucie, że nie będziemy mogli jej przekroczyć choćbyśmy nie wiem jak bardzo się nie starali?
Bardzo się martwię o siebie, o swoją przyszłość. Totalnie się czuję zagubiony, bezradny, lewy. Mam kompleksy, sporo zaniedbań, a nie mam do kogo się z tym zwrócić po pomoc. :Stan - Niezadowolony - Smuci się: I tak się cieszę, bo zawsze mogło mnie spotkać coś gorszego, a wtedy nie wiedziałbym już zupełnie jak mam żyć (a boję się, że i mnie to spotka, jestem naprawdę przewrażliwiony). :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:

Życie mnie nauczyło tolerancji, akceptacji oraz szacunku wobec mniejszości, tylko co z tego skoro na każdym kroku spotykam się z buractwem, chamstwem i przez to mogę swoją i tak już kiepściutką samoocenę wyrzucić do kosza? :Stan - Niezadowolony - Smuci się: Czy to wina Polaków, że tacy jesteśmy, czy faktycznie ludzie tak sobą pomiatają? :Stan - Niezadowolony - Smuci się: W głowie mi się to nie mieści by zwyzywać osoby niepełnosprawne różnymi (nawet na pozór nie krzywdzącymi) epitetami. Wszyscy są wiecznie wgapieni w siebie, we własne ego, i śpieszą się nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego. Wojna jest wśród nas, ale sami nie zdajemy sobie z tego sprawę jak bardzo nas ona wyniszcza.
Mojemu koledze jeszcze z liceum dawno temu zmarli rodzice. Nawet nie chcę wiedzieć przez co musiał przechodzić. Mieszkał w domu dziecka, choruje na to samo co ja. Druga koleżanka z kolei miała cukrzycę, i także jej rodzice nie żyją. A ja? Niby chorobę mam, a jej nie mam, rodziców mam, ale co z tego skoro zaraz może mi się coś stać, a ja nie będę wiedzieć co z tym zrobić? Jestem niesamodzielny, mam kompleksy. Naprawdę nie wiem co mam z sobą zrobić. :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony: Postarajcie się szanować własnych rodziców i krewnych póki ich macie bo nigdy nic nie wiadomo. :Stan - Niezadowolony - Smuci się: :Stan - Niezadowolony - Smuci się: :Stan - Niezadowolony - Smuci się: :Stan - Niezadowolony - Smuci się: :Stan - Niezadowolony - Smuci się: Ostatnio ciągle płaczę z tego powodu, i nie wiem co mam z tym zrobić.
Smutne to co piszesz :Stan - Niezadowolony - Smuci się: Zdarza się niestety, że w rodzicach człowiek wsparcia nie znajduje. Wtedy trzeba poszukać dalej, np. w kręgu znajomych (o ile się ma), tudzież w Internecie. Można zbudować sobie krąg znajomych/przyjaciół, który posłuży za takie wsparcie w zastępstwie rodzinnego. Lęki związane z przyszłością ma chyba każdy, staraj się nie myśleć obsesyjnie nad nimi bo tylko je pogłębisz. Też mam takie natrętne myśli czasami, zwykle są spowodowane np. obejrzeniem filmu, w którym ktoś umiera w młodym wieku. Potem mnie męczą lęki przed śmiercią itp. Staram się wtedy odwrócić jakoś uwagę od tematu śmierci (z reguły unikam filmów o takiej dołującej tematyce, staram się nie czytać na ten temat itp.) bo to wszystko napędza moje lęki i rodzi nowe. Martwieniem się nie zapobiegniesz nieszczęśliwej sytuacji, więc tak naprawdę nie ma co się martwić (wiem, łatwo powiedzieć :Stan - Niezadowolony - Smuci się: ). U siebie zaobserwowałam, że w miarę jak nabieram samodzielności, nawet w najprostszych sprawach, jak samodzielna zapłata rachunku, lęki stają się mniej natrętne.

Gość

dlt
To widzę, że mamy z sobą naprawdę wiele wspólnego bo mam tak samo. :Stan - Uśmiecha się: Może chciałbyś o tym porozmawiać na PW, albo na GG na przykład? :Stan - Uśmiecha się:
Mam tak samo jak wy :Stan - Uśmiecha się: Cały czas wszystko analizuję ,szczególnie to ,że mogę się zbłąźnić przed innymi , że coś źle robię ,że ktoś coś powie złe słowo o mnie, a później wszystkie żałuję. NA sylwestrze chciałem się bawić dobrze ,ale później właśnie przyszły takie lęki i co ? I chu*.... próbowałem sytuacje uratować używkami ,ale to nie wyszło i skończyło się jak zwykle z wyrzutami sumienia. Oczywiście był tu tylko przykład ,bo w każdej płaszczyźnie tak mam :Stan - Niezadowolony - Obraża się:/
Utożsamiam się z większością o czym piszecie. Wszystkim się przejmuję. Popełnię jakiś błąd w pracy to mam wyrzuty sumienia. Myślę sobie wtedy jaki to jestem beznadziejny, że nie potrafiłem zrobić tak prostej rzeczy.
Nie potrafię się wyluzować. W głowie ciągłe negatywne myśli. Ile to ja bym dał, żeby myśleć pozytywnie. Niestety, nie jest to łatwe.
Eh, Ertixie, akurat przeczytałam Twój wpis w momencie, kiedy mam fazę na to, że jestem śmieciem. Co jakiś czas mi się właśnie taka faza załącza i nawet nie jestem przed okresem P
Ja mam akurat trochę odwrotnie, ponieważ wykorzystałam większość szans, które miałam. I co? I nic. Potem było nic. Korzystanie z szansy się skończyło i dalej nic. Tak to wygląda..
iLLusory napisał(a):Ja mam akurat trochę odwrotnie, ponieważ wykorzystałam większość szans, które miałam. I co? I nic. Potem było nic. Korzystanie z szansy się skończyło i dalej nic. Tak to wygląda..
Wykorzystałaś, próbowałaś a że nic nie wyszło, trudno. Przynajmniej coś się zrobiło, można mieć poczucie, że jest się w porządku wobec siebie. W przeciwnym razie pozostaje gorzkie rozpamiętywanie utraconych szans, wypominanie sobie że nic się nie zrobiło, zastanawianie się "co by było gdyby...".
Mam takie poczucie, że zdecydowaną większość czasu zmarnowałem. Że bezustannie uciekałem w świat marzeń, wyobraźni i wirtualnej rozrywki, a nie nauczyłem się choćby w podstawowym stopniu funkcjonować wśród ludzi. Jestem totalnie niepraktyczną osobą. Nieporadny i zagubiony. Ciągle unikam robienia wielu rzeczy, tak jakby każda z nich była jakąś wspinaczką na wysoki szczyt. Czasem odnoszę wrażenie, że pewnych rzeczy nie będę się w stanie nauczyć już do końca życia. Czuję się pozbawionym sił do tego stopnia, że nie mam już nawet zdolności analizy nawet najprostszych tekstów. Nawet nie jestem pewien czy piszę na temat. Tak piszę byleby coś napisać.
Żałuję całego swojego zmarnowanego życia, często o tym myślę, zwłaszcza w nocy. Jak się za coś wezmę to pojawia się poczucie żalu, że powinienem był to robić już wiele lat temu, wraz z tym pojawia się poczucie, że to wszystko już nie ma sensu, że za stary jestem by coś w swoim życiu zmienić, że już dla mnie za późno, że zmarnowanych lat i nabytych złych nawyków nie da się odkręcić. Mówiono, że lata dwudzieste to najlepsze lata życia, złoty okres. Czekałem aż w moim życiu coś się zmieni na lepsze, liczyłem na to, że wydorośleję, odnajdę swój cel w życiu, stanę się bardziej towarzyski ale ani się nie obejrzałem a te lata dwudzieste już prawie minęły a ja dalej jestem zagubiony, niezaradny i samotny. W moim przypadku nie było żadnego pięknego okresu młodości i to mnie dobija. Rzekomo najlepsze lata życia zmarnowane tak jak reszta. Ludzie żyją, zdobywają dyplomy, imprezują, pracują, podróżują a ja wegetuję. Całe życie czuję się jak tonący, który nie umie pływać i rozpaczliwie macha rękami by utrzymać się na powierzchni. Niedawno się poddałem i upadłem na dno ale ostatnio próbuję się od niego odbić. Niestety nie mam już tej motywacji, nadziei na lepszą przyszłość. Tyle porażek poniosłem, że teraz przy każdym przedsięwzięciu od razu zakładam, że się nie uda. Nie mam woli życia, czuję się jak pusta skorupa. Zostały tylko wyrzuty sumienia i żal.
@up: Nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem. :Stan - Niezadowolony - Smuci się: