Dołączam się, u siebie również podejrzewam emetofobię. Będąc dzieckiem często wymiotowałam, raz podobno zwróciłam w taksówce... ;] Pewnego pamiętnego dnia, jadłam pizzę... parę godzin później, gdy był już wieczór, myłam głowę nachylając ją nad wanną. Wieczorem gdy już zasypiałam zrobiło mi się jakoś dziwne... zapewne dołożył się do tego stres (na drugi dzień miałam test kompetencji 6 klas!). Zaczęło kołatać mi serce, że aż sama je słyszałam i tak naprawdę nie wiedziałam, czy się mocno zdenerwowałam, czy robi mi się niedobrze. Chyba od tamtego czasu zaczęłam ograniczać swoje menu. Pizza całkowicie wyleciała z mojego jadłospisu. Co prawda sporo rzeczy jeszcze jadłam, kotlety smażone, różne bzdety... no tak, to była bodajże noc z 3 na 4 kwietnia 2006. Tak mijał czas aż nastał już chyba 12 września 2007 (czyli minęło ok. półtora roku). Zjadłam na obiad jakąś pieczeń z ziemniakami i sałatą... później zjadłam kilka kromek pieczywa Wasa...
No i w sumie to do tej pory nie wiem co mi zaszkodziło; ta pieczeń czy to pieczywo... w nocy nie spałam, może lekko zasypiałam z przerwami, aż o 5 rano wszystko zwróciłam. Bardzo przeżywałam tę noc, czułam, że coś mi siedzi na żołądku. I tak oto przez jakieś błahe zatrucie moje życie obróciło się do góry nogami. Doszło do tego, iż przez długi czas w menu miałam tylko bułki, (nawet chleba nie jadłam!) masło, jakieś serki, jogurty, gotowane udko z kurczaka i ryż. Z napojów piłam tylko herbatę czarną, nawet jakoś mięty nie piłam, soków i napojów kompletnie żadnych. I choć przecież większość innych rzeczy, jak gotowane warzywa by mi na pewno nie zaszkodziła, to miałam opór. Nie jadłam ŻADNYCH warzyw i owoców. Obecnie jem parowane warzywa, brokuły, marchew itp. Z czasem przełamałam się. Powiedziałam sobie: "a co mi się stanie? Jakiś brokułek mi zaszkodzi?" Ale owoców dalej nie jem. Czemu? No właśnie czemu... Hmm jeśli chodzi o czekolade to chyba ją jadłam... No i to wszystko doprowadziło do tego, że jak tylko teraz zrobi mi się niedobrze, to zaczynam panikować; lecę do kuchni, biorę aviomarin i czekam aż się uspokoję. Serce zaczyna mi walić i czuję, że tracę kontrolę nad rzeczywistością. Będąc małą dziewczynką, często jeździłam samochodem nad morze... jechałam osiem godzin. I choć często zdarzało mi się zwracać, dzielnie to znosiłam. Nie lubiłam żygać, wiedziałam, ze mogę zwymiotować, ale nie panikowałam. Wychodziłam normalnie z samochodu, puszczałam pawia i jechałam dalej. Obecnie ani nie myślę o tym, że miałabym jechać samochodem nad morze. Wolę, jeździć pociągami, bo tylko w pociągach jest mi dobrze...
Eh, no rozpisałam się, ale cóż, napisałam swoją historię dotyczącą wymiotowania...
Aha, no dodam, że z tymi datami produktów to też... sprawdzam ciagle
Mam tak, że ustawiam sobie np. jogurty, od tego, który ma najkrótszą datę do tego który ma najdłuższą i tak zjadam... no co to chyba dobrze... 8) Z wymiotowaniem u innych ludzi też mam podobie jak inni emetofobicy; jak ktoś z mojej rodziny żyga, to szczelnie zatykam uszy, żeby nie słyszeć tego: "bleeh".
A i dodatkowo coś sobie nucę, bo często to zatkanie mało daje.
Jak już jest po wszystkim, to odtykam uszy, a serce mi wali jak młot i czuje, że straciłam siły w nogach; jakbym stanęła, to bym się trzęsła. Nie lubię też widzieć osoby wymiotującej; od razu coś mi się dzieje; tracę siły w nogach (to u mnie częste przy stresującej sytuacji
), serce mi wali itp.
Eeeh, zdarzyła mi się pewna głupia sytuacja, której niezapomnę;
Byłam na targu z mamą, mama kupowała sałatę; dotknęłam mamę palcem, żeby na mnie popatrzyła, miałam nadymane, zatkane usta i palcem pokazywałam jej mój otów gębowy... 8) po chwili zwymiotowałam obok kantu jakiegoś murku; oczywiście wokół mnie babki sprzedające warzywa, jajka; gapili sie wszyscy... a ja żygam. Yh.
Miałam wtedy może 6 albo 7 lat...