PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Poczucie niższości przy innych
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Pamiętam, że prawie od zawsze towarzyszyło mi poczucie, że jestem gorsza od innych. Nie uważałam siebie za normalną nastolatkę. Ten brak normalności rozumiałam pejoratywnie. Nie wykorzystywałam pokrętnej popkulturowej atrybucji i nie uważałam, że jestem wyjątkowym płatkiem śniegu, niezrozumianą i wybitną jednostką. Czułam się tak zwyczajnie, pospolicie dziwna i gorsza. Wstydziłam się siebie i swoich potrzeb. Z biegiem lat budowałam wokół siebie coraz wyższy mur. Nigdy nie przyznawałam się do tego, że ktoś mi się podoba. Nie miałam w zwyczaju mówić swojej ówczesnej przyjaciółce, że cierpię z powodu tego, że jestem źle traktowana. Udawałam, że sobie radzę z całą tą niechęcią, która mnie spotykała na każdym kroku. Udawałam, że jestem ponad tym. Zgrywałam taką, której nie zależy na byciu lubianą, na byciu wybraną do drużyny na wuefie, na byciu częścią klasy. Robiłam to, aby przetrwać. Przez kilka lat miałam jeszcze siłę walczyć o swój honor, ale później się poddałam. Popularne dziewczyny rzucały mi na ławkę jedna po drugiej książki i mówiły "weź to zanieś do biblioteki". A ja wstawałam, zbierałam te ciężkie książki i grzecznie zanosiłam, bo przecież one mi kazały. Kiedy się ze mnie wyśmiewały, to siedziałam cicho i udawałam, że nie słyszę. Byłam odepchnięta, nielubiana, wyśmiewana. Do dziś nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę działo na taką skalę. W klasie dokuczano mi w okrutny sposób. Raz pomazano mi nową kurtkę markerami. Ktoś napisał na środku "gruba świnia". 

Idę szkolnym korytarzem, nagle potykam się o czyjąś wystawioną celowo nogę. Ludzie wybuchają śmiechem. Ktoś krzyczy "weź, bo se ryj rozbije i będzie jeszcze brzydsza". Ktoś inny mnie popycha z tyłu i mówi "no idź gruba krowo". I wiecie co jest najgorsze? To nie jest wcale opis mojego najgorszego dnia w szkole. To nie jest pojedyncza sytuacja, którą pamiętam. Tak wyglądał prawie każdy mój dzień w cholernym gimnazjum. Dzień w dzień ktoś mnie obrażał, poniżał, kopał, podstawiał mi nogę, rzucał we mnie butelką. Dzień jak co dzień. Jak w takiej sytuacji mogłam nie czuć się gorsza? Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć sytuacje, kiedy zostałam potraktowana jak czująca istota. 

Teraz jest u mnie lepiej. Nie jestem już gruba, nie jestem ofiarą. Tylko pewne schematy myślowe zostały. Bardzo długo nie umiałam ruszyć się z miejsca, nie umiałam domagać się czegokolwiek od innych (mówię o domaganiu się rzeczy typu szacunek). Czy ktoś z Was miał podobnie, że czuł się tak odczłowieczony na jakimś etapie swojego życia? Nigdy nie poznałam nikogo, kto przyznałby mi się, że czuje się albo kiedyś czuł w ten sposób. Przy okazji mam przykry wniosek, że te emocje wcale ze mnie nie zeszły, mimo że powinny. Nie umiem tym ludziom, którzy mnie krzywdzili, wybaczyć i źle im życzę. Chciałabym przestać czuć się gorsza, przestać w ogóle o tym myśleć. Na razie nauczyłam się okazywać emocje i przyznawać się do nich.
Kiedy ludzie tylko wyczują słabość, nieśmiałość, brak asertywności, to natychmiast rzucają się na taką jednostkę, bo wyczuwają darmowy worek treningowy do podbudowania swojego zyebanego ego oraz do wyładowania frustracji. Czyli takie osoby są podwójnym bonusem dla takich śmieci.

Nikt wartościowy przenigdy by w ten sposób nie postąpił względem słabszej, niesmiałej osoby, bo nie musi sobie podbudowywać w tak żałosny sposób ego, wartościowi ludzie, ludzie z klasą po prostu budują swoją własną wartość zamiast poniżać innych.

Toteż nie miej do siebie żadnego żalu, Ty masz takie cechy jakie masz i to Twoje pełne prawo, bo nikogo nie krzywdzisz, to świadczy tylko o tym, jak beznadziejni byli oni, skoro tak musieli budować swoje ego - oni nie atakowali cię dlatego, że realnie byłaś gorsza, tylko dlatego, że wiedzieli, że łatwo podbudują swoje denne ego twoim kosztem, bo nie będziesz się bronić.
Współczuję, też nie miałem najlepiej w podstawówce i gimnazjum, ale w porównaniu z Tobą to nie wiele, najwyżej słyszałem brudas itp ze względu na ciemna karnacje.
Nie wiem czy bym się sam podniosl po takich wydarzeniach.
To jest przykre, że w sumie przez jakieś niezalezne od Siebie czynniki można mieć zepsuta reszte życia.
Widujesz tych ludzi wciąż?
(23 Wrz 2018, Nie 11:43)damiandamianfb napisał(a): [ -> ]Współczuję, też nie miałem najlepiej w podstawówce i gimnazjum, ale w porównaniu z Tobą to nie wiele, najwyżej słyszałem brudas itp ze względu na ciemna karnacje.
Nie wiem czy bym się sam podniosl po takich wydarzeniach.
To jest przykre, że w sumie przez jakieś niezalezne od Siebie czynniki można mieć zepsuta reszte życia.
Widujesz tych ludzi wciąż?

Nie ma co wartościować krzywdy i porównywać, kto miał gorzej. Na pewno tez swoje przeszedłeś.

Co do widywania tych ludzi, to zdarza się to bardzo rzadko. Mieszkam w innym mieście. Nie odzywają się do mnie i raczej mnie nie poznają.
Miałem w jakiejś mierze podobną sytuację w klasie maturalnej. Wcześniej z powodu problemów miałem przerwę w nauce, więc porzuciłem naukę w drugiej klasie. Powtórzyłem ją zaocznie w CKU. Wróciłem na ostatnią, trzecią klasę do dawnego liceum, oczywiście zespół klasowy był inny, o rok młodszy.
Nie przyjęli ciepło tego, że przyszedł ktoś nowy, kto w dodatku dobrze się uczy. Wyczuli natychmiast moją słabość, gdy (jak to ja) byłem przerażoną ofiarą na WF-ie. Bałem się, gdy leci do mnie piłka. Siatkówka to był horror, z moją koordynacją ruchową nie byłem w stanie ogarnąć zmiany pozycji, nie byłem w stanie serwisem przebić ponad siatkę.

Wyczuli w tym moją słabość. Był tam taki cwaniaczek, który dawał mi do zrozumienia, że nie jestem członkiem tej grupy (nie podawał ręki, bo mówił, że ma brudną, ale innym wcześnie podał). Chowali mi plecak, wykonywali jakieś gesty za moimi plecami. Niektóre dziewczyny w klasie też były zmanierowane i kłótliwe.
Nie wytrzymałem tego, dlatego był wniosek o nauczanie indywidualne - oficjalnie z powodu zaburzeń lękowo-depresyjnych (co było prawdą).
Ostatnie 3 miesiące przed maturą spokojnie uczyłem się indywidualnie z nauczycielami i dobrze na tym wyszedłem.
Dziś nie mam z nikim z tej klasy kontaktu.

Nie czułem się gorszy. Czułem się niedopasowany do grupy i słaby psychicznie. Znałem swoje słabe strony (WF itd.), ale znałem też dobre. Wiedziałem, że już tak dalej nie wytrzymam, stąd to nauczanie indywidualne. Jednak cały czas zachowywałem w miarę realne poczucie własnej wartości.

PS. Błędem było to, że nie wziąłem od początku zwolnienia z WF-u. Myślałem, że bohatersko się odnajdę. Uwierzyłem też w to, że WF jest dobry dla zdrowia. Była wtedy kampania ogólnopolska przeciw tym, którzy nadużywają zwolnień z WF-u. Nabrałem się na to i tu przeceniłem siły (psychiatra by mi spokojnie wystawiła). Owszem, może i jest dobry dla zdrowia fizycznego, ale niektórzy mogą na nim ucierpieć psychicznie (szczególnie, że nauczyciele WF-u mają często słabe kompetencje pedagogiczne do radzenia sobie z uczniami mniej zdolnymi sportowo).
(23 Wrz 2018, Nie 12:43)Żółwik napisał(a): [ -> ]słabe kompetencje pedagogiczne do radzenia sobie z uczniami mniej zdolnymi sportowo
Przede wszystkim to często na lekcji w ogóle ich nie ma, rzucą piłkę i pójdą :Ikony bluzgi pierd:ć z innymi nauczycielami do jakiejś kanciapy. U mnie w pierwszym liceum nauczyciel to był jakiś młody gostek, miałem wrażenie, że tak samo gardzi tymi słabszymi fizycznie, jak te cwaniaczki lubiące się nabijać na wuefie z innych.
(23 Wrz 2018, Nie 10:47)blair napisał(a): [ -> ]Czy ktoś z Was miał podobnie, że czuł się tak odczłowieczony na jakimś etapie swojego życia? Nigdy nie poznałam nikogo, kto przyznałby mi się, że czuje się albo kiedyś czuł w ten sposób. .

W moim przypadku uczucie takiego "odczłowieczenia" towarzyszyło mi przez prawie całą szkołę podstawową. Bardzo sporadycznie zdarzało się, żeby ktoś zaatakował mnie fizycznie, ale pamiętam, że znęcanie się psychiczne sprawiało mi wiele bólu i stresu. Bardzo często byłem też zwyczajnie traktowany jak powietrze, jakbym nie istniał, albo moje istnienie nie miało żadnego znaczenia. Z mojego punktu widzenia, jako osoby od zawsze wrażliwej, tamte doświadczenia były bardzo trudne. Podobnie jak Ty, nauczyłem się udawać, że nie zależy mi na innych ludziach, że jestem ponad. Nic dziwnego, skoro kontakt z innymi ludźmi zaczął kojarzyć mi się z poczuciem niższości. Problem też był taki, że jednocześnie zawsze bardzo tego kontaktu i akceptacji pragnąłem zaznać. Nie urodziłem się raczej jako dziecko nieśmiałe i mało kontaktowe, ale pewne z pozoru nieistotne wydarzenia, z początku mojej szkolnej kariery, zaczęły kształtować moją osobowość w zupełnie innym kierunku, niż ten sprzed czasów szkolnych. Podejrzewam, że podstawówka miała decydujący wpływ na rozwój osobowości unikającej w moim przypadku. Nie zostałem nigdy profesjonalnie zdiagnozowany, ale po wielu latach rozmyślań nad własnym życiem, stało się dla mnie jasne, że podstawówka jest dla dzieci chyba najważniejszym okresem socjalizacji. Wtedy uczymy się odnajdywać w społeczeństwie, rozpoznawać pewne wzorce, nawiązywać relacje, przewidywać konsekwencje swoich działań w wymiarze społecznym itp. W moim przypadku ten proces został chyba w dużej mierze zaburzony.
Doskonale rozumiem to, że latami budowałaś wokół siebie coraz większy mur, żeby uniknąć ewentualnego cierpienia w przyszłości. Sam robiłem tak samo. Izolowałem się przez wiele lat, aż w końcu pewnego dnia dotarło do mnie, że dawno straciłem ostatniego znajomego i jestem kompletnie sam, nie licząc rodziny.
Co do tego, że pewne negatywne emocje związane z przeszłością, wciąż Ci towarzyszą, to również obserwuję to u siebie. Bywały okresy kiedy myślałem, że to już dawno za mną i mam to wszystko gdzieś, jednak to nie do końca prawda. Od wielu lat gdzieś w głębi, ciągle mam uczucie żalu, braku zrozumienia dla zachowań innych osób i brak chęci do wybaczenia.
O, borze szumiący, jakże ja nienawidziłam wuefu. Widok boiska/piłki/ludzi grających w siatkówkę do dzisiaj mnie triggeruje. Po tylu latach zdarzają mi się koszmary, w których muszę nadrobić wszystkie godziny tego przeklętego przedmiotu, z których byłam zwolniona w liceum. Co ciekawe, WF na studiach nie był już traumatyczny, co więcej - całkiem przyjemny. Ot, trochę siłowni, trochę fitnessu, jakiejś zumby, a nawet szalenie przeze mnie polubione ćwiczenia na dużych piłkach (fitball czy jakoś tak). Ciekawe, czy są szkoły, które realizują takie zajęcia w ramach wychowania fizycznego.
(Do sportu samego w sobie nic nie mam. W końcu jeździectwo to moja Wielka Miłoźdź).

Podobnie jak blair nadal nie potrafię pogodzić się z prześladowaniem w gimnazjum i liceum (w tym drugim było dużo bardziej zawoalowane). Słowa o odczłowieczeniu aż mnie fizycznie zabolały, bo niestety mówiono o mnie "to", zarówno w szkole jak i w domu. Do tego w obu tych środowiskach słyszałam bliźniaczo podobne przytyki, dotyczące mojego "przyje*ania".  Sama nie wiem, czy oni przypadkiem po prostu nie mieli racji, skoro tyle osób niezależnie od siebie dochodziło do tego samego wniosku.
Ja akurat obrażałam ludzi swoją zbyt niską wagą, więc przez praktycznie całe życie słyszę różne żałosne, głupie uwagi i rady, o które nikogo nie proszę - "Chłop na kości nie poleci", "Jedz więcej, bo promujesz anoreksję", "Z Oświęcimia cię wypuścili?", "Cycki w domu zostawiłaś?", "Lol, przecież to nawet nie wygląda jak kobieta" i wiele, wiele, wieeeele innych. Do tego wypominanie krzywych, patykowatych nóg (ostatnio jakiś tydzień temu...), krzywych zębów (obecnie naprawionych aparatem) i  dużej wady wzroku.
Fizycznej przemocy raczej nie było (bo brzydzili się mnie dotknąć, co generowało kolejne idiotycznie żarty), choć raz zostałam zepchnięta ze schodów. Nigdy też nic mi nie ukradziono ani nie zniszczono (poza szczątkowymi pozostałościami poczucia jakiejkolwiek wartości), więc te gimnazjalne heheszki miały najwyraźniej bardzo niską szkodliwość.

W liceum byłam obiektem drwin głównie z powodu miłosnej aferki, w którą zostałam przypadkiem wmieszana. Poza tym większość ludzi z klasy traktowała mnie jak powietrze (to mi akurat odpowiadało), niektórzy chyba nawet odczuwali jakiś rodzaj szacunku - w każdym razie czasami bywali w miarę mili. Tutaj bardziej dokuczały mi niektóre z "koleżanek". Krótko mówiąc - lubowały się w powtarzaniu mi, że muszę koniecznie przytyć i muszę przestać być "niemotą" lub "sierotką Marysią", bo ludzie mnie zjedzą. I tak już dawno mnie przecież zjedli, przetrawili i wydalili, więc próżny był ich wysiłek. Po maturze czasem pozwalały mi wyjść ze sobą na miasto, ale z drugiej strony miałam okazję wiele razy usłyszeć "nie, bo z tobą wstyd się pokazać" albo "nie, bo z tobą nikogo nie wyrwiemy". Teraz w sumie trochę mnie to śmieszy. Ostatecznie prześladowanie szkolno-domowe z okresu gimnazjalnego jest dla mnie znacznie trudniejsze do przepracowania niż epizody z liceum (z wyjątkiem wzmiankowanej aferki).
Samo poczucie niższości zakorzeniło się we mnie tak dawno i tak głęboko, że czasy, kiedy nie czułam się ewidentnie gorsza od reszty pamiętam bardzo mgliście.
(23 Wrz 2018, Nie 13:49)kartofel napisał(a): [ -> ]Co ciekawe, WF na studiach nie był już traumatyczny, co więcej - całkiem przyjemny. Ot, trochę siłowni, trochę fitnessu, jakiejś zumby, a nawet szalenie przeze mnie polubione ćwiczenia na dużych piłkach (fitball czy jakoś tak). Ciekawe, czy są szkoły, które realizują takie zajęcia w ramach wychowania fizycznego.
Mam podobne doświadczenia. Na studiach licencjackich uczelnia organizowała coś takiego jak "gabinet usprawnienia ruchowego" dla osób ze zwolnieniami lekarskimi. Teoretycznie można było robić jakieś ćwiczenia pomagające w rehabilitacji schorzenia. Ja tam przyszedłem ze zwolnieniem od psychiatry i powiedziałem miłej pani, że mam fobię społeczną. Po prostu pół godziny tygodniowo sobie w komfortowych warunkach (góra 2, 3 osoby, czasem sam) robiłem fitness - bieżnia, orbitrek, rowerek. Były tam też te duże piłki, ale z nimi to się nie bawiłem.
Na studiach magisterskich za to zapisałem się na zajęcia z nordic walking. Byłem nawet na dwudniowym wyjeździe w związku z tym. To było jakieś wyzwanie, ale za to nie przeżywałem traumy cotygodniowych zajęć na hali.
Na szczęście łącznie to były tylko 3 semestry. Nawet piątki dostałem do indeksu. :Stan - Uśmiecha się:
współczuję Wam, smutno się czyta takie rzeczy i o nich myśli.
ja miałam do pewnego stopnia podobnie, ale lżej. nie wiem czemu, ale wczesnych lat podstawówki dzieciaki sprawdzały, jak zareaguję, i robiły jakieś podchody, typu, namawiały najładniejszego chłopaka w klasie, żeby ze mną siadał, i się przysuwał co raz bliżej (w gimbazie już takich akcji nie było, ale w liceum już tak); pewnie dlatego, że byłam najbrzydszym dzieckiem, dziewczyną w klasie. też mówili o mnie "to", tak jak u kartofla i w domu, i w szkole, więc wracając ze szkoły, w której już mi do+:Ikony bluzgi kochać 2:, że jestem dziwakiem, po+:Ikony bluzgi pierd: itd. bałam się iść do domu, bo wiedziałam, że zara usłyszę, że jestem po+:Ikony bluzgi kochać 2:, dziwoląg, nienormalna itd. także ze względu na wygląd też mi dokuczali (nie, że byłam za gruba, za chuda, chociaż pare razy słyszałam, że jestem tęga, i grubokoścista, ale tak ogólnie, że jestem brzydka); czy, że się np. brzydzą rzeczy ode mnie. bałam się strasznie zatem, żeby też przypadkiem żaden kolega nie pomyślał, że mi się podoba i się doń zalecam, dlatego dbałam, żeby nie rozmawiać z nimi za dużo i być bardzo neutralną. (pamiętam też, że po każdym roku szkolnym towarzyszyło mi uczucie brudu, poczucie, że było mnie wszędzie za dużo, że byłam za bardzo widoczna, i przed każdym rozpoczęciem obiecywałam sobie, że teraz będę maksymalnie stonowana i nijaka, to przynajmniej wtedy nikt mi nie będzie wypominał, że jestem po+:Ikony bluzgi kochać 2:). przed gimnazjum miałam też konflikt ze starszymi o parę lat dziewczynami i bardzo się bałam iść do gimbazy, liceum, powiedziały, że mi potną ryj itd. itp. nie mówiłam o tym nikomu, starałam się ich unikać, ale wiem, że rozsiewały plotki po szkole o mnie (było ich 5, dosyć popularne, jedna najlepsza uczennica xd druga najlepsza w sporcie itd. więc lubiane, a nie żadna patola, przynajmniej oficjalna).
(...) nie było tak, że byłam całkowicie odrzucona, ale te lata zarówno w szkole, jak i w domu wpłynęły na to, że też o sobie myśleć, dzisiaj czasami, 'śmieć", "podczłowiek" itd. i myślę, że muszę pamiętać, że ze względu na wartość, jaką przedstawiam, jako człowiek (czyli wartość :Różne - Koopa:) nie mogę sobie do niczego rościć prawa, mówiąc bardzo ogólnie.
studia były najlepsze, w koncu poczułam się, jak człowiek.
Zbyt wiele wspomnień z gimnazjum i przed nie mam, przez co czuję się czasem jak taka tabula rasa. Trochę tylko wyrywkowo pamiętam "dowcipy" znajomego, który to był moim wrogiem i kumplem w jednej osobie swego czasu.;p Wrogów w końcu trzeba trzymać blisko. Na początku był takim trochę 'wrogiem', bo nigdy nie darowałby sobie żartu jakiegoś ze mnie lub zrobienia mi czegoś na złość. Później wyciągał mnie z domu na miasto, ale tam też różnie bywało.;p Z wiekiem się trochę zmienił, ale nadal trochę tak myślę o nim przez pryzmat tamtego czasu.
Z wfem nigdy sobie nie radziłem i o to mam jedną z większych pretensji do siebie. Zawsze wybierany na końcu i ile starań bym nie włożył w grę, to wynik zawsze ten sam. Na studiach niby było lepiej, ale też nadmiernie trochę go przeżywałem.;p Gdybym miał z kim, to bym chociaż na tenisa poszedł. A tak, to sam na siłowni siedziałem.
Ogółem przykro się Wasze doświadczenia czyta. Mam nadzieję, że obecnie jest znacznie, znacznie lepiej.
(23 Wrz 2018, Nie 13:49)kartofel napisał(a): [ -> ]Sama nie wiem, czy oni przypadkiem po prostu nie mieli racji, skoro tyle osób niezależnie od siebie dochodziło do tego samego wniosku.

U mnie było podobnie. Gdziekolwiek się nie znalazłam, to zawsze byłam kozłem ofiarnym. Psycholog powiedziała mi, że to wina tego, że czuć ode mnie słabość i brak pewności siebie. Ja tak wcale nie uważam. Na świecie jest wielu ludzi delikatnych i wrażliwych, z których nikt się nie śmieje. Ja wcale nie emanowałam delikatnością. Myślę, że czasem nie ma co się silić na wydumane rozwiązania. Drwili ze mnie, bo byłam po prostu bardzo otyła. Jak schudłam, to nagle WSZYSTKIE problemy związane ze złym traktowaniem mnie zniknęły. Aktualnie czuję się wręcz uprzywilejowana często, bo mam poczucie, że jestem traktowana lepiej niż inni.

(23 Wrz 2018, Nie 13:49)kartofel napisał(a): [ -> ]Samo poczucie niższości zakorzeniło się we mnie tak dawno i tak głęboko, że czasy, kiedy nie czułam się ewidentnie gorsza od reszty pamiętam bardzo mgliście.

Najważniejsze, że chociaż zdajesz sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Ja długo nie czułam, że jestem krzywdzona. Doszłam do tego bardzo późno. Myślałam, że taka moja dola i tak powinno być. Co do tych czasów, kiedy ja nie czułam się gorsza od innych, to nie mogę nawet mówić tutaj o mglistej pamięci. Ja w ogóle takiego poczucia nie pamiętam. Pamiętam, że już w przedszkolu jako podlotek czułam się wyraźnie gorsza od innych i bałam się odezwać. Miałam też bardzo mało wiary w siebie. Zawsze miałam z tyłu głowy, że komu jak komu, ale mnie na pewno się nic nie uda.
(23 Wrz 2018, Nie 13:49)kartofel napisał(a): [ -> ]Ja długo nie czułam, że jestem krzywdzona. Doszłam do tego bardzo późno. Myślałam, że taka moja dola i tak powinno być.

Ja miałem tak samo. Przez wiele lat dzieciństwa myślałem, że noszenie okularów to naprawdę powód, żeby traktować kogoś jak śmiecia. Pamiętam, że taki jeden typ w podstawówce, miał też później stwierdzoną wadę wzroku i musiał nosić okulary. No ale on wyrobił już sobie "renomę" popularnego i lubianego. Z niego nikt się nie śmiał. Miałem ochotę ich wszystkich zaje**ć wtedy...
Tak gwoli ścisłości to akurat nie ja pisałam. Drobna pomyłka przy cytowaniu się zdarzyła, jak sądzę.

Ja czułam złość i nienawiść, ale kierowałam ją bardziej na siebie niż komentujących. Właściwie ten czas przeszły wprowadza nieścisłość - nadal tak jest.

Frustruje mnie (już od tamtych czasów) świadomość, że gdybym kiedyś zareagowała, zwymyślała ich, rzuciła w nich krzesłem czy coś takiego, to pewnie byliby w szoku i może dali mi spokój. Ale nie umiałam tego zrobić. Ta bezradność i poczucie braku jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją to jedno z najobrzydliwszych uczuć, z którym kompletnie sobie nie radzę pomimo upływu czasu.

Z nieco pozytywniejszych obrazków - kiedyś jedna dziewczyna ze starszej klasy stanęła w mojej obronie. I już to wystarczyło, żeby gnębiciele odpuścili nieco (czyli potem wybierali mniej zatłoczone miejsca :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:).
(24 Wrz 2018, Pon 21:25)kartofel napisał(a): [ -> ]Tak gwoli ścisłości to akurat nie ja pisałam. Drobna pomyłka przy cytowaniu się zdarzyła, jak sądzę.

Oczywiście, że pomyłka niezamierzona. Przepraszam. Co do reszty Twojej wypowiedzi, to ja również mam poczucie, że pewnie mogłem odmienić swój los. Może mogłem postawić się im wszystkim, może mogłem (jak to śmiesznie brzmi), ale wybrać najsilniejszego i rozwalić mu ryj przy wszystkich. Nie wiem. Żal pozostał również do siebie, że nie zdobyłem się na odwagę, nie znalazłem w sobie siły i nie postawiłem się. Tak naprawdę nie postawiłem się, kiedy być może był na to odpowiedni czas. Niestety, ale teraz mam tak, że o przeszłości wolę nie pamiętać, że była; o przyszłości wolę nie pamiętać, że nadejdzie; a o teraźniejszości wolę nie myśleć, że właśnie trwa. Obawiam się jednak, że właśnie teraz jest dla mnie czas, żeby podjąć próbę zawalczenia o przyszłość, ale wciąż bardzo boję się to zrobić. Może to jest też taki czas dla Ciebie. Nie wiem bo Cię nie znam, a co gorsza mam wrażenie, że siebie nadal znam słabo...