PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Problemy z wysławianiem się
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Tak jak w temacie. Czy ktoś z was sobie z tym poradził?
Chyba można powiedzieć, że ja. A na czym dokładnie polega Twój problem?
Plączę mi się język, brakuje mi słów i w ogóle nie potrafię przekazać tego co mam na myśli.
Też mam ten problem.

Jąkasz/jąkałeś się?
No to ja też tak miałem. Problemy z koncentracją. Są różne sposoby, żeby nad tym pracować, poczytaj o tym. Ale przede wszystkim polecam medytacje koncentracji (mi bardzo pomogła), dobrze się wysypiac, ćwiczyć jak najwięcej mówić. Bardzo pomogły mi też SSRI, bo jednak mocno rozjaśniły mi umysł.
Najgorsze jest to,że mam tak nie tylko wśród ludzi, ale też w domu, kiedy rozmawiam z rodziną, albo, kiedy jestem sam i prowadzę wewnętrzny monolog analizując jakiś problem czy konkretną sytuacje to też mam problem ze złożeniem poprawnie zdania.
akurat nie mam tego problemu, jak chcę to mówię głośno i wyraźnie, z matką potrafię godzinami dyskutować.
Najlepiej jest u psychologa. Czas się już skończył, a ja dalej nie ubrałem w słowa tego, co miałem na myśli. :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Też się jąkam...
Moje wysławianie się to sprawa dość specyficzna. Z tego co usłyszałem od ludzi na terapii(np. na zajęciach dotyczących komplementacji), panuje powszechna opinia, że mówię wprost, rzeczowo, krótko i na temat, przez co bardzo dobrze się mnie słucha. Po części się z tym zgadzam, bo też jestem takim małym i przebiegłym minimalistą, który jeżeli już się wypowiada, to sekundę przed wypowiedzią przygotowuje sobie wypowiedź w głowie, ale z drugiej strony jednak jest tu właśnie kwestia tego, że mam tą chwilkę, żeby się przygotować. W swobodnej rozmowie nie idzie mi już tak dobrze i czasami zaczynam się w tym co plotę gubić. Poza tym, jeśli przychodzi mi poruszać jakiś trudny temat, to albo kompletnie go omijam, owijając w bawełnę(co jak teraz myślę, nie jest kwestią wysławiania się), albo zaczynam się uporczywie pocić, a za tym "eeeee..." wydobywającym się ze mnie, nie można postawić nawet kropki.
Również mam ten problem i widzę jak ostatnimi laty coraz bardziej się nasila. Niby wiem co powiedzieć, ale nie potrafię dobrać do tego odpowiednich słów. Nawet przebywając samemu, bez stresu, w kompletnym rozluźnieniu. Brak rozmów z ludźmi robi swoje.
Też mam ten problem i ze swoich wszystkich niemocy, tej nie lubię najbardziej.
Najgłupsze w tym jest to, że najczęściej zdarza mi się w rozmowie z najbliższymi osobami wobec których nie czuję żadnego wstydu, skrępowania... moja psycholog mówi, że to może być przez to, że na tych osobach zależy mi najbardziej, więc też wiążę dużo emocji z rozmową - coś w tym jest, ale nie mam pewności czy to jedyna przyczyna.
Chciałabym normalnie dyskutować, ale w trakcie rozmowy nagle następuje totalna pustka w głowie i nie wiem co powiedzieć, albo nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Dochodzi do tego jeszcze mania niewchodzenia komuś w słowo, więc przy żywych grupowych konwersacjach w ogóle odpadam. Wkurza mnie też to, że ten problem się zapętla: nie umiem rozmawiać --> zaczynam sie tego bać --> unikam rozmowy --> zamykam się i nie ćwiczę mówienia, więc na poprawę trudno liczyć.

@Rival Masz może jakieś materiały na ten temat pod ręką lub konkretne medytacje? :Stan - Uśmiecha się:
Ja mam podobnie wśród obcych ludzi a czasami nawet kiedy spotykam się z kimś kogo dawno nie widziałam.
Mnie też się zdarza, szczególnie jak mam coś opowiedzieć większej grupie osób, czasem nawet z tego rezygnuje, bo boję się, że nie znajdę słów i się zawieszę w jakimś momencie. Chyba sobie nie poradziłam z tym na tyle, by swobodnie budować wypowiedzi. Nadam sie zacinam, jeszcze nie mam zupelnie siły przebicia i mam wrażenie, ze nikt mnie nie slucha. Poza tym często po prostu nie wiem, co mam powiedzieć. Pusta przestrzeń w głowie zamiast swobodnego przepływu luźnych skojarzeń. Jest tez szansa, ze nie mam potrzeby mówienia ani dzielenia sie nieistotnymi wydarzeniami. Smalltalk z losowa osoba to dla mnie dramat i wyższy poziom abstrakcji.
Wczoraj słyszałam bulwers, ze jak można nie myśleć o niczym. No można xD
Ja mam bardzo dobrą koncentrację i ogromną ilość kontaktu ze słowem pisanym, więc u mnie nie z tym problem. Po prostu mówienie (artykulacja) to jeszcze inna czynność neurologiczna. Jeśli długo nie mówię, nie rozmawiam, to potem ta funkcja kuleje.
@evergreen No ja w smalltalki też nie umiem i w ogóle nie rozumiem skąd się to wzięło i po co. Jak już rozmawiam, to albo chcę się w temat zaangażować, albo nawet nie zaczynam, a takie 3 zdania i nara to tylko człowieka denerwują. xD

@Kra_Kra Z tym też mam podobnie, ale mimo że zdaję sobie sprawę z tego, że to dwie różne czynności, to różnica w mojej sprawności między nimi nie przestaje mnie zadziwiać. Jeszcze gdybym lubiła porozumiewanie się za pomocą pisma, to może tak by mnie to nie drażniło, ale nie przepadam za rozmowami przez komunikatory, smsy itd
Ja też nie lubię gadać przez komunikatory. Wolę pisać na forum, bo tu można przemyśleć wypowiedź i nie trzeba od razu odpowiadać, a tam trzeba dynamicznie reagować i stresuje mnie możliwość pojawienia się tam "niezręcznej ciszy" nawet jeśli to "cisza pisemna" :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: ogólnie ciągnąć konwersację w trybie rzeczywistym z moim refleksem zaspanego szachisty to sroga kaźń.
Często po atakach grand mal (padaczkowych) przez dwa, trzy dni mam tzw. "brain fog", b. ciężko mi się na czymkolwiek skupić i wchodzi taka potężna fala derealizacji. Na co dzień preferuję słowo pisane, bo daje czas do namysłu, a w rozmowach fejs-tu-fejs czasem zdarza mi się palnąć jakąś nieprzemyślaną pierdołę (jak każdemu, ale nie każdego to dręczy co ranek przez parę miesięcy) czy zrobić gafę, którą najczęściej obracałam w żart; brakuje mi jednak jeszcze stosownego obycia w "small talku" by uznać, że z wysławianiem się jest u mnie płynnie. Pewnie by tak było, gdyby odjąć czynnik lękowy, bo tak sobie myślę, że wtedy to zupełnie jak z pisaniem... Tyle, że pisząc nie muszę martwić się o swoją postawę, ton głosu, czy mam rozwiane włosy, jak wyglądam, czy pocę się - i tu zaczynam się pocić - ani analizować, czy się denerwuję - bo wtedy, analogicznie, zaczynam się denerwować.

Gdy poznaję kogoś nowego, to ludzie teraz najczęściej dążą do spotkania już po wymianie kilku wiadomości; dla mnie ten model jest nietrafiony, po pierwsze chcę wiedzieć coś więcej o osobie z którą się spotkam jeszcze ZANIM będziemy skazani na spędzenie ze sobą tej godzinki czy dwóch w kawiarni; po drugie, nie lubię iść na spotkania "nieprzygotowana", ale to wiąże się z moim nawykiem kręcenia sobie w głowie tzw. filmów, czyli tego jak poprowadzić rozmowę jeśli powie A, jeśli powie B, jeśli powie C... Chciałabym, by w moje życie wkradło się trochę spontaniczności ale nie jestem na nią, podobnie jak na bezproblemowe utrzymywanie kontaktu wzrokowego i prowadzenie dyskusji, gotowa. Takie problemy niestety bardzo izolują, każda odniesiona porażka w small-talku boli niewspółmiernie do jej wartości (druga strona zapomina po momencie i wiem o tym na poziomie intelektualnym, ale na poziomie emocjonalnym JA niestety nie zapominam) i daje doświadczenie do kolejnej próby, tylko tych prób po jakimś czasie nie chce się już podejmować. I to takie błędne koło, bo im bardziej jest się samotnym, tym ciężej samotność przerwać.