PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Samotność na prowincji
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Wiem, że odpowiedź na problem postawiony w temacie mogłaby być pozornie prosta – „przeprowadź się do większego miasta”.


Na tyle, na ile się znam, mógłbym to wykonać dopiero, gdy okoliczności zewnętrzne mnie do tego zmuszą. Np. będę musiał zmienić pracę, grafik mi się zmieni tak, że będę musiał być przysłowiowe 8 godzin dziennie w miejscu pracy, umrze mój tata lub PKS zlikwiduje wszystkie kursy.

Przez trzy lata na studiach struktura zewnętrzna mnie zmusiła do zamieszkania na stancji i dość dobrze to robiło dla mojego uspołeczniania się. Pewien kryzys spowodował, że wyprowadziłem się z powrotem do swojego bezpiecznego kąta.

Problem jest taki, że na pierwszym miejscu przed potrzebą relacji międzyludzkich i towarzystwa jest wszechpotężna potrzeba bezpieczeństwa. W przypadku kiedy obowiązki czy okoliczności mnie przerastają, jestem w stanie uciec, poświęcając inne cele.
Brak mi spontanicznej motywacji. Niestety wizja jakiejś radości oddalonej w czasie przegrywa z doraźną potrzebą pozostania w bezpiecznych i sprawdzonych schematach, nawet gdybym przez to unikanie sobie wprost lub nie wprost szkodził.

Jedyne, co mi przypomina o tym, że jednak problem jest, to smutek związany z przeżywaną samotnością.
Pojawia się on wtedy, gdy lęk przestaje być ostry. Bo w ostrym lęku myślę o przeżyciu, uratowaniu w ogóle pracy itd.

Ma ktoś podobne doświadczenia?
od samotnosci na prowincji chyba tylko lepsza samotnosc w lesie
Nie na prowincji też można być samotnym. Chociaż na tym forum niewiele jest samotnych osób.
No i w największych miastach są jednak fobiczne spotkania
Mieszkam na prowincji i chyba czuję się podobnie. :Stan - Niezadowolony - Obraża się: Najgorsze, że cokolwiek bym nie zrobił to zawsze ta druga opcja (ta niewybrana) wydaje mi się atrakcyjniejsza.
Mam to samo. Dalam sobie spokoj na razie ze studiami i wrocilam do domu a tutaj nie utrzymuje z nikim praktycznie znajomosci. Dobija mnie to troche, cale szczescie, ze chociaz rodzinke mam calkiem spora to z kims pogadam itd. Na studiach z drugiej strony mialam pokoj sama a ze wspolokatorkami nie bylysmy jakos zzyte wiec tez ta samotnosc czasem dobijala. Ale w miescie jednak jest gdzie wyjsc i latwiej kogos poznac.
Mam tak samo. Co prawda nie jest to prowincja tylko wieksze miasto mianowicie Bialystok. Ale mimo to juestem w nim sam jak palec. Co gorsze to jeszcze jestem ograniczony przez starych :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:
Jak mam niecałe 70 tysięcy ludzi w mieście i 50 km do Szczecina to mogę marudzić w tym wątku? Bo w sumie to nie wiem. xP Na regularne dojazdy do Szczecina i tak bym sobie nie mógł pozwolić. xP

(08 Lis 2018, Czw 10:12)Żółwik napisał(a): [ -> ]Problem jest taki, że na pierwszym miejscu przed potrzebą relacji międzyludzkich i towarzystwa jest wszechpotężna potrzeba bezpieczeństwa. W przypadku kiedy obowiązki czy okoliczności mnie przerastają, jestem w stanie uciec, poświęcając inne cele.
Brak mi spontanicznej motywacji. Niestety wizja jakiejś radości oddalonej w czasie przegrywa z doraźną potrzebą pozostania w bezpiecznych i sprawdzonych schematach, nawet gdybym przez to unikanie sobie wprost lub nie wprost szkodził.
Mam bardzo tak samo, wystarczą jakieś w sumie niewielkie trudności i wracam do piwnicy.
Poniżej 70k to prowincja? Ja bym się mógł przeprowadzić do większego miasta, ale wątpię, żeby to coś zmieniło, jeślli i tak miałbym taką postawę jak mam obecnie i prawie nie wykazywał żadnej inicjatywy. Oczywiście, w wielkim mieście łatwiej jest o jakąś socjalizację, ale uważam, że bez zmiany podejścia do życia i wykazywania jakiejś inicjatywy do socjalizacji, przeprowadzka do większego miasta niewiele zmieni. Bo co? Więcej ludzi chodzi po ulicach? He he he.
Ja pojechalem na studia do Warszawy. Moje studia byly takie ze pol roku bylem w Warszawie drugie pol w Poznaniu trzecie pol roku w Lodzi a ostatni semestr znowu Warszawa. Powiem ze wyszlo mi na duzy plus. W koncu sie zsocjalizowalem bo miale gdzie i z kim
Dla obecnych tu studentow polecam akademik :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
(08 Lis 2018, Czw 12:32)USiebie napisał(a): [ -> ]Jak mam niecałe 70 tysięcy ludzi w mieście i 50 km do Szczecina to mogę marudzić w tym wątku? Bo w sumie to nie wiem. xP Na regularne dojazdy do Szczecina i tak bym sobie nie mógł pozwolić. xP
Pewnie, że możesz. Ten wątek jest do marudzenia. :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:

(08 Lis 2018, Czw 13:14)chory na nieśmiałość napisał(a): [ -> ]Oczywiście, w wielkim mieście łatwiej jest o jakąś socjalizację, ale uważam, że bez zmiany podejścia do życia i wykazywania jakiejś inicjatywy do socjalizacji, przeprowadzka do większego miasta niewiele zmieni. Bo co? Więcej ludzi chodzi po ulicach? He he he.
Nawet to, że więcej ludzi chodzi po ulicach, jakoś pobudza układ nerwowy, dostarcza bodźców, można się oswajać. :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
W większym mieście łatwiej jest wybrać sobie grupę osób, z którymi nawiąże się jakieś relacje. Jest większa szansa spotkania ludzi o podobnych zainteresowaniach lub nawet fobików. Prężniej działają spotkania, o czym słusznie wspomniał @Zas.
Na przysłowiowej prowincji jest się bardziej skazanym na sąsiadów i małe środowisko. Jeśli w nim się ktoś nie odnalazł, to ma ciężko. W większym mieście to bardziej my możemy wybierać znajomych, na prowincji wybiera nam geografia.

(08 Lis 2018, Czw 11:53)Placebo napisał(a): [ -> ]Na studiach z drugiej strony mialam pokoj sama a ze wspolokatorkami nie bylysmy jakos zzyte wiec tez ta samotnosc czasem dobijala.
Też miałem pokój jednoosobowy. Jednak to było już osiągnięcie, że w ogóle mieszkałem poza domem.

Szary

To ciekawe, że ten wątek wyskoczył mi akurat dziś, bo jest piątek wieczór i ta samotność i smutek związane z funkcjonowaniem w czterech kątach w moim małym (aczkolwiek ukochanym) mieście (lub raczej półwsią) dają się we znaki. Gdy sobie mieszkałem w Krakowie nie doceniałem tego miastowego życia, ludzi, których znałem, z którymi mogłem wyjść gdziekolwiek (choć nie zawsze), ale tam samotność też była, tyle że inna, taka samotność wśród ludzi chyba jest gorsza niż taka jak teraz, bo wszystko Ci wtedy przypomina o Twoim s+:Ikony bluzgi pierd: umysłowym. Tutaj, w tym grajdołku tego nie ma. Nie ma kto Ci uświadomić Twojej ułomności, bo mało kto się kręci po ulicach. Niemniej, tęsknię za aktywnością w sferze społecznej. Teraz tak jakby trochę wegetuję, całe tygodnie w biurze, weekend przy kompie lub na łóżku bez celu w życiu. Tak źle i tak niedobrze.
(08 Lis 2018, Czw 13:14)chory na nieśmiałość napisał(a): [ -> ]Poniżej 70k to prowincja? Ja bym się mógł przeprowadzić do większego miasta, ale wątpię, żeby to coś zmieniło, jeślli i tak miałbym taką postawę jak mam obecnie i prawie nie wykazywał żadnej inicjatywy. Oczywiście, w wielkim mieście łatwiej jest o jakąś socjalizację, ale uważam, że bez zmiany podejścia do życia i wykazywania jakiejś inicjatywy do socjalizacji, przeprowadzka do większego miasta niewiele zmieni. Bo co? Więcej ludzi chodzi po ulicach? He he he.

Coś w tym jest. Mi się wręcz lęk nasilił po przeprowadzce do większego miasta, może przez to, że miejsca publiczne są bardziej zatłoczone i jest więcej zgiełku/hałasu. Samotność też bardziej doskwiera, bo jestem dalej od rodziny.
(09 Lis 2018, Pią 19:05)Żółwik napisał(a): [ -> ]Nawet to, że więcej ludzi chodzi po ulicach, jakoś pobudza układ nerwowy, dostarcza bodźców, można się oswajać. :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
W większym mieście łatwiej jest wybrać sobie grupę osób, z którymi nawiąże się jakieś relacje. Jest większa szansa spotkania ludzi o podobnych zainteresowaniach lub nawet fobików. Prężniej działają spotkania, o czym słusznie wspomniał @Zas.
Na przysłowiowej prowincji jest się bardziej skazanym na sąsiadów i małe środowisko. Jeśli w nim się ktoś nie odnalazł, to ma ciężko. W większym mieście to bardziej my możemy wybierać znajomych, na prowincji wybiera nam geografia.
Czy ja wiem...? Całe życie mieszkam w blisko 100 tys. mieście a czuję się jakbym mieszkał w chatce w Bieszczadach. Co z tego że miasto i ludzie na ulicach, jak jedyny moment kiedy ich widzę to droga dom <-> praca (wcześniej dom <-> szkoła), a najchętniej to bym wcale nie opuszczał swojej bezpicznej piwnicy (co zresztą robiłem kilka lat). Nie mam z nikim żadnych relacji, nie mam znajomych "do wyboru", a jedyny dowód jaki znalazłem na istnienie innych fobików, to to forum :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Mam wrażenie, że jeśli ktoś boi się opuścić swojego bezpiecznego kokonu, to mu nie pomoże nawat mieszkanie w centrum Nowego Jorku. To wszystko siedzi w głowie, niezależenie od zagęszczenia populacji.
Mieszkam w wielkim mieście i tu samotność w tłumie jest bardzo odczuwalna. Każdy biegnie za swoim interesem i nie ma czasu na obcych ludzi spoza swojego grona znajomych. Paradoksalnoe duże miasto dla odludków to słaba opcja.
Dla mnie duże miasto to Rzeszów. W "ogromnych" nie bywam. W tym dużym mieście było mi łatwiej odnaleźć grupę społeczną, w której było mi dość dobrze.