PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Aspołeczność z wyboru
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Czy myślicie, że można stać się aspołecznym z wyboru poświęcając relacje z innymi ludźmi w zamian za skupienie się tylko na samodoskonaleniu, np. nauce, pracy, siłowni, nawykach itp, a po osiągnięciu swoich celów, gdy już będzie się miało dużo czasu i pieniędzy, zacząć poznawać ludzi i cieszyć się życiem? To chyba zła strategia, bo gdy człowiek staje się aspołeczny, to pewnie trudno się tej aspołeczności pozbyć. Miał ktoś z was podobnie i udało się zmienić swoje życie?
Nie jestem jakoś tak intencjonalnie aspołeczny. Bardziej z powodu wychowania i właściwości mojego układu nerwowego. Nadmiar relacji z ludźmi mnie zamęczy, ale w ogóle relacji potrzebuję.
Cytat:(oryginalna treść zmieniona)

To takie trochę odkładanie 'wyjścia do ludzi' na później, też często takie myślenie przewijało mi się przez głowę, zazwyczaj jak unikałem jakiejś interakcji z ludźmi; nie mam życia, czuję się źle, nie mam o czym rozmawiać itp. A niestety tylko się bardziej izolowałem z czasem, ty przynajmniej coś robiłeś, rozwijałeś się a ja straciłem lata życia w piwnicy. :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Ja coraz mniej lubię ludzi przez to jak mnie traktują. Lubię swoją samotność, przynajmniej mam spokój i nie muszę się martwić o to, co ktoś o mnie pomyśli, czy czegoś znowu mi nie dowali. Nie muszę się niczym stresować jak jestem sama, nie muszę zmuszać się do rozmowy z nikim, czy też do bycia miłą itp. Brakuje mi jedynie jakieś przyjaciółki, z którą mogłabym czasem pogadać tak od serca, wyżalić się albo wysłuchać jej problemów czy też pojechać gdzieś na wakacje, pośmiać się wspólnie...
Mam bardzo podobną sytuację i też zastanawiam się, co z nią zrobić. Od dłuższego czasu najwygodniej mi jest samej, jednocześnie jednak chciałabym mieć jakąś bliższą osobę, przy której czułabym się dobrze. Ilekroć umawiam się ze znajomymi na jakieś wyjście (ostatnimi czasy zdarza się to dość rzadko, wszyscy mieszkają daleko) po dość krótkim czasie mam ochotę wracać, zaszyć się w swojej "norze" i zajmować typowo indywidualnymi rzeczami - czytaniem, graniem, oglądaniem itp. Próby poznania nowych osób kończą się zanim na dobre się zaczną, rozmowy z nowo poznanymi ludźmi to dla mnie wysiłek, i nawet nie z powodu lęków. W samotności jest wygoda, plus to znany dla mnie stan, przyzwyczaiłam się do niego, ale na racjonalnym poziomie myślenia wiem, że nie da się tak funkcjonować w nieskończoność. Tylko jak się znów przyzwyczaić do ludzi?
"Nadmiar relacji z ludźmi mnie zamęczy, ale w ogóle relacji potrzebuję." O to, to.;p
Jak się przyzwyczaić do ludzi? Pewnie zmuszać się do wychodzenia do nich aż w nawyk to wejdzie. Tylko nie każde towarzystwo będzie też odpowiadało.
W liceum miałem paczkę znajomych, którzy wyciągali mnie z domu. Zawsze czułem się jednak z nimi jak piątek koło u wozu i tak jakoś po latach przestałem się z nimi spotykać. Teraz tego trochę żałuję, ale jest jak jest. Z wiekiem trudno strasznie jest się z kimś umówić na cokolwiek. Albo nie ma z kim, albo po prostu ludzie czasu nie mają. Zatem wyjście do ludzi to też chyba kwestia szczęścia.;p

Szary

Kiedy aspołeczność z wyboru staje się aspołecznością z konieczności. Albo odwrotnie.
To normalne, że z wiekiem mamy coraz mniej ochoty poznawać nowych ludzi, większość tak ma. Po prostu w głowie się układa i stawiamy na sensowniejsze zajęcia.
(12 Cze 2019, Śro 17:50)dziewczyna z naprzeciwka napisał(a): [ -> ]To normalne, że z wiekiem mamy coraz mniej ochoty poznawać nowych ludzi, większość tak ma. Po prostu w głowie się układa i stawiamy na sensowniejsze zajęcia.
To ja mam odwrotnie, ale jakby nie patrzeć, w głowie z wiekiem też mam coraz mniej poukładane. xP
Oj, Ty to jesteś wyjątkiem więc potwierdzasz regułę.
Im dłużej będziesz odkładał uspołecznienie się, ty gorzej.
Ze skillami społecznymi nie jest jak z jazdą na rowerze - nietrenowane słabną.
Sama widzę to u siebie nawet na przekroju tygodnia. Większość czasu spędzam w domu, niewiele rozmawiam na żywo, znajomych mam garstkę, a gdy tak zapiwniczę w samotności przez kilka dni pod rząd, a później mam podjąć jakąś bardziej rzeczową rozmowę, to czuję się jakbym zapomniała jak to się robiło (pomijając fakt, że zawsze byłam w tym kiepska). Nie wiem jednak czy u każdego to tak wygląda, może to moja kolejna osobista ułomność.
Jestem aspołeczny z wyboru od dzieciństwa. No ale ja nie należę mentalnie do gatunku ludzi i nigdy nie należałem. Istoty mojego gatunku już od dzieciństwa nie potrzebują żadnych relacji z innymi.
Do niedawna byłem aspołeczny z wyboru ale teraz widzę, że to był głupi wybór. Tylko co mi z tej przykrej konstatacji skoro właz do mojej nory jest od dawna zabetonowany.
Ok, dzięki za odpowiedzi.
Kiedyś słyszałem o jakimś badaniu- zdaje się najdłuższym i najbardziej rzetelnym w historii mierzacym od czego zależy poziom szczęścia u ludzi. Najważniejszym predyktorem okazały dobre relacje z ludźmi- ale nie takie powierzchowne tylko bardziej głębokie, intymne (o ile dobrze to pamietam)
Wiec niestety bez dobrych relacji z ludźmi raczej mała szansa na szczęśliwe życie.
Z drugiej strony nie oznacza to, ze trzeba na sile się dogadywać ze wszystkimi. Ja np przez lata byłem pewny ze jeśli ktoś się do mnie przy+:Ikony bluzgi pierd: o to jaki jestem (a działo się to bardzo czesto) to znaczy ze to ze mną jest coś nie tak. Teraz coraz bardziej widzę ze to bardziej te osoby maja problem- i trzeba się jak najszybciej od nich odcinać i nie przejmować się, tylko szukać relacji z ludźmi którzy nadają na podobnych falach