PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Izolacja i poczucie braku sensu
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Cześć, mam 21lat, osobowość unikającą (zdiagnozowaną) i jestem kompletnie odizolowany. Całe życie właściwie spędziłem sam, nie miałem kolegów, koleżanek, poza tymi ze szkolnej klasy na zasadzie "cześć". 
Pod koniec gimnazjum zaczęły się napady paniki i typowo fobiczne objawy więc szkołe średnią zacząłem w trybie indywidualnym w domu - wiele problemów z tym było bo szkoła nie była zadowolona i ostatecznie zrezygnowałem z kontynuowania nauki. W związku z tym etap liceum też mnie ominął. 

Przechodząc do teraźniejszości i tematu wpisu. Na początku roku spędziłem 5 tygodni w szpitalu psychiatrycznym gdzie trochę mnie "podrasowali" nowymi"i póki co radzę sobie nie najgorzej tyle, że samotność staje się ciężarem nie do zniesienia. Nie radzę sobie ze stresem i napięciem, popadłem w objadanie i w ciągu paru miesięcy +20kg
Ale też nie widze sensu w tym żeby zacząć dbać o wage bo miałem już okres na przełomie 2017/18 gdzie poszedłem do pracy na pół-etatu, schudłem i wyglądałem możliwie całkiem dobrze, za zarobione pieniądze kupiłem nowe ubrania, wychodziłem często z domu, jakieś kino, starałem się też np. chodzić do mcdonalda żeby trenować jedzenie publiczne. Ogólnie funkcjonowałem dobrze, ale wciąż byłem sam. Ostatecznie trafiłem do psychiatryka z powodu napadu skurczy całego ciała - taka reakcja organizmu na stres. 
Teraz czuje, że znów jestem w podobnym położeniu, niby wychodzę na prostą, wypadałoby pójść do jakiejś pracy, od września chciałbym zacząć chodzić do szkoły wieczorowo ale nie widzę w tym celu. Będzie mnie stać na książki, gry, kino, restauracje czy lornetkę do obserwacji gwiazd...tylko to wciąż zapychanie pustki rzeczami, to wszystko fajne ale ostatecznie nic nie znaczące - liczą się relacje, posiadanie kogoś bliskiego a ja nigdy nawet dziewczyny za ręke nie trzymałem. Co też swoją drogą powoduje niesamowitą frustracje bo jednak lata lecą i odczuwam jakiś pociąg emocjonalny, seksualny.
W internecie mam jakieś znajomości z podobnymi do mnie ludźmi (żyją sobie stabilnie praca->dom, pozostając np. 29 letnimi prawiczkami bez znajomych) ale to również nie daje żadnej satysfakcji bo to tylko pixele a nie realny kontakt.
Próbowałem na portalach randkowych kogoś poznać ale jest tam dość duża dysproporcja płci i konkurencja męska mnie wykończyła, dostałem ledwo kilka "połączeń" i mimo kreatywnych, chyba, prób zagadania odzew był praktycznie zerowy więc dałem sobie spokój. 

Nie umiem odnaleźć sensu istnienia jeśli ma ono być totalnie samotne, nie mam w końcu nawet starych znajomych, nie mam nawet kogo spytać czy chciałby wyjść np. do kina czy na piwo. W filmach wylądowanie na bezludnej wyspie to gatunek "dramat" - tak się czuje. Oczywiście sam sobie to zgotowałem zaczynając skuteczną izolacje od dziecka. 
Nie pamiętam kiedy na żywo rozmawiałem z rówieśnikiem - chyba jeszcze w gimnazjum. Poza najbliższą rodziną i kasjerkami w sklepie czy lekarzami nie ma nikogo w moim życiu. 
Dostawałem rady typu "naucz się być szczęśliwy samemu" oraz "najpierw się wylecz potem szukaj znajomości czy dziewczyny, w końcu kto by chciał się użerać z twoimi problemami" - pierwszą chyba spełniał bo jak pisałem wyżej, lubię być sam - tyle, że to przestaje wystarczać, czuje coraz większe przygnębienie. Co do drugiego punktu, hmm, być może racja ale idąc tym tropem to nie wiem czy kiedykolwiek nadejdzie właściwy moment bo staram się pracować nad problemami ale wydaje mi się, że one już zawsze będą ze mną, są częścią mnie i mojej historii. Zresztą w internecie widzę zalew postów o tym jak ludzie chorzy, uzależnienie mają związki i jakieś tam życie towarzyskie wiec chyba się da a ja w dodatku nie mam uzależnień! 
Wiele ludzi w internecie gdy gdzieś tam pisałem o swojej sytuacji nie wierzyło, że można tak mocno się odizolować i myśleli, że "trolluje" bo przecież każdy ma jakichś znajomych.. :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Ciężko, ciężko. Odkąd zrobiło mi się lepiej i wyszedłem z myśli samobójczych, udało mi się załatwić pewne sprawy zaczyna mi się robić gorzej i znów mam zapędy do samookaleczenia i myśli o samobójstwie bo dostrzegam i odczuwam pustke wyraźniej niż wcześniej

Na koniec dla uzupełnienia: regularnie biorę leki i obecnie czekam na wizyte kwalifikacyjną do terapii - wcześniej chodziłem tylko na indywidualne, teraz chyba wbije się w oddział dzienny ale dopiero w październiku :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:
Więc oczekujesz konstruktywnej pomocy, a może jest to już desperacja? Tj. pisanie w przestrzeń i badanie co się wydarzy - jak kamyk ciśnięty do wody.

To samookaleczenie się, te próby samobójcze - wszystko to sugeruje, że próbujesz, ale nie wyciągasz wniosków. Skoro ani ból, ani wpychanie się Charonowi na łódkę nie jest rozwiązaniem, to czemu dalej o tym myślisz? Marnujesz energię na metody sprawdzone i absolutnie zawodne. Robisz ósemki, bo brak ci perspektywy/napędu.
Kiedy ty przeżywasz kryzys egzystencjalny, ktoś inny umiera z głodu. Ta osoba nie ma czasu na biadolenie o swoim losie, o niespełnionych szansach i złamanych -sobie danych- obietnicach. A tym masz czas... Za dużo czasu, jak się okazuje. Tak dużo czasu, że aż próbujesz go sobie odcinać. Ot do czego doprowadził nas wszystkich ten "dobrobyt". Swangoz więcej cywilizacyjnej próżni.

Znajdź sobie powód Do. Ten cel do dalszego marszu. Choćby była to nienawiść - chęć przeskoczenia czegoś, to zawsze jest to jakaś plamka na horyzoncie, jakaś nadzieja. Bo w beznadziei nie ma nic. Żal, smutek, rozpacz. Nic!
Leczysz się, tam upatruj swojej szansy, póki Ci się chce.

Nikt Ci nigdzie indziej nie pomoże.
Zgodzę się z twórcą postu powyżej w kwestii stosowania zawodnych rozwiązań i szkodliwości nadmiernej ilości wolnego czasu. I nie wymądrzam się tutaj, bo sama te błędy nadal popełniam i uczę się je dostrzegać. Wydaje mi się że powrót do szkoły byłby dobrym rozwiązaniem. Mnie pomogło chyba to, że po latach izolacji zaczęłam lgnąć do ludzi i było mi trochę łatwiej w kontaktach z nimi po powrocie. Oczywiście przy wspomaganiu lekami. Poznasz ludzi i z dobrym nastawieniem zaczniesz od nowa. Może teraz nie widzisz w tym celu, ale może nie zawsze trzeba być przekonanym. Czytałam kiedyś w książce o depresji (poleconej przez terapeutę), że najgorsza jest bezczynność. Trzeba działać. I chociaż nie przekonywało mnie to, okazuje się że to działa. Nic nie tracisz, ale zyskać możesz wiele. Wykorzystasz czas pożyteczne i mam nadzieję, że na coś co Cię interesuje. To ma być jakieś technikum? Masz coś takiego, czym zajmowałeś się kiedyś, co sprawiało ci przyjemność?
Co do myśli samobójczych i okaleczania - psychoedukacja.  Skoro brałeś już udział w terapii, to pewnie już trochę się nauczyłeś. A do czasu rozpoczęcia nauki można się dowiedzieć czegoś o sobie po prostu z książek. I nie łudź się, że wszystko się magicznie zmieni przez jedną noc. Ja myślałam, że wezmę leki i pójdę do ludzi. . .  Trzeba dużo pracy. My jako unikając fobicy mamy trudniej niż "normalni", ale kto powiedział, że oni są lepsi?
Przepraszam, że się tak rozpisałam,  to chyba najdłuższa moja wypowiedź ever. Pozdrawiam!