PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Szczęśliwe małżeństwo rodziców a fobia społeczna dziecka?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Dzisiaj po raz kolejny uświadomiłam sobie to co myślę już od dawna, a mianowicie że przyczyną większości problemów na świecie jest brak miłości. I sprawa z fobią ma się chyba zupełnie podobnie... Tak sobie przeglądałam posty na forum, czytałam w dziale 'przyczyny' fobii o tym co przykrego znosiliśmy jako dzieci często ze strony rodziców i chciałam się podzielić tą refleksją w osobnym temacie.

W życiu fobicy (i nie tylko) doświadczają różnych przykrości, ale chyba najbardziej bolą te, których doświadczamy ze strony najbliższych. Ci, którzy powinni być dla nas kochający, wyrozumiali, troskliwi, którzy powinni pomagać nam budować poczucie własnej wartości, uczyć radzić sobie z problemami, wspierać w trudnych chwilach... często są gdzieś daleko, są nieobecni albo zachowują się niestety zupełnie inaczej. Nie będę analizować dlaczego tak jest, bo pewnie gdyby postawić tych rodziców w roli dzieci i przyjrzeć się ich rodzicom - oni doświadczali tego samego. Ale czy tak musi być? Czy taki łańcuszek błędów popełnianych przez rodziców, które kontynuują później ich dzieci... czy nie da się tego jakoś przerwać?

Czy dzieci które wychowują się w zdrowej i kochającej się rodzinie mogą cierpieć na coś takiego jak fobia społeczna? Nie sądzę. Ale mogę się mylić i jeśli tak jest to proszę o szybkie wyprowadzenie mnie z błędu :Stan - Uśmiecha się: Czy z takiej kochającej się rodziny może 'wyjść' jakiś kryminalista/gwałciciel/dyktator? Nie sądzę! Nie żebym zaraz chciała fobików wsadzić do jednego wora z kryminalistami... chcę tylko wyrazić swoją opinię że dużo cierpienia, problemów, złych wzorców, krzywdy, wynosimy niestety właśnie z domu. Nie zawsze tak jest. Jednak prawdą jest, że człowiek buduje swoje poczucie wartości już od najmłodszych lat a mały człowiek jest jak plastelina - jest bardzo podatny na wpływ otoczenia a rodzice (jacy-by-oni-nie-byli) są dla każdego malucha autorytetem i wzorcem niepodważalnym. Rodzice kształtują dziecko w taki czy inny sposób. I niestety od tego zależy w głównej mierze jakie to dziecko będzie w dorosłym życiu. Od razu zaznaczam że jestem daleka od tego żeby przyjąć postawę zrzucania winy na rodziców i zakładania że niczego nie da się już zmienić. Wierzę że wszystko można zmienić bo to wszystko siedzi w nas i nasza przyszłość jest w naszych rękach. Chce tylko uwypuklić problem nierównych szans. To, że dzieci które pochodzą z patologicznych rodzin, albo takich w których nie ma miłości mają trudniej w życiu już na starcie.

Znam ludzi, którzy są pewni siebie, zdrowi emocjonalnie, mają wysokie poczucie własnej wartości, osiągają sukcesy w życiu prywatnym i zawodowym, chociaż patrząc z boku wcale nie mają jakichś silnych podstaw do tego żeby tak było. Wiecie czemu to zawdzięczają? W bardzo wielu przypadkach ‘wynieśli to z domu’. Znam chłopaka który pochodzi z małego miasteczka, nie jest żadnym przystojniakiem, nie szasta pieniędzmi a jest bardzo towarzyski, nie ma kompleksów, dziewczyny za nim szaleją i twierdzą że „on ma to coś”, bo chłopak szanuje siebie i sam myśli o sobie w kategoriach „mam to coś!”. Zastanawiałam się długo skąd u niego takie duże poczucie własnej wartości, ta pewność siebie, atrakcyjność towarzyska? Zrozumiałam wszystko gdy poznałam jego rodziców, siostrę i posiedziałam chwilkę w jego domu. Jego rodzice pomimo swoich lat wręcz tryskali młodością. Widać było że się kochają. Swoją miłość przelewali na dzieci. Siedziałam u tego kolegi w domu i aż nie chciało mi się stamtąd wychodzić tak było miło. Ten ojciec dał swojemu synowi poczucie, że jest kimś, że jest kochany, że jest prawdziwym facetem i że niczego mu nie brakuje. Jakiego to musi dawać życiowego kopa? Przypomina mi się scena gdy starsza siostra tego kolegi właśnie wychodziła z domu i ‘odstrzeliła się’ w kieckę. Usłyszała od ojca że „wygląda pięknie, jak księżniczka”. I to było szczere, choć dziewczyna nie należała do najpiękniejszych, ale ten ojciec tak ją właśnie postrzegał! Dziewczyny, czy nie marzyłyście w dzieciństwie żeby być księżniczkami dla swoich ojców? Czy nie chciałybyście dla waszych córek takiego ojca, który będzie nosił je na rękach i ofiarował im ‘gwiazdki z nieba’? Mi jako małej dziewczynce cholernie tego brakowało. Czy mały mężczyzna nie wolałby usłyszeć od ojca że jest dzielnym rycerzem a nie ‘mamisynkiem’? Które określenie częściej padało z ust waszych ojców drodzy Panowie? Czy będziecie tak kiedyś mówić do swoich dzieci wiedząc jaką to wam wyrządziło krzywdę? Czy wiecie do czego zmierzam? :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:

Nie chce obarczyć teraz całą winą za nasze życiowe niepowodzenia i fobie naszych staruszków. Ważne jest żebyśmy wiedzieli, że to nie my ponosimy całą odpowiedzialność za nasze problemy. I warto zastanowić się czy chcemy aby nasze problemy były powielane przez nasze dzieci? Możemy budować dla naszych dzieci ‘cywilizację miłości’ już dzisiaj… podejmując właściwe życiowe decyzje i kształtując naszą przyszłość, przyszłość naszych dzieci :Stan - Uśmiecha się:

Odpowiedzialni ludzie, którzy biorą się za budowanie związków czy zakładanie rodzin powinni zastanowić się nad tym czy naprawdę chcą mieć dzieci i podjąć w tej kwestii świadomą decyzję. Jeśli tak to należałoby się jakoś do tego rodzicielstwa przygotować. Znaleźć odpowiedniego partnera dla swoich przyszłych dzieci. Kobietę, która będzie dobrą matką. Mężczyznę, który będzie dobrym ojcem. Tak wiele dzieci jest zbyt wcześnie ‘wywoływanych’ na świat. Kiedy ich rodzice sami są jak dzieci – niedojrzali emocjonalnie i kompletnie niegotowi na rodzicielstwo! Warto zastanowić się jakimi chcemy być rodzicami dla naszych pociech? Jak nauczymy je patrzeć na świat? Jakiego stosunku do ludzi je nauczymy? Jakie wartości im przekażemy? Warto mieć świadomość że to z jakim człowiekiem zwiążemy się dziś może mieć konsekwencje jaka przyszłość czeka naszą rodzinę. To z jakim chłopakiem idziemy do łóżka może mieć kolosalne znaczenie dla naszych dzieci… Zanim dwoje ludzi zdecyduje się na dziecko warto żeby najpierw zbudowali dobre relacje między sobą – wierność, zaufanie, zrozumienie, wsparcie, szacunek i miłość, którą będą w stanie obdarować swoje dzieci. Pięknie jest gdy miłość małżeńska jest najważniejsza w rodzinie. Ona powinna być silniejsza niż miłość rodzicielska. Gdy tak jest nigdy tej drugiej nie zabraknie…

Ok. Na tym skończę mojego posta. Kto doczytał do końca to składam gratulację za wytrwałość. Sama się dziwię tą ilością słów, które napisałam, ale temat wydaje mi się bardzo ważny. Z własnego doświadczenia wiem jak bardzo brakowało mi (i nadal brakuje) miłości w domu i jak bardzo boli gdy patrzy się na rodziców którzy się już nie kochają, nie szanują, awanturują i mają niezdrowe relacje. I dlatego to wszystko napisałam. Chciałam się tym z Wami podzielić. Często myślę o tym jak chcę żeby wyglądała moja przyszła rodzina i zrobię wszystko, żeby moje dzieci miały lepiej niż miałam ja, żeby przerwać ten łańcuszek błędów powielanych w mojej rodzinie.

Ciekawa jestem Kochani czy ktoś z Was ‘wyrósł’ w domu pełnym ciepła, miłości, wzajemnej akceptacji, szacunku? Może moja teoria wtedy upadnie :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Tak czy inaczej zachęcam do dyskusji! :Stan - Uśmiecha się:

p.s. Inspiracją do tego posta była też w dużej mierze piosenka Maleo Reggae Rockers "Żyję w tym mieście" :Stan - Uśmiecha się: Jak się tak wsłuchać w tekst (szczególnie ta wstawka tego dzieciaka) to ona mówi właśnie o ważnych wartościach i składnia do refleksji. W ogóle Dariusz Malejonek z MRR jest dla mnie 'guru' nie tylko w kwestii muzyki ale też na tym polu rodzicielskim :Stan - Uśmiecha się:

O rodzicielstwie, wychowywaniu dzieci i o tym, że "pegagogika końca XIX wieku i początku XX wieku umożliwiła ludobójstwo" więcej do poczytania w artykule: http://www.wprost.pl/ar/13167/Hartowanie-dzieci/ .
Kawałek_Kulki napisał(a):Czy dzieci które wychowują się w zdrowej i kochającej się rodzinie mogą cierpieć na coś takiego jak fobia społeczna? Nie sądzę. Ale mogę się mylić i jeśli tak jest to proszę o szybkie wyprowadzenie mnie z błędu :Stan - Uśmiecha się:

No to jesteś w błędzie :Stan - Uśmiecha się: Ja pochodzę z kochającej się rodziny, a mimo to mam fobie społeczną.

Oczywiście zgadzam się z tym, że rodzice mają decydujący wpływ, ale przecież nie tylko z nimi spędzamy czas. Sąsiedzi, koledzy z klasy, nauczyciele - oni też kształtują młodego człowieka. I ostatnia najważniejsza sprawa to geny. Czytałem w wielu opracowaniach na temat fobii, że one też są decydującym czynnikiem. Każdy z nas rodzi się trochę inny zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jak to wyjaśnisz, że mój brat nie ma FS a ja mam? Przecież tak samo byliśmy wychowywani i równo traktowani.
Tak jak Piotr:

Cytat:Czy dzieci które wychowują się w zdrowej i kochającej się rodzinie mogą cierpieć na coś takiego jak fobia społeczna? Nie sądzę. Ale mogę się mylić i jeśli tak jest to proszę o szybkie wyprowadzenie mnie z błędu
No to wyprowadzam z błędu :Stan - Uśmiecha się: Moja rodzina jest absolutnie normalna, kochająca i w ogóle, a pomimo to znalazła się u mnie FS.

Cytat:mój brat nie ma FS a ja mam? Przecież tak samo byliśmy wychowywani i równo traktowani.
Heh, u mnie jest podobnie. Też mam brata, który jest dość gadatliwy i rozrywkowy i z łatwością nawiązuje kontakty :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Luna napisał(a):
Cytat:mój brat nie ma FS a ja mam? Przecież tak samo byliśmy wychowywani i równo traktowani.
Heh, u mnie jest podobnie. Też mam brata, który jest dość gadatliwy i rozrywkowy i z łatwością nawiązuje kontakty :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:

Yup. To jest zagadka. Obaj z bratem mieliśmy to samo takie-se dzieciństwo a on jest zupełnie inny (znajomi i przyjaciele w za każdym winklem).
Kawałek_Kulki napisał(a):Dzisiaj po raz kolejny uświadomiłam sobie to co myślę już od dawna, a mianowicie że przyczyną większości problemów na świecie jest brak miłości.

Tak.

Kawałek_Kulki napisał(a):Nie będę analizować dlaczego tak jest, bo pewnie gdyby postawić tych rodziców w roli dzieci i przyjrzeć się ich rodzicom - oni doświadczali tego samego.

Dokładnie.

Kawałek_Kulki napisał(a):Ale czy tak musi być? Czy taki łańcuszek błędów popełnianych przez rodziców, które kontynuują później ich dzieci... czy nie da się tego jakoś przerwać?

Problem neurotyków polega na tym, że swój przyciąga swojego. Często się ze sobą schodzą i tworzą całe neurotyczne pokolenia. Czy da się przerwać? - Myślę, że dzisiaj już tak. Neurotyzm w Polsce miał swoje społeczne czynniki w postaci rozbicia na stany, urbanizacji i związanej z nią biedą, klerykalizmem itp itd. Tak się narodził a później żył już swoim życiem. Jedni neurotycy wychowując swoje dzieci tworzyli innych w oderwaniu już od tych społecznych czynników.
Przy dzisiejszym poziomie wiedzy myślę jednak, że przerwanie neurotyzmu jest jak najbardziej możliwe.

Kawałek_Kulki napisał(a):Czy dzieci które wychowują się w zdrowej i kochającej się rodzinie mogą cierpieć na coś takiego jak fobia społeczna?

Teoretycznie mogą. Musiałaby ona jednak wykształcić się przez BARDZO skrajne traktowanie w wieku dorosłym bądź młodzieńczym. Takie nerwice powstawały np. w okopach I W. Ś. kiedy człowiek przez rok był non-stop bombardowany i nigdy nie mógł się zrelaksować.
Ja osobiście podzielam w 100 % Twoje zdanie.

Kawałek_Kulki napisał(a):Czy z takiej kochającej się rodziny może 'wyjść' jakiś kryminalista/gwałciciel/dyktator?

Tutaj by się przydało ujednolicenie pojęć, bo to, co dla wielu jest kochającą rodziną dla mnie byłoby pozorami. Jeżeli mówimy o rodzinie szczerze kochającej, to masz rację.

Kawałek_Kulki napisał(a):Chce tylko uwypuklić problem nierównych szans. To, że dzieci które pochodzą z patologicznych rodzin, albo takich w których nie ma miłości mają trudniej w życiu już na starcie.

:Stan - Uśmiecha się: :Stan - Uśmiecha się: :Stan - Uśmiecha się: Zaczynam odnosić wrażenie, że jesteś najbardziej uświadomioną fobiczką na tym forum :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Cytat:Ciekawa jestem Kochani czy ktoś z Was ‘wyrósł’ w domu pełnym ciepła, miłości, wzajemnej akceptacji, szacunku? Może moja teoria wtedy upadnie Wink Tak czy inaczej zachęcam do dyskusji! Smile

Twoja teoria jest jak najbardziej słuszna(choć nie jest do końca Twoja, bo ktoś już wpadł na to wcześniej :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:, w latach 30 XX wieku :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:). To co sądzą niektórzy fobicy... No cóż. Teoria jest słuszna, reszta niech pozostanie milczeniem...


ATW widzę, że interesujesz się JPII. To był świetnie wychowany człowiek...]
Aha no i chciałem odnieść się do kilku innych rzeczy, ale musiałbym powtarzać: "tak, dokładnie, owszem", więc odpuściłem sobie.
W 100 % się zgadzam i o tym łańcuszku też kiedyś pisałem na forum. Jeśli my tego nie przerwiemy, to przelejemy to na swoje dzieci, co jest przykre.

Jest miłość szczera i pozorna. Rodzice, którzy szczerze się kochają, wspierają, mają też na uwadze swoje dzieci, których konflikty i problemy rozwiązują na bieżąco. Rodzina szczęśliwa od zewnątrz, na taką wyglądająca nie zawsze właściwie funkcjonuje, przez nie rozwiązane własne problemy jednego z rodziców.

Mogę tutaj dać przykład z mojej rodziny. Mój brat był pierworodnym. Założył rodzinę, ma dwójkę dzieci. Na zewnątrz wszystko jest ok. W jego słowach też jest za+:Ikony bluzgi kochać 2:. Ale jak by się przyjrzeć bardziej, to on ciągle ucieka od dorosłości. Ucieka w komputer, ucieka w swoje trasy do Londynu. Nie ma więzi między nim a jego też nieśmiałym synem. Jak trzeba nauczyć jego syna jeździć na rowerze, to on się poddaje, bo nie umie podejść do swojego syna odpowiednio i tamten się zamyka i nie chcę ćwiczyć. Wtedy on zgania na sytuacje, i nie widzi problemu w sobie(mój brat). Tak samo jak mój ojciec, też uciekał. U dziecka wtedy wytwarza się poczucie, że to jest jego wina to wszystko, że to on powinien w sobie coś zmienić, że coś w nim jest nie tak. A to ojciec jest niedojrzały i nie potrafi stworzyć tej więzi.

Myślę, że można by tutaj znaleźć wiele subtelnych odstępstw, ale ogólnie masz cholerną rację.

Po prostu rodzina szczęśliwa to znaczy pogodzona ze sobą, bez konfliktów z przeszłości na barkach, akceptująca siebie i swoje dzieci. A to, że rodzice starają się kochać swoje dzieci i wspierać je, ale mają jeszcze własne problemy z dzieciństwa na barkach, to moim zdaniem nie będzie nigdy w pełni szczęśliwa rodzina, dopóki tych spraw nie rozwiąże.

No i zgodzę się z tym, że do małżeństwa, do dzieci trzeba dorosnąć, a w dzisiejszych czasach mało kto to robi, bo większość to wpadki niedojrzałych, zakompleksionych ludzi, którzy nie mogą być dobrymi rodzicami, choćby nie wiem jak się starali.
post usunięty przez autora
soulja napisał(a):Ale ja tylko miałem poważne problemy. Dlaczego? Bo byłem bardziej wrażliwy od urodzenia niż inne dzieci.

Ja powiem tak: neurotyczność jest przyczyną matką ponieważ buduje podatność na konkretne zaburzenia. Natomiast konkretne warunki w jakich funkcjonujesz są przyczyną powstania FS. Ale nie byłoby jej pomimo tych warunków gdyby nie przyczyna matka.
U mnie też 3je rodzeństwa. I tylko ja takie problemy. Ale ja ostatnio doszedłem do sytuacji, która to wywołała i się od niej uwolniłem. Od tej pory jestem jakby na równi, ale dalej problem jest. Oni po prostu uspołecznili się przez te wszystkie lata, ja muszę to nadrobić. Poza tym mamy podobne problemy. Oni mają je dalej, tak jak piszę soulja, i nic z nimi nie robią, jakoś nauczyli się żyć. Boję się, że po części to się może przenieść na ich dzieci, ale to i tak będzie w małym stopniu, bo zdają sobie "raczej" w większości z nich sprawę(problemów).

Ja przez to wydarzenie z dzieciństwa(szpital-ale nie będę o tym pisał) stałem się dziki. Jak z niego wróciłem to chowałem się pod stół. To było wydarzenie, które było podstawą mojej nerwicy. Przez to, i przez moją wrodzoną wrażliwość była straszna niesprawiedliwość między mną i 2 lata starszym bratem. On się na mnie po prostu w pewien sposób wyżywał. Ale był mały i głupi, więc jestem w stanie mu wybaczyć. Upośledzony empatycznie jest dalej. Rodzice zajmowali się kłótniami ze sobą, i nie dostrzegali dzieci. Na takim polu jasne jest, że dziecko będzie miało problemy w przyszłości, nie ma bata.

Ja wiem, że dopóki ze sobą sobie nie poradzę, to do dzieci się zabierał nie będę. Ale widzę wśród swoich kolegów, że świadomość tego jest żadna...
A jeszcze jedno. Odnośnie genetyki. Genetyczne uwarunkowanie też mają duży wpływ, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są skutkiem wielu pokoleń neurotyzmu. Chodzi więc o to, że pewne cechy osobowości neurotycznej najprawdopodobniej wpływają na przyszłe pokolenia. Ja np. mam wiele cech mojej babci oraz ojca, którzy byli najbardziej podatni na reakcje lękowe i depresyjne. Neurotyzm najprawdopodobniej utrwala się zarówno w "wychowaniu" jak i w dłuższym okresie czasu może wpływać na geny, ale to już bardziej moje przypuszczenia.
Fajny temat. Dużo w tym racji, mam podobne przemyslenia jak Kawałek_Kulki :Stan - Uśmiecha się:
Niedawno czytałem na podobny temat: http://www.enotalone.com/article/6423.html
Tylko tutaj autor poszedł nieco dalej i mówi ogólnie o miłości w różnych relacjach miedzyludzkich, nie tylko w tych między dzieckiem, a rodzicami.
Sosen napisał(a):Po prostu rodzina szczęśliwa to znaczy pogodzona ze sobą, bez konfliktów z przeszłości na barkach, akceptująca siebie i swoje dzieci. A to, że rodzice starają się kochać swoje dzieci i wspierać je, ale mają jeszcze własne problemy z dzieciństwa na barkach, to moim zdaniem nie będzie nigdy w pełni szczęśliwa rodzina, dopóki tych spraw nie rozwiąże.

To czemu ja do cholery cierpię na tą FS?! :Stan - Uśmiecha się:

W mojej rodzinie NIGDY konfliktów nie było. Zawsze mogłem liczyć na rodziców. Wychowywali mnie najlepiej jak potrafili. A oni zresztą byli i są bardzo lubiani przez wszystkich, szanowani. Są też odważni i bardzo otwarci w przeciwieństwie do mnie.

Po przeczytaniu Waszych wypowiedzi (Hektorze i Sosenie) doszedłem do wniosku, że albo nie macie racji albo w mojej rodzinie dzieje się coś złego, czego ja przez 23 lata nie zauważyłem.
Moi rodzice dziwią się, że przecież bardzo mnie kochają itd. i to powinno dawać mi 'siłę' i poczucie własnej wartości, a jednak to nic tak naprawdę nie daje, przynajmniej w moim przypadku. W moim domu nie ma patologii ani skrajnych konfliktów, wiele razy słyszałam, że mam fajnych rodziców, więc... moja siostra też jest normalna, mimo że w dzieciństwie też spotkała nieżyczliwe jej osoby; pewnie nie przeżywa wszystkiego tak bardzo jak ja.
Ja skłaniam się ku genom i ogólnie cechom osobowości, ale cały czas tutaj mówię o sobie.
Nie będę mieć własnych dzieci choćby nie wiem co, jeśli przejmie moje geny to będzie nieszczęśliwe :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Wychowanie( i miłość) to jest podstawa. Musiałeś później trafić na strasznie zły grunt, żeby twoja fobia się rozwinęła. Przecież nie wzięła się z kosmosu ?

Twoi rodzice mogli się kochać, ale jednocześnie sami kryć w sobie jakieś nierozwiązane problemy, o których sami nie zdają sobie sprawy, a które nie pozwoliły Ci dorosnąć. Konflikt to nie jest tylko kłótnia. Psychologicznie to ma trochę inne znaczenie. Konflikt między popędami, motywacjami wewnętrznymi. Czyli nie konflikty między rodzicami, a wewnątrz każdego z nich. Nie musi się to tyczyć twoich rodziców, bo każdy przypadek jest inny i do każdego należy podchodzić inaczej. U jednego wychowanie jest głównym czynnikiem, u drugiego geny, u trzeciego środowisko. U innych to się miesza. Ale zawsze są to te 3 czynniki.

Wydaje mi się, że trochę namieszałem. Jak pozbieram myśli, to może wyjdzie z tego coś lepszego.
Ta zajisty temat...
Mama od kolyski powtarzała mi,że moge byc kims wielkim,kimś kim zechce,że jestem wspaniała itd.
I fruwałam wysoooko,ale tata znów mi skrzydła podcinał.Dla dziewczynki słowa pierwszego w jej życiu mężczyzny są najważniejsze i tego ojcu nie wybaczę.Gdyby nie jego "jesteś nic nie warta" to bym teraz była kimś innym...

Gdy już psyche miałam zrytą zaczęłam szukac sobie innych ideałow,autorytetów...Dj BIG W inni z Zulu Nation dają mi siłę by wierzyc,że jestem kimś i mogę byc kim zechcę


Ja mam często chore poglądy,brak wzoru prawdziwego,szczęśliwego małżeństwa i nie mam zamiaru tworzyc rodziny,bo nie da się byc "kopią bez wzoru"
Piotr napisał(a):Po przeczytaniu Waszych wypowiedzi (Hektorze i Sosenie) doszedłem do wniosku, że albo nie macie racji albo w mojej rodzinie dzieje się coś złego, czego ja przez 23 lata nie zauważyłem.

Nie potrafię na to odpowiedzieć. Teoretycznie możesz mieć FS i bez tego, ale nie przekonuje mnie to. Pierwsza rzecz jest taka, że sam musisz sobie odpowiedzieć na kilka pytań takich jak np. od kiedy odczuwasz FS? Czy w Twojej rodzinie są przypadki FS lub innych zaburzeń nerwicowych np. nerwica natręctw, czy Twoi rodzice są nadopiekuńczy, despotyczni, czy dążą kompulsywnie do czegoś?

Jeżeli uznasz, że nie, to dobrze.

Ważny jest też ten temat:

http://phobiasocialis.pl/forapl_redirect...,1880.html

Nerwica natręctw to jeden z najczęstszych objawów nerwicy. Jeżeli współwystępuje z FS to jest to doskonały dowód na głębszy problem leżący u podstaw FS, bo trudno byłoby zakładać, że to przypadek.
Bardzo podobał mi się post Kulki. Ładnie ujęte, ciekawe przemyślenia :Stan - Uśmiecha się:

Cytat:Po przeczytaniu Waszych wypowiedzi (Hektorze i Sosenie) doszedłem do wniosku, że albo nie macie racji albo w mojej rodzinie dzieje się coś złego, czego ja przez 23 lata nie zauważyłem.
Przecież pisałam, że moja rodzina jest zwyczajna, bardzo kochająca i w ogóle :Stan - Uśmiecha się: Tak że Piotrku, nie jesteś sam - normalna rodzina, a tu znienacka FS :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Z jednej strony to budujące że nie wszyscy pochodzimy ze skrzywionych domów (może napisze na swoim przykładzie, bez obrazy :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:) a z drugiej strony wydawało mi się to po prostu niemożliwe…

Oczywiście jest wiele czynników o których piszecie (stosunek nauczycieli, relacje z rówieśnikami, nieraz jakieś traumatyczne przeżycia) które mogły się przyczynić do naszej fobii (także predyspozycje genetyczne i to jakimi nas stworzyła natura, no bo wygląd, inteligencja, sprawność fizyczna też wpływa na to jak siebie postrzegamy) ale pozwólcie że nadal pozostanę przy swoim zdaniu i uczepie się tej naszej rodziny, że ona miała tutaj decydujący wpływ.

Z tym równym wychowaniem i traktowaniem to nie mogę się zgodzić. Choćby nie wiem jak idealni byli rodzice ich dzieci nigdy nie będą równo traktowane. Ale nie ma w tym niczego złego, czasem te różnice są nawet niedostrzegalne, ale myślę że są bo każde dziecko jest inne i wymaga innego traktowania i to jest dobre.

Na pytanie ‘dlaczego mam fobie a moja siostra/brat nie ma?’ opierając się na naszych rozważaniach i tym co napisaliście stosunkowo łatwo jest odpowiedzieć. Ano czynniki genetyczne, osobiste predyspozycje, dziedziczone cechy osobowości takie jak temperament, osobiste doświadczenia jednostki. Przecież dzieci wychowywane w jednym domu przez tych samych rodziców nie są identyczne? Zresztą nie tylko ‘fobia’ może być problemem wyniesionym z domu, także agresja, brak zdolności do odczuwania empatii, zbytnia pobudliwość. To że ludzie nie mają fobii i pozornie mają dobre relacje z otoczeniem nie znaczy że są zdrowi emocjonalnie, często nie zdają sobie sprawy z tych problemów i o tym też pisaliście.

„Najnowsze ujęcia dotyczące osobowości akcentują, że wprawdzie cechy biofizyczne człowieka i zewnętrzne oddziaływanie są podstawą osobowości, ale jej nie determinują. Natomiast decydujący wpływ na kształtowanie się osobowości ma aktywność samej jednostki.”

[Kształtowanie i rozwój osobowości dzieci i młodzieży: http://www.erodzina.com/index.php?id=25,261,0,0,1,0].

Aktywność jednostki – czyli nasz stosunek do obowiązków, pracy, ciekawość świata, chęć podejmowania wyzwań, otwartość na świat i ludzi też w pewnym stopniu wynosimy z domu. To kształtują w nas w dużej mierze rodzice, to oni motywują nas do podejmowania różnych działań w najmłodszych latach życia. To zależy nie tylko od miłości w rodzinie, ale też od poziomu wykształcenia rodziców, od ich możliwości materialnych, od miejsca zamieszkania. To dlatego dzieci bogatych rodziców uczone są przedsiębiorczości i mają zdolności do interesów podczas gdy ludzie z biednych środowisk często nawet nie marzą o zarabianiu wielkich pieniędzy bo taką postawę ukształtowała w nich rodzina, środowisko, nie mają doświadczenia ani wiedzy na tym polu. Ale już za bardzo odbiegam od tematu… No więc ta aktywność a raczej jej brak również miała wpływ na naszą fobię. Jeśli rodzice ukształtują w dziecku pozytywny obraz samego siebie, pozytywny obraz świata i innych ludzi, poprowadzą je dobrze na pierwszych etapach zdobywania tych życiowych doświadczeń, to dziecko powinno być zdrowe emocjonalnie i nie mieć żadnych problemów w relacjach z rówieśnikami. I o tym pisał Hektor (kurde nie umiem jeszcze cytować wypowiedzi, ktoś mnie nauczy? :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:) i z tym się całkowicie zgadzam! O tym świetnie napisał też Soulja - o kształtowaniu dziecka przez rodziców i o swoich osobistych doświadczeniach różnych od rodzeństwa. Budujące w tej teorii o kształtowaniu osobowości przez aktywność jest to, że jedyne czego nam fobikom brakuje to doświadczenie. Jak to napisał Sosen o swoim rodzeństwie:
Cytat:Oni po prostu uspołecznili się przez te wszystkie lata, ja muszę to nadrobić.
I to jest to czego nam brakuje. Boimy się aktywności przez to że mamy fobie, ale pokonanie tego lęku i podjęcie aktywności jest dla nas jedynym skutecznym lekarstwem i szansą na normalne życie. Wiem że to wcale nie odkrywcze, ale układa się w logiczną całość :Stan - Uśmiecha się:

Podsumowując – jeśli chodzi o wpływ rodziców i środowiska rodzinnego na kształtowanie się fobii społecznej, to nie tylko miłość i dobre relacje w rodzinie, ale także świadomość wychowawcza rodziców, ich udział w rozwoju dziecka, ich pomoc materialna, ‘mądrość’ życiowa i wartości, które przekazują dzieciom. Ale miłość dalej stawiam na pierwszym miejscu :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: I nie będę już powtarzać tego co świetnie ujął Sosen o miłości rodziców. Szczególnie w tych dwóch zdaniach rewelacyjnie zostało to ujęte:
Cytat:Jest miłość szczera i pozorna. Rodzice, którzy szczerze się kochają, wspierają, mają też na uwadze swoje dzieci, których konflikty i problemy rozwiązują na bieżąco. Rodzina szczęśliwa od zewnątrz, na taką wyglądająca nie zawsze właściwie funkcjonuje, przez nie rozwiązane własne problemy jednego z rodziców.
I może w przypadku niektórych z was którzy twierdzą, że w ich domach nigdy nie brakowało miłości decydujące było to, że rodzice nie potrafili Wam pomóc w Waszych problemach. To wcale nie jest równoznaczne z brakiem miłości, ale bardziej brakiem wiedzy ze strony rodziców o problemie.

p.s. Mam świadomość że nie odkryłam Ameryki no i moje ‘rozważania’ nie są wcale moją teorią tylko opierają się w głównej mierze na literaturze z którą kiedyś miałam do czynienia. Dzięki MC za linka i jak ktoś miałby jeszcze coś na ten temat ciekawego to wrzucajcie koniecznie! Cieszę się że ożywiła się w tym temacie ciekawa dyskusja do której dalej zachęcam! :Stan - Uśmiecha się:
post usunięty przez autora
Cytat:Dlatego może osoby które miały życie rodzinne w porządku niech powiedzą co było u nich tą przyczyna .

U mnie podejrzewano autyzm, ponieważ w ogóle nie mówiłam (do czwartego roku życia) i żyłam w swoim świecie; potem musiało to jakoś odejść. O ile pamiętam tamten czas to "żyłam", ale nie odczuwałam bodźców z zewnątrz. I podobno jak dzieci są w takim wieku, kiedy ciągle zadają jakieś pytania, że a po co, a dlaczego, to ja podobno w ogóle.
A potem... różnie, nie chce mi się znowu wdrażać w odrzucenie przez rówieśników etc. Rodzice mogli mnie kochać ile wlezie; i wątpię, czy jakiekolwiek konflikty we wnętrzach moich rodzicieli i sprzeczność ukrytych motywacji wytłumaczyłyby fakt, że w gimnazjum bałam się, że siostra mnie zabije, w to akurat nie uwierzę. To ze mną od zawsze było coś nie tak. Gdy w gimnazjum nastąpił że tak powiem 'zbieg kumulatywny' fs (codziennie wieczorem wpadałam w histerię i różne takie) to wiadomo, że zaczęły im puszczać nerwy (w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi) i nasłuchałam się tego i owego, ale normalny człowiek by to przełknął/olał, a ja nie, i to jeszcze w takim stanie w jakim wtedy byłam. Mam żal o to, że mówili mi, że to wszystko co się dzieje (brak przyjaciół, gnojenie itd) to moja wina. Gdy zaczęłam chodzić do psychiatry to chyba pani doktor musiała im wytłumaczyć, że to nie do końca prawda i przestali tak mówić, ale cały czas to pamiętam i mam to w głowie.
No i niedawno dowiedziałam się, że jakaś pra-pra miała niedookreślone problemy i ktoś z rodziny mamy był nałogowym hazardzistą - chociaż to akurat mi nie grozi :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Kawałek_Kulki napisał(a):jak ktoś miałby jeszcze coś na ten temat ciekawego to wrzucajcie koniecznie!

Moim zdaniem "Neurotyczna osobowość naszych czasów" Karen Horney wyczerpuje w pełni temat. Aczkolwiek jeżeli ktoś się na nią zdecyduje to przypominam tylko, że:

1) Jest to książka czysto teoretyczna
2) Nie mówi o konkretnych zaburzeniach, a raczej o ich podstawach(czyli neurotycznym wychowaniu etc)
3) Nie mówi o środkach leczniczych, które na dzień dzisiejszy są o niebo skuteczniejsze niż w momencie napisania tej książki.

soulja napisał(a):Dlatego może osoby które miały życie rodzinne w porządku niech powiedzą co było u nich tą przyczyna .

Też chciałem to zaproponować, ale nie jestem pewien czy to dla nich wskazane.
Kawałek_Kulki napisał(a):Podsumowując – jeśli chodzi o wpływ rodziców i środowiska rodzinnego na kształtowanie się fobii społecznej, to nie tylko miłość i dobre relacje w rodzinie, ale także świadomość wychowawcza rodziców, ich udział w rozwoju dziecka, ich pomoc materialna, ‘mądrość’ życiowa i wartości, które przekazują dzieciom. Ale miłość dalej stawiam na pierwszym miejscu :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: I nie będę już powtarzać tego co świetnie ujął Sosen o miłości rodziców. Szczególnie w tych dwóch zdaniach rewelacyjnie zostało to ujęte:
Cytat:Jest miłość szczera i pozorna. Rodzice, którzy szczerze się kochają, wspierają, mają też na uwadze swoje dzieci, których konflikty i problemy rozwiązują na bieżąco. Rodzina szczęśliwa od zewnątrz, na taką wyglądająca nie zawsze właściwie funkcjonuje, przez nie rozwiązane własne problemy jednego z rodziców.
I może w przypadku niektórych z was którzy twierdzą, że w ich domach nigdy nie brakowało miłości decydujące było to, że rodzice nie potrafili Wam pomóc w Waszych problemach. To wcale nie jest równoznaczne z brakiem miłości, ale bardziej brakiem wiedzy ze strony rodziców o problemie.

No widzę, że zmieniłaś swoje stanowisko, z którym w pełni się zgadzam. Żeby dobrze wychować dziecko nie wystarczy miłość i całkowite oddanie. Dzieci trzeba umieć wychowywać. Rodzice nieraz bywają zbyt wymagający, nadopiekuńczy albo nie rozumieją dziecka. Myślą, że robią dobrze, ale wychodzi odwrotnie i cały ich trud jest zmarnowany. Tak pewnie jest w moim przypadku.

soulja napisał(a):Dlatego może osoby które miały życie rodzinne w porządku niech powiedzą co było u nich tą przyczyna.
Hektor napisał(a):Też chciałem to zaproponować, ale nie jestem pewien czy to dla nich wskazane.

Rozmyślałem na ten temat wczoraj. Jestem skłonny do zwierzeń :Stan - Uśmiecha się: Przypomniałem sobie, że pierwszy raz okazało się że coś jest ze mną nie w porządku w momencie gdy poszedłem do przedszkola. Wszystkie dzieci się bawiły a ja tylko stałem i się patrzyłem. Wszędzie zachowywałem się jak normalny 6-latek, tylko w przedszkolu byłem jak niepełnosprawny umysłowo. Potem oczywiście podobne problemy pojawiały się w każdej rozpoczętej szkole. Niestety z czasem przerzuciło się to na inne obszary życia i w wieku 13-14 lat okazało się, że mam obok siebie jakieś 5-6 do których potrafię się odezwać.

Co ciekawe takie same problemy miał na początku mój brat, ale on z tego wyszedł i dziś jest normalny 20-latkiem
O tym jak wielką rolę w naszym życiu odgrywają rodzice przekonałam się chyba najbardziej w trakcie terapii grupowej. To była terapia dla licealistów z różnymi problemami i wszyscy zostaliśmy wrzuceni do jednego wora. Większość z tych ludzi to była tzw. 'trudna młodzież' - mieli problemy w szkole, nadużywali alkoholu, eksperymentowali z narkotykami, uciekali z domu... no i możecie się tylko domyśleć jak początkowo mogłam się czuć w takim towarzystwie :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Patrzyłam na tych ludzi z lekkim przerażeniem, stanowili dla mnie potencjalne zagrożenie, byli z tych co to gnębią słabszych w szkole, zachowują się głośno, rozmawiają tylko o imprezach, etc... Z czasem się do nich przekonałam i nawet ich polubiłam :Stan - Uśmiecha się: chociaż początkowo wydawało mi się że między nami jest przepaść nie do pokonania, ale nie o tym chciałam pisać. Jedno co nas łączyło to były problemy w domu. Przemoc, alkohol, rozwody, zaniedbania rodziców i przy tym wszystkim moja sytuacja rodzinna (choć daleka od idealnej) była nienajgorsza... Ale każdy z nas dźwigał te różne problemy, które nas po prostu przerastały. W moim przypadku przyczyniło się to do fobii społecznej, ale inni jak się przekonałam nie mieli lepiej... nie radzili sobie z sobą, poszukiwali akceptacji wśród rówieśników, uciekali w alkohol, narkotyki, zostali spisani na straty przez dorosłych którzy przyklejali im krzywdzące etykietki, ciężko jest się samemu z podnieść z takich doświadczeń. Dużo mnie to nauczyło. Nie byłam w stanie otworzyć się przed tymi ludźmi mówiąc im o mojej fobii bo myślę że nie byliby w stanie tego zrozumieć. Ale o wiele cenniejsze było dla mnie to, że ich poznałam, że nauczyłam się inaczej patrzeć na ludzi, nie oceniać ich po pozorach. A co najważniejsze otworzyłam się też na problemy innych ludzi, przestałam skupiać się tylko na sobie i myśleć że ja to mam najgorzej, bo to nieprawda. Sorry za mały off-top.
Wszystkie patologie mają swe źródło. Nie ma ludzi złych są tylko tacy, których społeczeństwo skrzywiło w takim a nie innym kierunku.
Sosen napisał(a):Ja wiem, że dopóki ze sobą sobie nie poradzę, to do dzieci się zabierał nie będę.

Uważam tak samo.
Jednak, zastanawiam się czy słusznie.
....jak tak czytam forum i odnajduję tu tyle mądrości i delikatności, że jestem pewna, że tu są same "materiały" na wspaniałych rodziców. Przecież najważniejsza jest pokora i świadomość - wiedza jak jest i jak powinno być i chęć dążenia do celu - bez nich nic się nie uda. A obawiam się, że już do końca życia będziemy mieć obiekcje co do naszego przystosowania do życia w społeczeństwie.

Grunt to wiedzieć czym jest miłość, małżeństwo, rodzicielstwo.
Najgorsze gdy pod płaszczykiem szczęśliwej kochającej się rodziny ukrywa się zbiór osamotnionych egoistycznie nastawionych osób walczących o najlepszy kawałek życia. Wtedy rani nawet zwykła życzliwość.
Stron: 1 2 3