Cytat:Bo pewnie zawarli nowe , ciekawe znajomości i już nie odczuwają deficytu emocjonalnego, który zmusza nas do kontaktu z innymi ludźmi na forach internetowych Smile
Oby dla nich. Ale przecież nikt nas (chyba) nie zmusza, by tutaj pisać.
No więc, niedługo wyjeżdżam do Krakowa, a za pół miesiąca zaczynam studia... Dotychczas patrzyłem na to dosyć optymistycznie - bo miasto wielkich możliwości, bo kupa imprez kulturalnych, bo kupa miejsc do łażenia, bo dostałem się na wymarzone studia i wymarzoną uczelnię (cudem, przy bodajże 6 rekrutacji), choć ostatni rok był fatalny, może i najgorszy w moim życiu (no, może ex aequo z 2004/2005 - środek gimnazjum... ale nie chcę do tego wracać), bo okazało się, że są jacyś ludzie, których znam w Krakowie i nie będę zostawiony sam na pastwę losu, bo są świetne dojazdy z Krakowa no i przede wszystkim - że w końcu uwolnię się od swojej nadopiekuńczej matki i kontroli (nie jest tak strasznie, jak w przypadku założyciela tematu "w matni", ale że jest nadopiekuńcza to fakt). Niespecjalnie było mi żal mojego miasta - bo owszem, ładne, ale co z tego, skoro z nim jest związana kupa niemiłych wspomnień...
Ale od paru dni już nie jestem takim optymistą, zaczynają się pojawiać wątpliwości. I chociaż niektórzy na forum straszą sesją, to tego prawie w ogóle się nie obawiam. Przede wszystkim zastanawiam się, czy sobie poradzę w Krakowie. Wciąż chociażby gubię się w gąszczu ulic, chociaż w tym roku byłem już tam parę razy. Poza tym, jak już wspominałem kiedyś, w życiu chodziłem parę miesięcy na WF i jestem pod tym względem... beznadziejny. Więc czeka mnie ostra batalia z komisją, a jak się nie uda, to już mogę się zakopać pod ziemią... (Niestety, o takich szczegółach nikt nie myślał, wprowadzając obowiązkowy WF na studiach...). No i imprezy. A ja abstynent. Skoro spotkanie integracyjne ma być z procentami, to strach się bać... Boję się jeszcze jednego. Nawet, gdy było koszmarnie, to wracałem do domu i w którymś momencie rodzice wychodzili (albo już ich nie było), wtedy mogłem się wyciszyć (bądź wyżyć) przy muzyce, uspokoić, przemyśleć parę spraw... albo po prostu się zaszyć. I być w końcu sobą. Teraz, choć i tak będę mieszkał w dosyć spokojnej okolicy, to i tak... boję się, że w pewnym momencie zwariuję. Jako jedynak nie jestem przyzwyczajony do tego, że 24 godziny na dobę ktoś się koło mnie kręci (Dobrze, że nie będzie tam gromadki maluchów, bo chyba bym popełnił zbrodnię). Poza tym jeszcze ostatnio trochę mnie przestraszono, jak to jest niebezpiecznie w Krakowie (oprócz tego powiedziano mi o takich sytuacjach w moim mieście, które mi się jakoś nigdy nie zdarzyły, no ale to szczegół)... Ale już wcześniej parę osób mi opowiadało o naprawdę mrożących krew w żyłach historiach. Normalnie, strach się bać
No i - już kończąc - moje wywody - ostatnio zdałem sobie sprawę... że jest mi całkiem dobrze w moim mieście: wszędzie blisko, wszystko znajome... A raczej byłoby, gdyby nie ten cholerny bagaż doświadczeń. I ogólnie mam wrażenie, że ja nie wyjeżdżam. Bardziej uciekam. Ale wiem też doskonale, że te cholerne kamienie nie znikną na raz, dwa, trzy i gotowe i pociągną się za mną (thank you, cholerna podświadomość). Jeśli czwarty raz w moim życiu zacznie się piekło, to już nie wiem, czy się definitywnie nie załamię. A chciałbym, żeby w końcu było dobrze. Zresztą, po tylu cierpieniach należy mi się przynajmniej rok pełnego szczęścia...
Pewnie już wszystkich zanudziłem. W sumie nie wiem po co to napisałem. Może po prostu potrzebowałem to wyrzucić z siebie...
Cytat:gdzie będziesz studiował?
Patrząc po avatarze, to raczej tam gdzie Ty.