PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Maski, fasady, podwójne osobowości.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Witam drogich forumowiczów.

Nie zauważyłem podobnego tematu(z braku jego istnienia, tudzież mojej nieuwagi/ślepoty), więc zakładam własny i już tłumaczę o co chodzi.

W dziale radzenie sobie i powodzenie w życiu dzielicie się poradami, powieściami i anegdotami na temat dni codziennych spędzonych na kontaktach - mniejszych, bądź większych - z ludźmi i społeczeństwem jako takim. Ja natomiast chciałbym opowiedzieć o zastosowanym dawno przeze mnie, moim zdaniem jednym z najgorszych możliwych, sposobie radzenia sobie z fobią społeczną.


O maskach, fasadach i podwójnych osobowościach.


Zacznijmy od tego, że jestem kłamcą. Kłamcą notorycznym, namiętnym, potrafiącym łgać prosto w oczy i potrafiącym kłamstwa ukrywać. Nie, to nie jest powód do dumy, tak samo jak moja fobia, na którą kłamstwo zresztą jest reakcją. Tym bardziej raduje mnie fakt posiadania łącza stałego, który łączy mnie z ludźmi bez przymusu przebywania z nimi. Internet i jego dobrodziejstwa pozwalają mi na bycie szczerym przynajmniej w jego - bardzo szerokich - granicach. Ale nie o tym chciałem.

Jak już wspomniałem, kłamstwo jest reakcją na mój lęk przed społeczeństwem. Pomaga kreować innego mnie, takiego jakby fajniejszego, ciekawszego, bardziej interesującego bowiem - bądźmy szczerzy - fobicy rzadko bywają interesujący dla kogoś innego niż psycholog. Bez urazy, do tych, którzy mają prawo się z mym zdaniem nie zgadzać.
Kłamstwo, co najważniejsze, pozwalało mi na zbudowanie dookoła siebie fasady, służyło i służy mi za maskę, która chroni mnie przed byciem ocenianym przez innych. Przed ich oceną na temat prawdziwego mnie.
Takie zabiegi jednakże pozwalają mi na w miarę, jeśli można tak to określić, funkcjonowanie w społeczeństwie. Jestem zazwyczaj oceniany pozytywnie przez nowo poznanych ludzi, moi koledzy i znajomi również lubią mnie mieć w pobliżu. Tego mnie z maską na twarzy.

Mój problem zaczął się jednak po stuknięciu osiemnastki. Imprezy i prywatki w dymie papierosowym, zakrapiane alkoholem i doprawiane zielskiem znane mi były już z lat licealnych i ja, gdy miałem na twarzy swoją maskę fajnego kolesia, radziłem sobie z nimi. Ba, lubiłem je i nie stroniłem od wszelkich ich uciech. Może z wyjątkiem jednej.

Dziewczyn.

Tak więc mając osiemnaście lat na karku i wylatując z liceum z całkiem dobrymi wynikami na maturze, poszedłem do pracy, bowiem uważałem, że trzeba zarobić trochę grosza. Trafiłem dobrze, praca była ciekawa, ekipa z którą współpracowałem to porządni ludzie, przed którymi niestety również kreowałem innego siebie. Robota jednakże była wymagająca, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, tym samym zajmowała mój umysł i odganiała ode mnie ciemne myśli.
Przez pierwsze pół roku.
Znajomi poznajdowali sobie dziewczyny na stałe, bądź skakali z kwiatka na kwiatek. W każdym razie, dało się odczuć presję. Mimo to, nie siliłem się na udawanie, że również kogoś posiadam - zbyt ciężkie byłoby to do podtrzymania kłamstwo. Presja otoczenia jednakże i moja własna sprawiły, że zechciałem coś z tym zrobić. No i zrobiłem.

Razem z nieuposażonymi w dziewczyny kumplami poszliśmy do domu uciech.

Pierwszy raz z prostytutką. Jedna z tych rzeczy, której facet nigdy się nie pochwali własnemu dziecku. Zakładając, ze je będzie miał.
Ale cóż, było, minęło i mimo moich obaw było miło i przyjemnie ale nieznośny ciężar jakoś nie spadał.

I wtedy stworzyłem drugiego siebie.

Pojechałem pierwszy raz w życiu do pewnego warszawskiego klubu, przeczytawszy wcześniej parę poradników o uwodzeniu, do których do samego końca podchodziłem sceptycznie, no ale nóż-widelec, skoro piszą takie bzdury to znaczy, że te bzdury przynajmniej w jakimś stopniu muszą działać, prawda?
Problem był w tym, że nawet ja z moją maską zabawnego kolesia nie mogłem się przemóc by zacząć podrywać, ba, w ogóle bywać bez znajomych, w klubie.
A więc skoro nie starczała maska ani zwykła fasada, stworzyłem drugie ja. Kompletnie inne ja.

Nadal nosił moją twarz, ciało, imię. Ale był udoskonalony - w dobrym ubraniu, butach na glanc, łańcuszku na szyi i wreszcie ściętymi włosami. Odważniejszy, pewny siebie, nawet umiejący tańczyć co nieco.
Nie pytajcie skąd on się pojawił - po prostu zdecydowałem, że pojawić się musi. To było jak przełącznik, pstryk, przełamanie i już tam będąc - w klubie, wśród obcych mi mężczyzn i kobiet - nie było mnie, był on. Nie myślałem już w tamtej chwili o sobie, tylko o nim. Ostatnia myśl jaka mi przemknęła przez mój umysł to "pier----- to" i ot tak, po prostu - podszedłem do dziewczyny i zagadałem. Nie pamiętam już nawet co, ale na pewno ja bym tego nie powiedział. Dziewoja już po chwili się uśmiechała, pięć minut później tańczyliśmy na parkiecie, zmęczeni wróciliśmy do baru na gadkę i drinka, potem znów taniec i pocałunek na parkiecie.

Tak, mój w życiu pierwszy pocałunek. Z osobą, której imienia moje drugie ja nie chciało zapamiętać.

Umówiliśmy się na kolejną sobotę, w tym samym klubie. Dała mi swój numer i zniknęła z koleżanką i jej facetem, którzy, na szczęście, zajmowali się sobą od kiedy pojawiłem się obok.
Wiecie jak zapisałem jej numer? "Dupcia z soboty" + data.
A w piątek, owszem, zadzwoniłem do niej - ale z budki telefonicznej. Ona mojego numeru nie miała. I nie zamierzałem jej dawać. Ani moje drugie ja, ani to właściwe.

I spotkaliśmy się. Była sama, bez koleżanki ani jej gacha. Scenariusz mniej więcej ten sam, "ten drugi" kłamie jak najęty, uważając jednakże by nie przeginać za bardzo, prawi słówka, dotyka, całuje... nie muszę mówić jak skończył się ten wieczór.

Obudziłem się wcześnie i uciekłem z jej mieszkania, które współdzieliła z ową koleżanką, z którą była wcześniej w klubie. Bez słowa pożegnania, notatki, nic. Ot tak, spodnie, koszula, klamka i buty w biegu.

Od tamtej pory, mniej więcej raz na dwa tygodnie jeździłem do klubu razem z moim drugim ja. I ten mój kolega stworzony przeze mnie czuł się fantastycznie, jako kawał chama, motywowanego tylko jednym celem - bzykać, każdą ładniejszą i chętniejszą, w dowolnym miejscu na jakie się godziła, w dowolnych pozycjach i na dowolnych warunkach, podczas gdy moim jedynym była jednorazowość tego spotkania.

Ciężko to wytłumaczyć w paru słowach. Najprościej powiedzieć, że dręczyło mnie sumienie z powodu mojego podejścia do sprawy. Naprawdę, większość z tych dziewczyn to fantastyczne osoby, z którymi, gdyby mieć chęci, można by było zbudować coś trwalszego. Wiem, same mówiły, proponowały kolejne spotkania, nie tylko skierowane na to. Ale to mówiło moje sumienie, a tam, w klubie, a potem w jej mieszkaniu, hotelu, motelu, hostelu, samochodzie czy nawet w toalecie, był on. W moim ciele, o mojej twarzy. Kawał ku*as*, który nie przejmował się nikim i niczym innym poza sobą. Miałem świadomość, że podzieliłem się na pół, ale mój mózg i ciało mówiło mi wtedy, że to co robię jest prawidłowe. Właściwe i na miejscu. A dzień po fakcie, czułem się jak drań. Mimo to wciąż polowałem. Jak hiena na kawał mięcha.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że to działało. Jasna cholera, to jednak działało! Jako inny ja nie czułem strachu, bo mnie pierwszego razem z moją fobią tam po prostu nie było. Nie umiem tego wyjaśnić. Naprawdę.

I wiecie co? Ja do dzisiaj mam numery tych dziewczyn. Niektóre bez imion, opisane datą, albo wyróżniającą je cechą, taki kawał chu** był ze mnie. I żadnej nie przeprosiłem, co mnie do dzisiaj gryzie. Ale jakoś nie mogę. Nie potrafię.

Do klubów nie jeżdżę już od roku, a ta praktyka odnosiła się tylko do takich przybytków. Tam bywałem klubowym mną, jakoś gdzie indziej nie potrafię się przełączyć. O dziwo działania te pomogły mi w pewnym stopniu w walce z moją fobią. Częściej mówię prawdę, mimo iż nadal niezły ze mnie bajarz i otwieram się na ludzi. Potrafię już, kiedy się przymuszę, wyrazić na szerszym forum swoje zdanie i jestem w stanie jego bronić, będąc przy tym szczery, staram się nie zakładać masek ani budować fasad. Ale nadal ciężko mi się otworzyć na kobiety.

Nikomu z moich znajomych, a tym bardziej tym płci przeciwnej, nie powiedziałem o tym, trwającym dobre trzy lata "epizodzie". Mężczyźni pewnie by mi przyklasnęli przymykając oko na rzekome wynaturzenia o kimś innym przejmującym moje ciało, a kobiety nazwały by mnie kawałem wała i czubkiem. Być może ten długi post zostanie i w ten sposób przyjęty na tym forum. I być może czubkiem jestem. Kto wie, czy podczas kolejnej wizyty w klubie nie przełączę się na tego innego?

Myślałem, żeby pójść z tym do psychologa i pewnie tak zrobię, bowiem to co tu napisałem, było tylko kulminacją mojej przeszłości, dzieciństwa i moich fobii.

Tak jak wspomniałem, straszne jest to, że ta, powiedzmy sobie "metoda", działała. W pewnym stopniu była lekcją i pomogła mojej fobii, ale ile dziewczyn przy tym zrobiłem w konia? Kłamałem jak najęty, nawet powiedziałem, że kocham. A one to kupowały jak ciuchy z przeceny. Na pewno nie przysporzyłem tym mojemu gatunkowi chwały.

Ech, dobrze, tyle o mnie. Długi post, ale mam nadzieję, że otwierający szersze pole dla waszych wynurzeń.

Opowiadajcie, czy kryjecie się za maskami, fasadami i czy tworzycie innych siebie. Piszcie o tym w jakim stopniu ta wasza druga natura przejmuje coś, co nazywacie swoim właściwym ja, jeżeli sprawa ta i was dotyczy.

Jeśli chcecie, jestem otwarty na słowa krytyki. Zasługuję na nią i nie można się co do tego spierać ani zasłaniać "chwilowym zaćmieniem" umysłu...
cóż za ekshibicjonizm tu uprawiasz.
Ekshibicjonizm był potrzebny do wyrażenia sytuacji jaka miała miejsce przez dobre trzy lata. Nie potrafiłbym określić tego stanu umysłowego krócej bez zatracania jego esencji, tj. ja obok mnie, bądź on obok mnie, działający efektywnie, mimo mojej awersji, fobii wobec ludzi.

Ale teraz pytanie wysuwane jest do innych - czy radzą sobie ze swoimi problemami, kłamstwem, przybieraniem masek czy też nawet, jak było w opisanym przeze mnie przypadku wyłączaniu siebie i tworzenia w tej miejsce drugiej osobowości. A pytanie to znajduje się w tym dziale z racji tego, że takie "zachowanie" w jakiś sposób mi pomogło.
podziwiam i zazdroszczę.
Nie powinno Ci byc szkoda tych dziewczyn- jezeli dziewczyna uprawia seks z facetem pozanym dopiero w klubie, to wg. mnie nie jest za wiele warta. Oczywiscie to kobieta, ale nie powinna byla sie spodziewac niczego innego. Wiec wyrzuty sumienia sobie podaruj.

Jezeli pomoglo Ci to w walce z fobia- to bardzo sie ciesze. Cel uswieca srodki, czyz nie?
Najgorsze jest to, ze jednak masz/miales wyrzuty sumienia a to juz rzecz powazna, bo mozna robic wszystko przeciw swiatu, ale nie powinno sie robic NIC co nie jest zgodne z nasza natura i poczuciem moralnosci/sprawiedliwosci etc.

Odpowiadajac na pytanie:
Najpierw napisalam, ze sie nie chowam za maskami, ale to chyba nie prawda. Wyrobilam w sobie system obronny w postaci sarkazmu, arogancji i obojetnosci. Nie otwieram sie w stosunku do ludzi (nie, nie mam FS) i nie pozwalam im sie zblizyc, szczegolnie facetom, ale nie wiem z czego to wynika.
Przyjaciele, rodzina a nawet znajoma mamy (psychiatra) okreslaja mnie mianem gory lodowej z drutem kolczastym dookola, ale o pieknym i cieplym sercu. Albo jak mawia moja przyjaciolka: jestes jak skarb schowany w sejfie. Piekny, ale trudno dostepny :Stan - Uśmiecha się:

Klamac nie klamie, wrecz przeciwnie. Dobijam ludzi szczeroscia.
Można powiedzieć, że ta "góra lodowa o pięknym i ciepłym sercu" nazwana jest po angielsku "knight in sour armor" i jest to zarówno archetyp realny jak i fikcyjny. Czyli mowa o osobie chcącej dobrze, ale w związku z nadmierną wrażliwością nie widzi innego wyjścia niż zamknąć się w skwaśniałej zbroi, zrobionej z ironii, sarkazmu, arogancji i obojętności. Zachowuje się jak się zachowuje, ale w głębi duszy chce jak najlepiej dla innych, wierzy w jakieś ideały, itp. I, podobnie jak napisałaś, często dobija ludzi szczerością, bowiem uważa, że powinno się mówić prawdę bez ogródek. Nie wiem, naturalnie, na ile ten opis pasuje do twojej osoby, niemniej jednak uznałem, że warto o nim wspomnieć.

Owszem, bycie szczerym do bólu można uznać za fasadę, maskę chroniącą przed "intruzami". Z tym, że szczerość służy odpychaniu innych od prawdziwego siebie(nie zawsze, ale jednak), a kłamstwa przyciągały.

Poczucie moralności - no właśnie. Określany jestem jako moralny relatywista, co moim zdaniem nie do końca jest prawdą, ale będąc w stanie owego innego to określenie pasowało do mnie jak rękawiczka do dłoni. Otrzeźwienie moralne, ba, nawet jakby świadomościowe, przeskoczenie z tamtego stanu do mojego normalnego trybu bycia następowało najczęściej dnia następnego. I naprawdę na poważnie się nie zastanawiałem czy nie stworzyłem takiego pana Brooksa czy Mr. Jeckyll'a w mojej głowie, czy po prostu nauczyłem się "wyłączać". Wiem tyle, że na pewno nie prowadziłem z nim konwersacji. :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
nvcncv
Mam duży problem z sobą - to na pewno. Ale będąc na tym forum, myślę, że można to powiedzieć o większości forumowiczów - w czasie teraźniejszym, bądź - już na szczęście - w przeszłym.
Czy to jest fobia społeczna - być może nie samo zjawisko jakie opisałem, jednakże we wczesnych latach byłem badany na "prośbę" mojej rodzicielki, tylko że werdykt był dosyć niejasny - albo socjofob, albo antysocjal... I faktycznie, epizody shut-in zdarzały mi się w młodości i obecnie, np. ostatnie pół roku to był właśnie taki shut in. Brak bracy, edukacji, znaczne pogorszenie stosunków z tą garstką "dobrych" kolegów jaką mam.

Faktyczne rozdwojenie jaźni? Nie sądzę.

Myślę, że to był pewien rodzaj agresywnego zabezpieczenia, poprzez osobliwy sposób działania.
Myślę, że wszyscy zakładają maski, w różnych sytuacjach. Kreujemy się też wszyscy, bez względu na fobię społeczną czy inne zaburzenia. Nawet podświadomie, ale dbamy o to, jak jesteśmy przez otoczenie postrzegani.

Ja, jako skrajnie nieśmiała, odbierana byłam jako osoba wyniosła i nie potrafiłam, być może też nie chciałam, tego zmieniać. To nie była maska przybierana celowo, ale skoro miałam problem z otwarciem się (głównie na nieznajomych czy słabo mi znanych) ludzi, to pasowało mi być niedostępną bardziej niż nieudolną...
W pewnym momencie zaczęło mi to przeszkadzać, nauczyłam się (w pewnym stopniu) rozmawiać "o niczym", z nieznajomymi, mimo braku ochoty na takie relacje. I to też w pewnym sensie jakaś "poza", bo nie do końca naturalne dla mnie zachowanie.
Dziś jest jakiś krąg ludzi, przed którymi nie muszę nic udawać i nie boję się "być sobą". Ale jednak większość takich, które nie muszą znać moich wad i problemów. Więc trochę już z nawyku, czasem na siłę, jestem bardziej pogodna/bardziej otwarta/bardziej odważna...
A jest też kilka osób przy których jestem (i staram się być) przebojowa, wygadana, złośliwa... To te, które widząc moje nerwy/zakłopotanie/wady byłyby przeszczęśliwe. :Kitty - Uśmiecha się cwaniacko: Dla nich nie chcę być słaba, wolę być nawet wredniochem, bo na to zasłużyły :]
Czy to maski? Nie wiem. Człowiek nie jest "jednolitą masą", nie jest taki sam w różnych sytuacjach. Nie przed każdym musi się "odkrywać". Nie w każdym środowisku czujemy się bezpiecznie, nie w każdym swobodnie itp.
Druga strona kreowania się może wynikać z innych cech niż nieśmiałość. Znam ludzi przebojowych, którzy baaardzo dbają o zdanie innych i też próbują pokazać się z jak najlepszej strony.
Myślę, że nic w tym złego. Pod warunkiem, że nie popadnie się w przesadę. Co innego nie pokazywać wszystkim swoich słabości, a co innego przekłamywać rzeczywistość.

Herr_Monsieur, wydaje mi się, że Twój przypadek jest wynikiem konfliktu między tym za jakiego chcesz być postrzegany (lub jakim chciałeś być) a rzeczywistością. Być może dla idealisty, który kieruje się (czy bardziej: chce się kierować) pewnymi zasadami, każde ich złamanie jest zbyt trudne, żeby traktować je jak świadome zachowanie. Ten "drugi Ty" to może ucieczka, wytłumaczenie... Robiłeś coś, co potępiałeś a byłeś zbyt wrażliwy, żeby się do tego przyznać, nawet przed samym sobą.
Z drugiej strony, jeśli na co dzień nie radziłeś sobie w kontaktach z kobietami, a nagle udało Ci się (i to dość łatwo), przełamać się na przekór samemu sobie. To sprawiło, że czułeś się bardziej dowartościowany? Myślę, że w takiej sytuacji łatwo jest popaść w skrajności.
No i, właściwie, poderwanie dziewczyny w klubie wymaga chwilowego zaangażowania, przełamania się, chwili odwagi. Wbrew pozorom, jest to łatwiejsze niż zdobywanie kogoś, budowanie trwałych relacji czy zbudowanie związku.
Nie pochwalam tego co robiłeś, ale też nie potrafię potępić. Myślę, że podłoże Twojego zachowania sięga daleko wstecz. Terapia pozwoli Ci to zrozumieć i zaakceptować. Życzę Ci, żebyś znalazł dobrego terapeutę.
Zgodzę się z Olką, że nie powinieneś się zadręczać tym, co robiłeś. Kobiety, które godziły się na pójście z kimś do łóżka w dniu zawarcia znajomości, prawdopodobnie szukały tego co Ty. Nie uwodziłeś ich tygodniami, nie okłamywałeś. Fakt, nie masz się czym szczycić. Nie ma jednak sensu zadręczać się tym co było. Skup się na tym, żeby zrozumieć i naprawić swoje problemy.
Muszę dodać, że podoba mi się jak piszesz. Jeszcze raz życzę powodzenia : )
[quote="olka"]Nie powinno Ci byc szkoda tych dziewczyn- jezeli dziewczyna uprawia seks z facetem pozanym dopiero w klubie, to wg. mnie nie jest za wiele warta. /quote]
I vice versa, facetów też to tyczy. Brzydzę się tych, którzy dymają wszystko, co się rusza. Zwłaszcza, gdy chcą oni się w ten sposób tylko dowartościować. Bez obrazy dla autora wątku, w końcu sam się przyznał do swoich wyczynów. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać zachowania takich osób, bo idąc tym szlakiem, nie mogłabym oceniać nikogo. Wiele ludzi na świecie zmaga się z fs, ale jak duża część z nich podejmuje takie działania? Śmiem sądzić, że niewielka.
Odnośnie wytłuszczonego pytania: uważam, że każdy z nas, czy ma fobię, czy nie, nosi jakieś "maski". Kowalski przed telewizorem to już nie ten sam Kowalski, który rozmawia z ekspedientką w sklepie czy prosi szefa o podwyżkę. FS ma tu tylko tyle do powiedzenia, że ona te maski deformuje, np. nakazuje fobikom być miłym, nawet, kiedy rozpiera ich złość i mają ochotę płakać. Moim zdaniem jest różnica między maską a jakimś alter ego. To pierwsze to chwilowa, zewnętrzna zmiana, na "specjalne" okazje, to drugie to coś dla desperatów. O ile maski nie są dla mnie niczym obcym, oczywiście w umiarkowanym stopniu, z zachowaniem osobowości i bez kłamstw (jak już to raczej nie mówię o pewnych rzeczach zamiast kłamać) to to drugie mnie nie interesuje.
Może własnie tu tkwi różnica: maska to taki wspomagacz, a inna osobowość to kłamstwo.
No cóż dla mnie bohaterem nie jesteś.
Mniejsza o to jak potraktowałeś dziewczyny, ale że nie zwracasz uwagi na to jak potraktowałeś siebie :Stan - Niezadowolony - W szoku:
Zresztą nie widzę tu fobii.

Każdy wymyśla sobie jakieś maski, polecam Goffmana. Ja mam małe maseczki zależnie od sytuacji, głównie takie, żeby pokazać, że jestem bardziej śmiała niż jestem, ale na pewno nie gram całej roli.
Życie to jest teatr ...
Herr_Monsieur napisał(a):Można powiedzieć, że ta "góra lodowa o pięknym i ciepłym sercu" nazwana jest po angielsku "knight in sour armor" i jest to zarówno archetyp realny jak i fikcyjny. Czyli mowa o osobie chcącej dobrze, ale w związku z nadmierną wrażliwością nie widzi innego wyjścia niż zamknąć się w skwaśniałej zbroi, zrobionej z ironii, sarkazmu, arogancji i obojętności. Zachowuje się jak się zachowuje, ale w głębi duszy chce jak najlepiej dla innych, wierzy w jakieś ideały, itp. I, podobnie jak napisałaś, często dobija ludzi szczerością, bowiem uważa, że powinno się mówić prawdę bez ogródek. Nie wiem, naturalnie, na ile ten opis pasuje do twojej osoby, niemniej jednak uznałem, że warto o nim wspomnieć.

Nie podoba mi sie okreslenie 'skwasniala zbroja', bo nie czuje sie skwasniala (i z jakiegos powodu przywodzi mi to na mysl kapuste kiszona :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:). Ja nie wiem czy chce dobrze dla ludzi, dla tych ktorych kocham tak- ale przed nimi czasem potrafie sie otworzyc werbalnie, zazwyczaj okazuje troske czynami.
Reszta ludzi naprawde mi wisi.

Cytat:Owszem, bycie szczerym do bólu można uznać za fasadę, maskę chroniącą przed "intruzami". Z tym, że szczerość służy odpychaniu innych od prawdziwego siebie(nie zawsze, ale jednak), a kłamstwa przyciągały.

Uwazam, ze klamanie mija sie z celem. Nie jestem tez fanka wazeliny i owijana w bawelne oraz mydlenia oczu. Zwiazku miedzy ludzmi powinny opierac sie na szczerosci, w przeciwnym wypadku sa falszywe i nic nie warte.
Mowiac prawde nikogo od siebie, celowo!, nie odpycham. Robie to z szacunku do tej osoby. Zwyczajnie brzydze sie klamstwem jako takim.

Mysza, ja tez jestem posadzana jako niedostepna, ale nie wiem czy wynika to z niesmialosci, bo raczej mam niewyparzona buzie... Znajoma psychiatra kazala mi kupic ksiazke o niesmialosci, wiec moze jednak jestem niesmiala a o tym nie wiem.
Ja wole byc niedostepna, bo zupelnie nie interesuje mnie to, co robia ludzie, tzn. nie slucham tego co oni, nie ogladam, nie pije, nie pale- z wiekszoscia nie mam NIC wspolnego, wiec z gory uznajac, ze nie bedzie o czym gadac wole udawac niedostepna i wyniosla (czasem nawet dochodzi do gardzenia ludzmi) niz zeby sie okazalo, ze jestem 'inna' :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: ja lubie swoja innosc, ale ludzie nie umieja jej zaakceptowac (i trudno).

Kaszamanna, oczywiscie facetow tez to tyczy :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: a takich, co szukaja panienki nie jest malo. Niemniej, mniej gardze tymi, ktorzy poluja niz tymi, ktorzy sie na to nabieraja, bo to juz szczyt glupoty a potem placz 'a dlaczego nie zadzwonil?' :Stan - Uśmiecha się:
Hm ....ja również zazdroszczę .
I nie wiem sama czego bardziej : tego drugiego ja , czy może talentu (tak, zaryzykuje z tym słowem) do pisania.
Trochę urzekłeś mnie swoją inteligencją ,a trochę mnie nią przytłoczyłeś .
Ale nie o tym ....


Mnie Twoje postępowanie nie dziwi ...
Sama mam podobnie .
Wykreowałam swoją osobę bądź co bądź ...małą ,biedną , wystraszoną dziewczynę na największą na świecie nieczułą egoistkę , zwracającą uwagę na wygląd i nieliczącą się z nikim ani niczym .
Co więcej lubie ....bardziej od siebie .
I mimo ,że udaje kogoś kim nie jestem około 13h na dobę to nie mogę się pozbyć prawdziwej siebie .
Jeszcze dodam ,że udawanie głupiej w niewyobrażalnym stopniu pomaga w życiu ; )

Hm ...co do kłamania ..
Prawie nie kłamie ..za to postępuje tak ,żeby kłamać nie musiała - często wbrew sobie , robiąc rzeczy na które nie mam ochoty .
Nie jestem rozrywkowa , nie lubie tańczyć , nie lubie śpiewać
Ale wsadźcie mnie między ludzi a zatańcze , zaśpiewam a przy tym będę się ładnie uśmiechać i udawać że się świetnie bawie .

Cytat:Chłopie, według mnie Ty nie masz fobii społecznej
A wg mnie owszem ...każdy inaczej reaguje , każdy inaczej się broni .
Uważam,że wszyscy nosimy maski na twarzy. Wiemy jakiego człowieka oczekuje dana społeczność. Wbijamy się więc w ten archetyp. Nie wiem czy świadomie, chyba nie. Słabości, kompleksy czy zahamowania ukrywamy. Gramy twarzą, by nie można z niej odczytać prawdy lub kłamstwa. Uczymy się przekazu niewerbalnego by ukryć emocje. Należy zaciąć często zęby i grać swoją rolę. Jeżeli możemy zdjąć maskę w domu, mamy mocny kęgosłup moralny to nie pogubimy się w życiu. Mamy wgląd w samego siebie. Spora grupa ludzi buduje sobie pomnik za życia i tkwi w iluzji. Dziwią się jedynie dlaczego będąc tak wspaniałymi nie są doceniani przez otoczenie....
Emma napisał(a):Uważam,że wszyscy nosimy maski na twarzy. Wiemy jakiego człowieka oczekuje dana społeczność. Wbijamy się więc w ten archetyp. Nie wiem czy świadomie, chyba nie. Słabości, kompleksy czy zahamowania ukrywamy. Gramy twarzą, by nie można z niej odczytać prawdy lub kłamstwa. Uczymy się przekazu niewerbalnego by ukryć emocje. Należy zaciąć często zęby i grać swoją rolę. Jeżeli możemy zdjąć maskę w domu, mamy mocny kęgosłup moralny to nie pogubimy się w życiu. Mamy wgląd w samego siebie. Spora grupa ludzi buduje sobie pomnik za życia i tkwi w iluzji. Dziwią się jedynie dlaczego będąc tak wspaniałymi nie są doceniani przez otoczenie....
Myślę, że trzeba odróżniać maski od panowania nad sobą.

Ja używałem maski jako pancerza. Był to sposób na złe traktowanie. Otaczały mnie w szkole bezmózgie japiszony, a społeczność japiszonów charakteryzuje chęć do ujednolicenia ludzi pod jedną sztampę oraz traktowanie serio wyłącznie dwóch rzeczy: dóbr materialnych i rozrywki. Abym był taki, jak oni, starali się mnie zmusić bojkotem towarzyskim i drwinami. Żeby nie mieć tego problemu, wymyślałem fałszywe cele, żeby śmiali się z rzeczy nieprawdziwych. Rozpowszechniałem np. o sobie różne plotki, czasem zupełnie absurdalne - a oni w to... wierzyli. Albo robiłem rzeczy, które mnie też śmieszyły, żebym mógł śmiać się razem z nimi.
Ja zakładam maskę codziennie.
Jest K i jest H. K jest realna, żyje studiuje. H jest wirtualna- ma wszystkie cechy K z wyjątkiem tym że H jest biseksualna a K hetero.
Jednak w naszym cudownym zacofanym kraju to jak na razie jedyne dla mnie wyjście. Bo łatwiejsze...
cupcake napisał(a):Ja zakładam maskę codziennie.
Jest K i jest H. K jest realna, żyje studiuje. H jest wirtualna- ma wszystkie cechy K z wyjątkiem tym że H jest biseksualna a K hetero.
Jednak w naszym cudownym zacofanym kraju to jak na razie jedyne dla mnie wyjście. Bo łatwiejsze...
A po co Ci maska seksualności? Aż tak to ludzie nie są zacofani, by zaglądać sąsiadowi do sypialni. Rozpowiadać o intymnych stronach egzystencji? Komu to potrzebne? :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Jeśli myślisz ,że psychika ludzka jest tak prosta ,że występują w niej ,,rzeczy'' tylko i wyłącznie potrzebne ,a te zbędne są eliminowane to chyba trochę się mylisz.

Mimo ,że mamy XXI wiek to możesz mi wierzyć ,iż ludzie zaglądają do cudzych łóżek częściej niż do swoich ; )
Witam Herr_Monsieur,
Myślę że te maski u nas, fobików są odpowiednikiem ról w życiu normalnych zdrowych. Ja coś mam z tej góry lodowej, czyli intencje są ok, lecz problem z uzewnętrnieniem. Przecież nasza osobowość, jako "całokształt cech" jest tworzona przez doświadczenia, które na nas w jakiś sposób wpływają.
Dobry temat. Ja to jestem taki krętacz że zagubiłem swoją osobowość. No bo jakąs tam mam przecież. Tylko że nie wiem jaki jestem. Bo jest różnica miedzy tym jaki jestem, jaki chciałbym być, na jakiego się kreuję a jak mnie odbierają :Stan - Uśmiecha się: Czasem myslę co innego by powiedzieć coś niezgodnego z tym i w efekcie zrobic cos jeszcze innego. Ciężkie życie czuba :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: A najlepsze jest jak udaję groźnego a ktoś mi mówi że wygladam na wystraszonego. Albo jak chce być towarzyski a wyglądam jak psychopata :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Rewolucjonista ,gdybyś był kobietą to byłbyś mną : D

Też przez te ,,przykrywki'' zagubiłam ,,siebie'' ; )
A mnie w+:Ikony bluzgi kurka: , że ja jestem przy obcych taka wyciszona ale spięta. Mówię baardzo oficjalnym jezykiem, staje się miła za bardzo bo przytakuje każdemu nawet jak sie z czymś nie zgadzam. Brakuje mi spontanicznosci, dystansu do siebie. Taka nudna pinda. W reczywistosci reprezentuje cechy przeciwne temu co wyzej wymienione. Dusze w sobie zlosc a potem cala flustracja i agresja wychodzi po pijaku. Wtedy uciekac tylko przede mną.
rewolucjonista napisał(a):Dobry temat. Ja to jestem taki krętacz że zagubiłem swoją osobowość. No bo jakąs tam mam przecież. Tylko że nie wiem jaki jestem. Bo jest różnica miedzy tym jaki jestem, jaki chciałbym być, na jakiego się kreuję a jak mnie odbierają :Stan - Uśmiecha się: Czasem myslę co innego by powiedzieć coś niezgodnego z tym i w efekcie zrobic cos jeszcze innego. Ciężkie życie czuba :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: A najlepsze jest jak udaję groźnego a ktoś mi mówi że wygladam na wystraszonego. Albo jak chce być towarzyski a wyglądam jak psychopata :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

kto ci takie glupoty wygaduje? Nie sluchaj co inni gadaja. Kurcze...trzeba byc takim jakim ssie che i przekonac innych ze sie takim jest.
nikaragua napisał(a):A mnie w+:Ikony bluzgi kurka: , że ja jestem przy obcych taka wyciszona ale spięta. Mówię baardzo oficjalnym jezykiem, staje się miła za bardzo bo przytakuje każdemu nawet jak sie z czymś nie zgadzam. Brakuje mi spontanicznosci, dystansu do siebie. Taka nudna pinda. W reczywistosci reprezentuje cechy przeciwne temu co wyzej wymienione. Dusze w sobie zlosc a potem cala flustracja i agresja wychodzi po pijaku. Wtedy uciekac tylko przede mną.

to sie nie dziw ze nikt nie chce sie dac tobie przeleciec :Stan - Uśmiecha się - LOL:
Stron: 1 2