PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Dzieciństwo
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5
Chciałem założyć taki temat, żeby przekonać się jakie jest Wasze podejście do tej kwestii. Być może znajdę wśród Was wsparcie dla mojej historii, może ja będę mógł wesprzeć was.

Wiem, że istnieje tendencja raczej do zapomnienia, do skupienia się na teraźniejszości, nie rozpamiętywania. Ja bym chciał tutaj inaczej. Raczej do rozdrapywania, do mówienia, do odczuwania. Bo niby dlaczego mamy zapomnieć? Dlaczego mamy nie rozdrapywać. Komu to dobrze robi? Na pewno nie mnie. Ja cierpię głównie przez to, że nie mam odwagi, i nie mam nikogo w pobliżu, z kim mógłbym całkowicie otwarcie o tym mówić. Czy potraficie mówić o tym, jak zachowywali się w stosunku do was wasi rodzice gdy byliście całkowicie mali? Co się działo w waszych domach? Czy wiecie co wtedy czuliście? Jeśli tak, to super. Jeśli nie, to jesteście podobni do mnie. Ja momentami czuję ogromną złość, jak dotrze do mnie jakaś sytuacja, ale zawsze muszę te emocje tłumić, bo zaczynam się bać.

Nie chcę tutaj samego teoretyzowania. Chcę, żebyście pisali, czy macie odwagę o tym mówić(to w przypadku, jeśli działo się w domu coś złego). Jaki macie stosunek do swojego dzieciństwa? Pewnie większość powie, że nie było różowe, ale trzeba zapomnieć i żyć dalej, skupić się na tu i teraz. A może znajdą się osoby podobne do mnie, które chcą o tym mówić, ale nie mają odwagi i wsparcia. Nie chodzi mi o jakieś wielkie traumy, może to być sytuacja gdy np. rodzice mieli nas w dup*e, byli nadopiekuńczy, pili, nie rozumieli, bili. Tak jak to się mówi wśród DDA/DDD - nie spełniali swojego rodzicielskiego obowiązku.

Fajnie, gdybyśmy tutaj pisali z perspektywy własnej, własnych uczuć - "Ja mam taki stosunek, bo czuję to i to." "Gdy myślę o dzieciństwie, czuję...". Wiem, że to trudne :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: ale postarajcie się. Tyczy się to też mnie.
Co do mojego dzieciństwa nie lubię wspominać nic się wyjątkowego nie działo (nie wiem czy to dobrze czy źle). Niby rodzice przykładali się do wychowania, ale nie wiem. Czasami mam myśli że czegoś brakowało czegoś nie dopowiedzono. Nie wiem co o tym myśleć tak powiem. Byłem na warsztatach w szkole (czemu ja z nich uciekłem mogłem się czegoś dowiedzieć ciekawego) i tam było wiele o wychowaniu. Aby wychowywać dzieci w 5 "dziedzinach" :fizycznej (jeść itp) , psychicznej, społecznej , uczuciowej i jeszcze jakieś burej. Po tym jak to usłyszałem pomyślałem że stąd mógł się problem pojawić. Mój tata nie miał ciekawego wychowania (jego rodzice byli z domu dziecka czy coś do dziś nie wiem na 100%) a moja mama jak opowiada nikt się nie interesował jej szkołą itp. Tyle co wiem o przeszłości moich rodziców i jakieś bure urywki typu szkoła itp. Nie wiem czy to wszystko przyczyniło się że mam teraz problemy. Też w szkole pojawiły się inne kompleksy, ale to nie ten temat.

Dziękuję tym co przebrnęli przez ten monolog nie wnoszący nic sensownego.
Jak kogoś zaciekawiło pytać :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Cytat:Co do mojego dzieciństwa nie lubię wspominać nic się wyjątkowego nie działo (nie wiem czy to dobrze czy źle). Niby rodzice przykładali się do wychowania, ale nie wiem. Czasami mam myśli że czegoś brakowało czegoś nie dopowiedzono. Nie wiem co o tym myśleć tak powiem.

Czy czujesz coś w związku z twoim dzieciństwem? I co to znaczy, że się przykładali? Czułeś np. że Cię słuchają? Czułeś, że jesteś kochany? Że rodzice stoją za tobą? Że masz u nich wsparcie?

Ja np. prawie nie wiem co czuję. Wiem, że momentami jestem okropnie zły na matkę i ojca, tyle. Innych emocji nie potrafię nazwać.

Moim zdaniem fobia powstaje wtedy, jak z domu nie wynieśliśmy tego co powinniśmy wynieść. Najczęściej w szkole, wśród rówieśników nie potrafimy się wtedy przeciwstawić. Ja np. nigdy nie potrafiłem się otwarcie zezłościć, za to nauczyłem się wstydzić. W szkole jak ktoś robił coś, co mi się nie podobało, to się wstydziłem.

Ma ktoś odwagę o takich rzeczach mówić?
ja czasami zastanawiam się nad swoim dzieciństwem. Czy gdyby inaczej mnie wychowywano to byłabym inna? Ale czy źle mnie wychowano? Chyba nie...wydaje mi się, że wyszłam na ludzi (nie żebym sie chwaliła). Jedyne co nazwijmy to "poszło nie tak" to moja nadwrażliwość, która w końcu przerodziła się w fobie. Przynajmniej tak mi sie wydaje...
ogólnie nie miałam złego dzieciństwa. Kochająca matka, ojciec...no może ojciec nie był wzorem i kontakt z nim miałam niewielki. Czasami myślę, że gdyby więcej czasu mi poświęcał byłabym bardziej samodzielna jako dziecko. Tak to mama wszystko za mnie robiła. Chowała mnie pod tzw. "kloszem". Ah zapomniałam wspomnieć, że jestem jedynaczką.
Uczyłam się dobrze, matka była dumna, ale jak prosiłam ją żeby mnie z czegoś przepytała i np jeszcze do końca tego nie umialam to sie strasznie irytowała, a ja często przez to płakałam. Ojciec raczej był odsunięty od mojego wychowywania, ale pamiętam miłe epizody np. jak zabierał mnie rano z pokoju do siebie i puszczał bajki w telewizji :Stan - Uśmiecha się: albo dawał mi losowac numerki do totoloka :Stan - Uśmiecha się:
chyba za bardzo sie rozpisalam, a przeciez nikt nie lubi czytac długaśnych postów :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: to kończe już. Aha jeszcze jedno. Myslę że duży wpływ na mnie w dzieciństwie miało moje kuzynostwo, z którym sie wychowywałam...szczególnie kuzynka...ale to może innym razem :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Urazy są często nieuświadomione, wyparte. Piszesz, że płakałaś jak matka się na Ciebie złościła. Ja miałem podobnie z moją. Zawsze była zdenerwowana, jak coś od niej chciałem. Zwykle dlatego, że na ostatnią chwilę. Ale nigdy mnie np. nie zapytała, dlaczego robię to na ostatnią chwilę, tylko był krzyk, który jeszcze bardziej mi przeszkadzał i nie umiałem się skupić. Kończyło się na tym, że mama pisała różne rzeczy za mnie, dyktowała mi. Brakowało mi tego, żeby po prostu ze mną porozmawiać, zapytać co czuję, czego się boję. Zawsze było tylko ocenianie i krzyk.
Czuję się bardzo podobna do mamy, ma te same problemy, co ja, tylko mniej nasilone. Chciała chronić mnie i siostrę przed złem świata, była nadopiekuńcza, trzeba przyznać, że bardzo nas kochała. Tata też kochający, jednak zawsze był trochę z boku, wiele energii w życiu kosztowały mnie próby zaskarbienia większej uwagi z jego strony. Tak, też często odczuwam duży gniew, gdy myślę o rodzicach, chociaż raczej jest przesadzony, bo miałam ciepły, pełen dom. Trochę inny od pozostałych, zamknięty, bez gości, skutecznie odgradzaliśmy się od tego "złego świata". Raczej nigdzie nie bywaliśmy, zero tolerancji dla alkoholu, nacisk na etyczność, różne inne dziwne rzeczy:Stan - Uśmiecha się:. Wszystkie trzy kobitki borykamy się z bardzo niskim poczuciem wartości, ogólnym uczuciem nieszczęścia i zależnością, w różnym stopniu z niezaradnością. Włos mi się jeży, jak widzę te podobieństwa do mamy. Nie chcę mieć dzieci, żeby zakończyć te wielopokoleniowe męczarnie. Bo babcia to samo. Nieufność "dziedziczna". Na szczęście chociaż siostra nie ma już żadnej formy FS. Za to u mnie się to zapętliło najmocniej.

Wyrażałam gniew, byłam zawsze wręcz złośnicą, ale nie było to dobrze widziane w domu. Dominowałam tą moją biedną siostrę. Próbuję być domowym dyktatorem, a w szkole i pracy wtapiam się w ściany, bezskutecznie próbuję zniknąć i męczę się okrutnie. Od zawsze mam wrażenie, że jestem "inna" (choć to g. prawda), w dzieciństwie oprócz wizji mamy zagrażającego i obcego otoczenia, doszła alienacja przez nie uczęszczanie na część zajęć, czasem dokuczano mi z tego powodu. Dobudowałam konstrukcję obronną: zadzierałam nosa i chciałam zbawiać świat. Potem przeprowadziliśmy się do dużego miasta i to był dobijający szok. I już samo poszło, a ja zostałam w miejscu.
...
Sorry za brak odpowiedzi od 2 dni, ale nie miałem dostępu do internetu
na czym to stanęło. Trochę też zwlekałem z napisaniem, ale już się wypociłem i zdołałem coś napisać

Addicted napisał(a):Co do mojego dzieciństwa nie lubię wspominać nic się wyjątkowego nie działo (nie wiem czy to dobrze czy źle). Niby rodzice przykładali się do wychowania, ale nie wiem. Czasami mam myśli że czegoś brakowało czegoś nie dopowiedzono. Nie wiem co o tym myśleć tak powiem.

Sosen napisał(a):Czy czujesz coś w związku z twoim dzieciństwem? I co to znaczy, że się przykładali? Czułeś np. że Cię słuchają? Czułeś, że jesteś kochany? Że rodzice stoją za tobą? Że masz u nich wsparcie?

Co czuje związku z dzieciństwem? To chyba jestem jedynym przypadkiem, który nic nie czuję. Kilka radosnych i kilka mniej radosnych.
Przykładali czyli byłem traktowany jak jajko. Może to dlatego że jestem jedynakiem to coś ma na rzeczy. Niby jeden syn i dwóch rodziców do opieki : ). Moja mama mnie dość często okazywała miłość (przytulanie itp), natomiast tata nie. Ja od początku nie przepadałem za przytulaniem nie wiem czemu (geny???). Czy ja czułem że jestem kochany raczej. Teraz traktuję to jako bardziej przyjaźń a nie miłość (różnie bywa czasem mam dość). I nadal nie lubię przytulać się do mamy (może było tego za często i dla mnie stało się to bezwartościowe czy coś). W dzieciństwie nie miałem dużo problemów i jakoś nie myślałem nad tym czy rodzice wspierają mnie po prostu byli przy mnie prawie cały czas. Teraz jest zupełnie inaczej. :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Sosen napisał(a):Zawsze było tylko ocenianie i krzyk.
Nie wiem czy to dotyczy, ale zawsze mnie wnerwiało gdy moi rodzice oceniali coś z góry albo za każdą porażkę (z mojej strony lub własnej) brali to dosłownie. Przykład z ostatnich dni np.nie chciało mi się uczyć (lenistwo brak chęci może depresja bo ja wiem) od razu poszło po mojej osobowości ,że jestem podobny do ojca, skończę gorzej niż oni(rodzice) i tak bez końca.

ostnica napisał(a):Nie chcę mieć dzieci, żeby zakończyć te wielopokoleniowe męczarnie. Bo babcia to samo. Nieufność "dziedziczna". Na szczęście chociaż siostra nie ma już żadnej formy FS. Za to u mnie się to zapętliło najmocniej.

Ciekawe jak jest u mnie. Od ilu pokoleń ciągnie się ten syf. Też miałem podobne myśli (i niech nie wracają sioo)

A co do Agłaji wyrazy współczucia i dużo masz siły żeby w ogóle to wspominać.

To tyle z produkcji ciastka.
Addicted napisał(a):
Sosen napisał(a):Czy czujesz coś w związku z twoim dzieciństwem? I co to znaczy, że się przykładali? Czułeś np. że Cię słuchają? Czułeś, że jesteś kochany? Że rodzice stoją za tobą? Że masz u nich wsparcie?

Co czuje związku z dzieciństwem? To chyba jestem jedynym przypadkiem, który nic nie czuję.

Nie jesteś jedyny. Wiele ludzi nic nie czuje. Np. ja. Mówiłem o złości, ale np. dopiero ostatnio umiem to uczucie nazwać, dalej nie umiem wyrazić. Wszystko jest bardziej teoretyczne. Np. DDA/DDD mają problemy z odczuwaniem i pamiętaniem przeszłości, chociaż nie wiem czy twój problem jest podobny.

Addicted napisał(a):Przykładali czyli byłem traktowany jak jajko. Może to dlatego że jestem jedynakiem to coś ma na rzeczy. Niby jeden syn i dwóch rodziców do opieki : ). Moja mama mnie dość często okazywała miłość (przytulanie itp), natomiast tata nie. Ja od początku nie przepadałem za przytulaniem nie wiem czemu (geny???). Czy ja czułem że jestem kochany raczej.

Wiesz jak wyglądają dobrzy rodzice? Miłość nie polega na częstym przytulaniu, bo z człowieka robi się później kalekę. Przytulanie wtedy jest ok, kiedy dziecko tego potrzebuje, bo np. potrzebuje okazania wsparcia przez rodzica, czuję coś i potrzebuje rodzica do wyrażenia tego. Zauważyłem coś podobnego u Ciebie i u mnie. Też nigdy nie lubiłem się przytulać do mamy. Pytanie, czy rodzice(mamy) chcieli nas przytulać, kiedy tego potrzebowaliśmy, czy wtedy kiedy one tak myślały, albo same były przerażone, i bały się nas. Nie wiedziały co my czujemy, bały się tego, i chciały nas uspokoić. Innym sposobem było lanie.

Addicted napisał(a):W dzieciństwie nie miałem dużo problemów i jakoś nie myślałem nad tym czy rodzice wspierają mnie po prostu byli przy mnie prawie cały czas. Teraz jest zupełnie inaczej. :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Mówisz teraz o wsparciu, więc możliwe że wcześniej się zapędziłem. Czy miałeś wsparcie o jakim piszę wyżej? Czy to było raczej chuchanie na zimne? Chaotyczne, nadopiekuńcze, albo zlewające jak np. ojciec?

Addicted napisał(a):
Sosen napisał(a):Zawsze było tylko ocenianie i krzyk.
Nie wiem czy to dotyczy, ale zawsze mnie wnerwiało gdy moi rodzice oceniali coś z góry albo za każdą porażkę (z mojej strony lub własnej) brali to dosłownie. Przykład z ostatnich dni np.nie chciało mi się uczyć (lenistwo brak chęci może depresja bo ja wiem) od razu poszło po mojej osobowości ,że jestem podobny do ojca, skończę gorzej niż oni(rodzice) i tak bez końca.

Skąd ja to znam :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Brat mnie zaczepia, doprowadza do furii, mama wpada, leje mnie i jego i nie zadaje nawet jednego pytania. Porównania do ojca też znam...

ostnica napisał(a):Nie chcę mieć dzieci, żeby zakończyć te wielopokoleniowe męczarnie. Bo babcia to samo. Nieufność "dziedziczna". Na szczęście chociaż siostra nie ma już żadnej formy FS. Za to u mnie się to zapętliło najmocniej.

A może lepiej zająć się swoją przeszłością i ją zrozumieć?

U mnie to też się ciągnie. Rodzice nie raczyli się nad tym zastanowić i przenieśli to na mnie i rodzeństwo. Teraz albo sobie z tym poradzę i przepracuje to w terapii, albo przeniosę na dzieci, albo nie będę miał dzieci.

Ok. Gadamy o przeszłości. Ale samo gadanie nic nie daje. Najtrudniej jest poczuć to, o czym mówimy. Ja zawsze się niby przeciw takiej sytuacji w moim domu buntowałem, teraz się buntuje przeciw wszystkiemu w pracy, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że w połowie to mój dom, a w połowie sytuacja tam. Ale ani tutaj, ani tam nie potrafię wyrazić swoich emocji i sytuacji zmienić. Rozumiecie to?


Edit...


Agłaja napisał(a):Moje dzieciństwo uczyniło mnie przede wszystkim osobą niezdolną do jakiejkolwiek radości. Nieśmiałość, jak mniemam, przedstawiona niżej sytuacja pogłębiła w znacznie mniejszym stopniu. Od najwcześniejszych lat mojego życia ojciec nie potrafił się opamiętać. Mimo obecności dwójki małych dzieci wyrażał swój gniew w sposób niezbyt skromny, rzucał ciężkimi przedmiotami, rozwalił wózek, rozbił okno, żyrandol, stolik... Sytuacja ta współwystępowała z innymi ekscesami takimi jak chociażby wieczne bijatyki z żoną. Wieczne wrzaski, trzaskanie drzwiami, szlochy, przekleństwa, a nawet groźby nożem stale uprzykrzały mi życie. Podejrzewam, że słowa, które dotąd napisałam mogą sugerować wszystkim, którym przyszło czytać tą żmudną i nieudolnie napisaną historię, iż z moim ojcem nie wszystko było w porządku. Myślę, że przyczyn, dla których zachowywał się w ten sposób należy upatrywać w wychowaniu. Ojciec mojego ojca był również alkoholikiem (nie wspomniałam wcześniej, że mój ojciec nim był, czynię to więc teraz, w nieco głupi sposób, ale cóż poradzić), bił dzieci i żonę. W ramach porannej musztry kazał biegać wcześniej wspomnianym pod kościół w samych skarpetkach. Ojciec zaś, przedstawionego w tak chlubny sposób ojca mojego ojca, także nie stronił od pijatyk, bił żonę i miał dzieci porozrzucane po całej okolicy (mam dużo krewnych). Myślę, że moje drzewo genealogiczne jest bogate w takie przypadki. Fakt ten stanowi całkiem dobre uzasadnienie dla wyjątkowo niskiego pochodzenia rodziny od strony mojego ojca. Nie chce mi się więcej pisać.

Do tego najtrudniej mi się odnieść. Jakbym gdzieś w środku bardzo bał się mówić o ojcu.
Addicted napisał(a):W dzieciństwie nie miałem dużo problemów i jakoś nie myślałem nad tym czy rodzice wspierają mnie po prostu byli przy mnie prawie cały czas. Teraz jest zupełnie inaczej.

Sosen napisał(a):Mówisz teraz o wsparciu, więc możliwe że wcześniej się zapędziłem. Czy miałeś wsparcie o jakim piszę wyżej? Czy to było raczej chuchanie na zimne? Chaotyczne, nadopiekuńcze, albo zlewające jak np. ojciec?

Różnie to było. Trudno powiedzieć czegoś jeżeli się nie pamięta wszystkich sytuacji. Wydaje mi się że raczej nad mierna opiekuńczość i coś typu chuchania na zimno. Fajnie by było gdybym wszystko pamiętał z dzieciństwa : ). A co do opieki głównie mama się mną opiekowała. Tata mniej, no ale też wypada go wspomnieć w zasługach opieki nade mną.
Ja byłam zawsze zła, kiedy spotkało mnie coś, moim zdaniem niesprawiedliwego. Do tej pory jestem uczulona na niesprawiedliwość. Moi rodzice najczęściej reagowali gwałtownie, podnoszeniem głosu najczęściej bo oboje mają silny charakter. Parę razy zdarzyło mi się dostać po tyłku, ale jeśli wiedziałam, że to było zasłużone, to prawie się tym nie przejmowałam, zapominałam raczej prędko. Ale niesprawiedliwość, niezrozumienie to są rzeczy które mnie doprowadzały do szewskiej pasji. Bo to rodzic był panem i władcą (mój ojciec do tej pory zachowuje się, jakbym była jego własnością) a dziecko nie ma nic do powiedzenia. Niestety często sprawdza się powiedzenie: "zapomniał wół jak cielęciem był". Dzieci to dzieci, myślą i odczuwają zupełnie inaczej niż dorośli, a dorośli traktują je albo na wyrost, swoją miarą, albo odwrotnie, podążając za regułą, że to "tylko" dzieci i trzeba im wszystko tłumaczyć i traktować trochę jak człowieka gorszej kategorii. A dzieci mają tą zaletę że nie są jeszcze wprowadzone w niuanse społeczne i myślą prosto. Myślę, że dlatego raziła mnie ta niesprawiedliwość. I bolała bezradność. Bo wiedziałam przecież, że i tak nie mam nic do gadania. Do tej pory mam zadry, które mnie po prostu bolą, ale nie mam żalu do nikogo, bo wiem, że przez zachowanie ludzie prezentują własne lęki i ograniczenia, niżeli swoich dzieci. Bo kto jest większym łobuzem, ten kto bije, czy dziecko, które często dostaje za nic? Kiedy dziecko niechcący się przewróci i zbije kolano, to rodzice mają tendencję często do krzyczenia na nie i upominania, żeby nie biegało, lub wręcz straszenia, że tak się kończy takie zachowanie. W ten sposób raczej okazują własny lęk o dziecko, że sobie zrobi krzywdę, a jednocześnie ograniczają dzieciaka, który z czasem staje się coraz ostrożniejszy i zaczyna się bać sytuacji, najpierw biegania, a z wiekiem np spotkania z inną osobą. Rodzice często nie zdają sobie sprawy z tego, jak ich słowa działają na dziecko. Zdają się zapominać, jak bardzo dzieci są zależne od dorosłych. Dzieci czują, nawet jeśli im się czegoś nie mówi, to one doskonale wiedzą, że np mama i tata się kłócą. Dzieci są mistrzami w zauważaniu takich sytuacji i w dosłownym rozumieniu słów. Kiedy rodzic jest sfrustrowany, to jest jego własny gniew. Dziecko natomiast tego nie rozumie, bo nie ma rozwiniętego poczucia własnej wartości. Prawdopodobnie od razu myśli, że to jego wina, że mama jest zła. Ja przez jakiś czas czułam, że nie mam prawa dobrze się bawić na wycieczce, czy świętować pasowanie na ucznia, podczas gdy mój ojciec pił. Inne dzieci biegały i śmiały się, jadły a mnie się żołądek skręcał. Parę razy zdarzyło mi się modlić, żeby ojciec nie był pijany, kiedy wrócę do domu ze szkoły. Czułam się, jakbym robiła coś nie właściwego, nie na miejscu, jakbym miała dostać karę.

Moim zdaniem problemy rodziców to także problemy ich dzieci. A może przede wszystkim. Czasem nie da się uniknąć problemów, ale traktowanie dzieci jak ułomków i brak szczerości wobec nich powoduje niepewność. Dlatego należy być szczerym wobec, nawet zdawało by się tylko dzieci. Trzeba innych traktować tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani na ich miejscu.

A to, co złego doświadczyliśmy od rodziców, to nie powinien być powód do tego, żeby ich nienawidzić czy mieć do nich żal, ale przede wszystkim to powinna być nauka dla nas, jak nie postępować wobec swoich własnych dzieci, jeśli kiedyś zdarzy się, że będziemy je mieli. Traktować je serio i doceniać.
Ja uważam, że mamy prawo do wszystkich emocji w stosunku do rodziców. I chociaż wiem to z teorii to czuję, że w tym momencie moje ciało buntuje się przeciw Twoim słowom Sugar, że nie powinniśmy czegoś czuć w stosunku do rodziców. Nie można nauczyć się czegoś, nie odczuwając czegoś najpierw.

Jeśli rodzic zrobił Ci krzywdę, to masz prawo być zły, nawet bardzo zły, w zależności od sytuacji. Właśnie ogólne twierdzenie(albo twierdzenie rodziców), że dziecko czegoś nie powinno(odczuwać) zamyka mu usta i z tego rodzi się nienawiść. Jaką ja np. czuję na co dzień.

Ale rozumiem, że ty to możesz czuć inaczej, bo w stosunku do wielu rzeczy się zbuntowałaś, i nie ma w Tobie aż tyle zalegających emocji.
Sugar napisał(a):podążając za regułą, że to "tylko" dzieci i trzeba im wszystko tłumaczyć i traktować trochę jak człowieka gorszej kategorii

Do dziś jestem "tylko" ułomkiem : )
Jeszcze się tego tyczy tego że nigdy nie mówię moim rodzicom o swoich problemach. Chyba to przez to że jestem tym "tylko" a nie kimś bardziej poważnym. Wnerwia mnie to że nie mogę nawet rodzicom zaufać. Pozostaje mi tylko pies, który trzyma moje sekrety :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Sugar napisał(a):A to, co złego doświadczyliśmy od rodziców, to nie powinien być powód do tego, żeby ich nienawidzić czy mieć do nich żal (...)

Kiedyś trzeba, ale nie prędko przyjdzie na to czas.
Rodzic zrobił krzywdę, bo jemu pewnie też zrobiono kiedyś krzywdę. Co innego nieświadomie tłumić w sobie nienawiść, a co innego świadomie rozumieć pewne zależności i spróbować przerwać ten łańcuszek, zamiast powtarzać pewne zachowania. Ja nikogo nie nienawidzę i nie czuję żalu. W końcu wszystkie doświadczenia składają się na osobę, którą dzisiaj jestem. Głupotą było by nienawidzić samego siebie.
mądry temat, i potrzebny.
słuchałam sobie teraz tej piosenki, i pomyślałam, że skrobnę też coś od siebie.
mam do tej pory kasetę 'grechuta dla dzieci', i to z nią mi się kojarzy pierwsza część mojego dzieciństwa. w sumie, niewiele z tego czasu pamiętam, prawie wcale, i strasznie tego żałuję, bo tylko wtedy miałam normalną rodzinę, dwa plus dwa. zostało parę zdjęć tylko, ta kaseta, jakieś moje rysunki. tylko na jednym zdjęciu widać ojca, jak mnie czochrał ;] a na rysunkach najpierw księżniczki i rzeczy w ten deseń, a potem mama, jak płacze.
rodzice rozstali się, jak miałam cztery lata. do tej pory wierzę, że ojciec mnie kochał, tylko po prostu nie dorósł do tego, żeby się nami zajmować. chciał, ale nie wiedział, jak.
no a potem.. babcia z dziadkiem byli raczej szorstcy. myślę, że wszystko, co robili, robili w dobrej wierze, ale dla mnie to jednak nie był szczęśliwy czas. na szczęście mama ratowała sytuację, do tej pory jest najważniejszą osobą dla mnie, i to się chyba nigdy nie zmieni.
gdybym wierzyła w boga, to bym mu podziękowała za to, że ją mam.

a...co do pytania - 'co wtedy czuliście?'. wydaje mi się, że do tego rozwodu czułam się może trochę zagubiona (i tak chyba najmniej w całym dotychczasowym życiu), ale też szczęśliwa i w miarę bezpieczna . myślę bardzo ciepło o tamtym czasie, i ogromnie żałuję, że już nie wróci.


ps. "małe domki z miodem" - to mnie rozbraja :]
weźcie się w garść i nie dajcie im wygrać
A ja? No cóż... zawsze czułam się samotna - rodzice, że tak powiem byli od spraw "administracyjnych", a uczuciowo byłam sama choć towarzyszył mi cyniczny brat sadysta. Bił mnie, raził prądem, parzył, zmuszał do obnażania, a później tym szantażował, przetrzymywał na mrozie -20 przez kilka godzin.
Popełnił samobójstwo i choć moja mam cierpi to było dobre z jego strony - przynajmniej nie katuje swoich dzieci!!
teraz moja mama wychowuje jego córkę i podziwiam ją za to, ale zła jestem, że mną się tak nie zajmowała!!! No bo kiedyś dzieci miały spełniać swoje obowiązki, a co myślały to był ich problem!
Twój brat mógł mieć problemy sam ze sobą (może był nawet chory; może nawet przyczyna była taka sama, jak spraw które Ciebie dotykają). Nie wiem oczywiście, czy tego nie wiesz, tak napisałem. Czasem faktycznie nawet czyjaś śmierć może być dla kogoś bardziej dobra, niż zła.
Michał napisał(a):Twój brat mógł mieć problemy sam ze sobą (może był nawet chory; może nawet przyczyna była taka sama, jak spraw które Ciebie dotykają). Nie wiem oczywiście, czy tego nie wiesz, tak napisałem. Czasem faktycznie nawet czyjaś śmierć może być dla kogoś bardziej dobra, niż zła.
Wiem o tym, że mógł mieć problem, ale tak na prawdę mam to w dup*e, bo miałam z+:Ikony bluzgi kochać 2: dzieciństwo, a jak już miał rodzinę musiałam chronić bratową i dziecko. W grę wchodziły narkotyki (brat i bratowa znikali) i ja zawalałam szkołę, bo nie mogłam zostawić dziecka....!
Dziwny jest fakt, że niestety 2. dziecko - to którym się zajmowałam niestety jest narkomanem :Stan - Niezadowolony - Zastanawia się: Matka zginęła w wypadku gdy miał 2 lata!
No, nieciekawie. Też bym chyba miał głęboko takiego brata. Są ludzie i ... nie wiem co, czasem dysfunkcje robią z ludzi na prawdę nieludzi. :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Sama się dziwię, że to napisałam, przez wiele lat jak byłam mała myślałam po prostu, że tak musi być... Przemoc jednak nie jest najgorsza, najgorsze były treści jakimi mnie "karmił" - sens był taki, że kobiety się liczą o ile świadczą usługi seksualne (jeśli zbajerujesz laskę i ją przelecisz to jest bezużyteczna i marzysz jedynie o ewakuacji z łóżka możliwie szybko po stosunku), albo też robią za służbę.
Moje związki niestety na tym bardzo ucierpiały, zresztą nigdy nie miałam szacunku do siebie - przecież jak ktoś chce "śmiecia" to jest miło :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Ale kicha! :Stan - Różne - Zaskoczony:ops:
Oczywiście przeżycia z dzieciństwa mają wpływ na powstanie fobii. W moim przypadku był kompleks niższości. Rodzice ciągle wmawiali mi, że robię wszystko źle. Ale to, że brałem to wszystko do siebie, to była tylko i wyłącznie moja nieświadoma reakcja. Wiem, że niektórzy ludzie w dzieciństwie przeżywali jeszcze gorsze rzeczy, jednak żadnych fobii nie mają, ponieważ oni odbierali rzeczywistość inaczej niż ja. Co do wspominania, to jasne, że można przypomnieć sobie i powspominać jak to wszyscy nas krzywdzili, ale najważniejsze żeby te wspomnienia nie miały na nas wpływu emocjonalnego, ponieważ w takim przypadku będzie to równoznaczne z "wkopywaniem" się jeszcze głębiej w naszą fobię
Mają na nas wpływ tylko wtedy, kiedy są nieuświadomione. Możesz nosić złość i żal w sobie, i wtedy mają na Ciebie wpływ. Jak sobie je uświadomisz i skierujesz w odpowiednią stronę, to ten wpływ znika. Emocje zmieniają się w świadome uczucia, i to w żadnym wypadku nie jest wkopywanie się, a raczej wykopywanie.

A w dzieciństwie najgorsze i najważniejsze jest to, że wiele rzeczy jest niewypowiedzianych przez zależność od rodziców. Nie mówisz, bo nie gryziesz ręki która Cię żywi. Jako dorosły często dalej nie gryziesz, bo nie uświadamiasz sobie, że już nie musisz być potulny, już tej zależności nie ma. Proces terapeutyczny w tym wypadku wygląda tak, że uświadamiasz sobie te emocje i sytuacje, które wyparłeś, bo z powodu zależności nie mogłeś wyrazić.
W takim razie powiedz mi sosen czym dla ciebie jest świadomość? Co ty rozumiesz pod tym pojęciem? Pisz zrozumiale dla innych. To czym jest prawdziwa świadomość możesz wiedzieć ty i mogę wiedzieć ja, ale większość chorych może tego nie wiedzieć. Z mojej perspektywy całe to forum nie powinno zaistnieć, ponieważ chory powinien poznawać fobię w sobie, a nie czytać o niej. Czytając o fobii albo ślepo pociesza samego siebie (jeśli przeczyta to co chciał przeczytać), albo zupełnie się zdołuje (jeśli przeczyta coś negatywnego). Co mogą z (drugiej strony) dać wspomnienia? Czy to będzie świadomość, czy test pamięci? A co wy na to, aby poznawać swoją fobię wówczas, kiedy nadarzy się atak? Spróbuj poznawać fobię w teraźniejszości, a nie poprzez to co minęło. Kiedy prawdziwie poczujesz atak w chwili, kiedy będzie miał miejsce prawdziwie wczujesz się we wszystkie odczucia podczas napadu (mimo, że będą negatywne), wtedy prawdziwie rozpoznasz co powoduje atak. Cofanie się do przeszłości powoduje, że zaczynasz gdybać, a nie prawdziwie badać temat.
Stron: 1 2 3 4 5