PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Postęp?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Pierwszy temat założyłem na amfetaminowym zejściu, w akcie desperacji i silnego stresu. Drugi, w prawdzie na trzeźwo, ale przy świeżo złamanym sercu – obydwa były więc raczej histeryczne.
Dlaczego zakładam ten? Trochę się u mnie pozmieniało, chciałbym o tym komuś powiedzieć, ale że nie mam znajomych, to nie mam komu. Zostały fora internetowe.
Więc, nie ćpam już od miesiąca i szczerze mówiąc nie mam na to ochoty. Rzuciłem definitywnie. To największa zmiana. Po przyjęciu kilku ogromnych dawek pod koniec ostatniego miesiąca, które niemal wcale nie podziałały, stwierdziłem – do diabła z tym.
Oczywiście, moja dawna depresja wróciła ze zdwojoną siłą, nie mam na nic ochoty i dalej zachowuje się jak ciota – tz. jestem zakochany (i to chyba nawet mocniej niż wcześniej, mimo iż tą dziewczynę widziałem ostatnio jakieś 5 miesięcy temu) i płaczę po kątach zamiast zachowywać się jak mężczyzna. Mam pewne problemy ze snem i motywacją do czegokolwiek, ale przynajmniej odstawiłem niezdrową farmację.
Smutek przeplata się z apatią. Zdecydowałem więc, że w zaistniałej sytuacji najwyższa pora opuścić strefę komfortu o kilka centymetrów i udać się do psychiatry. Wizytę mam za dwa tygodnie i nawet się nie denerwuje – nie mam na to siły.
Ciekaw jestem jak to dalej pójdzie.
W zasadzie tyle, na razie.
trzymam kciuki
Ja też, powodzenia, Chłopie! :-)
Bolesna sprawa takie zakochanie (miałem podobnie). Wydaje mi się, że przechodzi ono szybciej, kiedy ma się kontakt z obiektem westchnień. Najprawdopodobniej to i tak bardziej sprawa między Tobą a.. Tobą (przynajmniej na dzień dzisiejszy).
Dasz sobie radę :Stan - Uśmiecha się:
zakochanie przechodzi najszybciej kiedy okazuje sie że nasz obiekt westchnien nie jest taki jaki sobie wyobrazilismy. a jesli jednak okazuje sie ze jest taki jaki wymarzylismy sobie lub bardzo podobny, to tym trudniej sie od tego odczepic. taka milosc istnieje wtedy kiedy chcemy cos dostac, a wiemy ze tego nie dostaniemy. wiec jestem zdania ze jak najdalej z myslami o tym obiekcie. rada? znalezc inny obiekt ktory bedzie blizszy i wmowimy sobie ze jest lepszy niz ten poprzedni.
Niestety człowiek się zakochuje:Stan - Uśmiecha się: U mnie tak zawsze. 3 zakochania, 3 cierpienia, a każde kolejne dłuższe i bardziej intensywne. Zakochanie w podstawówce/gimnazjum - jestem młody, mam czas, liceum - jestem młody, mam czas, a teraz studia - cholera dalej jestem sam:Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:

Co do rad, niestety nie da się nie myśleć o tym obiekcie, zwłaszcza kiedy siedzi się cały dzień w domu, a kontaktu i tak nie nawiążę (gdybym miał do tego odwagę, to nie było by problemu). Zawsze siedzi we mnie jakaś cholerna nadzieja i nic nie pomoże.

Może psychiatra, jak już będzie mnie leczył, przepisze jakieś fajne leki antylękowe/antydepresanty?:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Wiesz foregin, tak mi przyszło teraz do głowy. To jest chyba też trochę tak, że unika się kontaktu w obawie przed zburzeniem tego 'wewnętrznego obrazu/złudzenia' o tym 'cudzie', który dzięki unikaniu konfrontacji pozostaje pod pełną kontrolą naszej wyobraźni. W sumie tylko tam istnieje (w wyobraźni) a osoba którą się rzekomo kocha jest taką inspiracją/muzą, która motywuje do 'rzeźbienia ideału' z materiału jakim są myśli i emocje. Nie można przestać myśleć (i cierpieć) bo materiał z którego się 'rzeźbi' jest nietrwały i ulotny, przerwa oznaczałaby groźbę rozpadnięcia się misternego, ciężko wypracowanego 'dzieła'. Był by to koniec zakochania. Życie z czyimś obrazem w wyobraźni ma tę zaletę, że wydaje się bezpieczne. Potrzeba bezpieczeństwa i kontroli przeważa szalę i tylko dlatego człowiek znosi to całe cierpienie. Cierpienie wynika z tego, że nie da się przenieść życia do świata wyobraźni i zapomnieć o rzeczywistości, która przeraża, chociaż w sumie tylko dlatego, że mało ją znamy i boimy się ją odkrywać.
Ładnie napisane.
Ale czy ja wiem? Szczerze powiedziawszy ja buduję ten obraz ze wszystkich informacji, które udało mi się o niej zdobyć, aby wyobrażenie było jak najbliższe prawdzie (choć dalej jest potwornie daleko) i jest ono niedoskonałe. Nie ma ludzi ani rzeczy doskonałych.

Być może u ciebie to ma faktycznie takie podłoże, ja mam po prostu cykora. Boję się otworzyć japę, bo mam kompleksy, wydaje mi się, że przez fobię do związku się nie nadaje, bo np. nie mogę iść ze swoją dziewczyną na imprezę/wesele/brać udział w jakiejkolwiek imprezie, w której liczba osób przekracza kilkanaście.
psychiatra z zakochania nie wyleczy. raczej psycholog + terapia, potem zmiana stylu życia, by właśnie nie żyć w samotności nic nie robiąc (bo wtedy właśnie sie myśli o tym kimś). jak ktos ma duzo zajęć i innych ludzi dookoła siebie to nie ma czasu na myślenie.

a co do związku to tak. 9/10 facetów z fobią lub osobowoscia unikajaca zostanie odrzuconych przez zdrowe dziewczyny. a chorej nie ma co brać bo sie tylko razem bedziecie dołować i popadniecie w gorszą chorobe.

mezczyzni niestety maja tutaj trudniej, ale pozostaje sie cieszyc samotnoscia. mniej problemów, mozesz dbac o samego siebie. a jak nie potrafisz dbac o samego siebie no to sorry, to nie jest podstawa do związku. najpierw kochasz siebie, potrafisz byc w duzym stopniu niezależnym i odpowiedzialnym - a wtedy związek.

dlatego te miłości całe są głupie, bo mówią nam w mózgu "ale bym chciał z nią być". ja sie tego pozbyłem... teraz mam inaczej, ale nie będe mówił głośno :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Przyznam chudy2001, że cholernie mnie zdołowałeś, ale cóż, większość to prawda.
Nie zgodzę się jednak z tym, że fobik z fobiczką będą się razem dołować. Niby dlaczego? Mi się wydaje, że wspólne spędzanie czasu, w komfortowy dla obojga sposób, poprawi jakość życia. - tak mi się wydaje, nie sprawdzę tego, bo nie znam żadnej fobiczki:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Nie wyobrażam sobie również jak można się cieszyć samotnością. Partnerka zapewnia wsparcie w trudnych chwilach, no i pewnie miło by było czuć się kochanym.

Człowiek jest zwierzęciem stadnym i ma naturalny pociąg do innych ludzi, a że podstawą istnienia jest rozmnażanie, ma też pociąg do pragnienia stworzenia związku.
Ciężko walczyć z instynktami.
Kiedy byłem w stanie 'zakochania' nie myślałem o tym w taki sposób, jak przedstawiłem wyżej. Z dystansu i z perspektywy czasu, mam takie refleksje.
Napisałeś: "buduję ten obraz ze wszystkich informacji, które udało mi się o niej zdobyć" oczywiście, ale czy te informacje nie są tylko rusztowaniem (szkieletem konstrukcji)? Podobnie można by się zakochać w postaci z powieści albo z telewizji. Ale to, że ktoś istnieje naprawdę obok nas jest tym decydującym łącznikiem naszej 'wizji' z rzeczywistością. Dzięki temu 'wizja' nabiera posmaku realizmu i nadzieja wciąż odżywa. "Boję się otworzyć japę, bo..." chyba każdy powód jest dobry żeby coś zrobić lub żeby czegoś nie zrobić.. ale co jest do stracenia oprócz złudzeń..
Partnerka dopóki jest nią bardziej w myślach, w rzeczywistości niewiele (nic) może Ci zaoferować. Może daj jej w końcu szansę.. :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
No tak.
A z doświadczenia mogę powiedzieć jeszcze, że brak uczuć jest o niebo lepszy od tych nieszczęśliwych.
Miłość dla takie fobika jak ja to coś z rodzaju choroby, która wysysa resztkę szczęścia z życia.
foregin napisał(a):No tak.
A z doświadczenia mogę powiedzieć jeszcze, że brak uczuć jest o niebo lepszy od tych nieszczęśliwych.
Miłość dla takie fobika jak ja to coś z rodzaju choroby, która wysysa resztkę szczęścia z życia.

a no. kiedys się kłóciłem z ludźmi na innym forum, że brak uczuć jest lepszy od tych nieprzyjemnych i nieszczęśliwych. ale w większości wypowiadali się ci co ciągle mają stan zobojętnienia i braku uczuć. jak dla mnie właśnie lepiej nic nie czuć niż czuć się źle.

a odp na powyższe pytanie czemu fobik z fobiczką nie mógłby stworzyć związku, to odpowiem prosto - ludzie z fobią są zablokowani do działania. a w związku trzeba działać. w przyjaźni z drugiej strony - kiedy widzicie się rzadko i np rodzina pomaga wyjść z dołka, czy pomaga załatwiać sprawy i takie tam, to myśle że przyjaźń byłaby super. bo kto zrozumie fobika jak nie fobik? ale związek, to dopiero jak przynajmniej 1 osoba się podleczy, by mogła pociągnąć tego drugiego do działania. wtedy łatwiej z tego wyjść. i niestety najczęściej to facet powinien być tym aktywnym... (mówie niestety dla Ciebie, bo dla mnie to powód do dumy, że mogę działać i komuś pomóc) zatem chłopie do dzieła, staraj się do swojej miłości zagadywać, próbować cokolwiek robić, byle nie mówić jej ciągle co do niej czujesz. nastaw się na znajomość z nią, zwykłą, prostą, słabą, odległą. a to zawsze jakiś + prawda? czy może nastawiasz się że chcesz wszystko od niej? to lepiej nic czy cokolwiek?

a jak nie, to nie wiem : > myśle, że psycholog by pomógł jakbyś opowiedział wszystkie sytuacje. trzeba nauczyc sie żyć samemu, a potem próbować wciągnąć do życia kogoś. a nie na odwrót.
Szczerze wątpię czy uda mi się przełamać, no ale zobaczymy.

Co do tego zobojętnienia to wydaje mi się, że to jest tak: ci którzy czują uczucia negatywne mają dość i wolą zobojętnienie, ci którzy nie czują nic też cierpią. Ja apatię miałem przez 2 lata i wiem, że wtedy też pragnie się zmiany. Uważam jednak, że mimo wszystko brak tego konkretnego uczucia - miłości, jeśli nieszczęśliwa, jest lepszy od nieszczęśliwego zakochania. Mózg można stymulować w inny sposób, choćby poprzez kontakt z innymi ludźmi, sport, no i używki (z tym, że tego ostatniego nie polecam). Tak więc stymulacja mózgu zakłóca okazjonalnie apatię, przez co miewa się lepsze i gorsze dni, przez co z kolei jakość życia osoby zobojętniałej jest wyższa niż jakość życia osoby nieszczęśliwie zakochanej - mówię na własnym przykładzie.

Gość

skąd wiecie, że to akurat stan zobojętnienia i apatii? bo nie odpowiadają na posty w stylu "o jaki ja biedny, o jak mnie wszyscy źle traktują" (parodiując)? ja jestem ciągle "oskarżana" o takowy, z zewnątrz, tymczasem mało kto wie <może ty foregin> co dzieje się tak naprawdę w środku takiego człowieka- zmęczony nieudacznictwem <nie tylko swoim, ale i innych ludzi>, wszechobecnym debilizmem, agresja, szantażem, rzeczywistością, doświadczeniem <jakiekolwiek by ono nie było>, staje się apatyczny, to jest marazm- dla ludzi "z zewnątrz" coś negatywnego, dla tego kogoś- chwila, dłuższa chwila odpoczynku od wszystkiego, i wszystkich, ale zawsze w środku co jakiś czas, jest chwila załamania i zwątpienia nawet w to, że taka obojętność da jakąkolwiek ulgę; będąc w takim stanie niewiele zyskuję, ale i niewiele mam do stracenia. poza tym tacy ludzie są często bardzo wrażliwi (niem, nie piję do siebie), tak samo jak bardziej wrażliwy jest introwertyk niż ekstrawertyk. żeby wyjść z takiego stanu, trzeba przywrócić zachwianą wiarę w ludzi (matko, jaki prymitywny tekst).