PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Co was skłoniło do pierwszej wizyty u lekarza?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Jak wszyscy wiemy, zaburzenia typu FS nie pojawiają się z dnia na dzień, ale przez dłuższy czas narastają.
Był temat o przebiegu pierwszej wizyty u psychiatry, chciałbym abyście w tym temacie opisali, jakie okoliczności skłoniły was do pierwszej wizyty (co przelało czarę goryczy). (Fajnie, jak podacie też, w jakim wieku zdecydowaliście się odwiedzić tego lekarza specjalistę.)

Z góry przepraszam moderację, jeżeli temat umieściłem w niewłaściwym dziale i proszę o przeniesienie do właściwego.
Mam 19 lat i fobia nie przeszkadzała mi w życiu raczej, od dłuższego czasu chodzę tylko do szkoły, nie pracuję, nic nie załatwiam, nie szwendam się samotnie po sklepach itd. No ale przyszłość zbliża się nieuchronnie i chciałabym moje życie dość radykalnie zmienić. Fobia mi to uniemożliwia. Ergo: cza się pozbyć tego cholerstwa. Nikt mnie do tego nie zmuszał ani nie namawiał, ale mam w tym wsparcie. Dziś byłam pierwszy raz na wizycie i jestem oficjalną fobiczką ;3
Pierwsza praca, myśli i zamiary samobójcze. Chociaż raczej zostałem tam zaprowadzony przez rodzinę, i tak chodzę. Nie wiem czy sam bym się kiedyś zdecydował. Raczej bym się na coś innego zdecydował.
Ja łudziłem się, że może fobia sama przejdzie. Długi okres czasu zgrywałem przed samym sobą twardziela twierdząc, że poradzę sobie sam. Jednak w ostatnim okresie zauważyłem, że żadne zmiany nie następują, a życie przecieka przez palce. Zdenerwowałem się strasznie na stracony przeze mnie czas i postanowiłem coś z tym zrobić !!! Dobiło mnie również to, że nie mogłem utrzymywać kontaktu ze znajomymi, których bardzo lubię i to, że ciągle wystawiałem ich do wiatru. BTW. Wiem, że jestem za+:Ikony bluzgi kochać 2:, ale nie chcę sprawdzać jak długo znajomi będą tak uważać, jeżeli nadal będę ich olewać.

Na tym forum jestem od 2008 r. a dopiero w 2011 r. byłem na pierwszej wizycie u Pani dr, czyli można śmiało powiedzieć, że zmarnowałem 3 lata. Teraz wiem, że zmarnowałem kolejny rok nie zapisując się od razu na psychoterapie. Chemia zmniejszyła lęki, ale szału nie ma :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: Myślę, że byłbym teraz w zupełnie innym punkcie gdybym się wtedy zdecydował na obie terapie naraz !

Dodam, że nie wierzę w medycynę pozaakademicką dlatego pierwsze kroki skierowałem wprost do psychiatry, nie potrzebowałem do tego żadnej zewnętrznej motywacji. W momencie pierwszej wizyty miałem 25 lat.
u mnie to sie za+:Ikony bluzgi kochać 2: przeciagalo wszystko i do tej pory mam jeszcze troche zalu o to do 'swiata'

pierwsze objawy somatyczne, poczucie wyalienowania i mysli samobojcze juz w podstawowce, ktore z czasem narastaly, mimo iz bardzo probowalem sie przelamywac. liceum podobnie i potem najwiekszy kryzys: niemal totalna izolacja z pojedynczymi zrywami (probami) wyjscia na zewnatrz (kilka razy zaczete i porzucone studia, praca). niezle dno, ktore ciaglo sie kilka lat.

w zeszlym roku trafilem na forum, przeczytalem kilkadziesiat czy kilkaset tematow, dowiedzialem sie, ze istneje cos takiego jak fs i.. zaczalem terapie richardsa - zobaczylem, ze cos da sie z tym zrobic. dopiero wtedy zdecydowalem sie na wizyte u psychiatry. to bylo niecaly rok temu
Co zdecydowało? Chyba wszystko po trochu. Ale że zacząłem studiować to już pierwszego dnia studiów pojawiłem się w gabinecie. Niestety nie trafiłem wtedy na odpowiednie leki/lekarza i studia zmarnowałem.
Chyba wtedy, gdy dowiedziałam się, że koleżanka bierze leki na fs. A przedtem uważałam ją za bardzo odważną osobę, nieźle mnie to zdziwiło.
Spróbowałam leczenia u trzech różnych lekarzy, ale nie pomogło mi to i szybko się zniechęciłam. Pewnie jeszcze kiedyś spróbuję.
Ah! Jakże ciekawy temat. Mnie skłoniła Pani pedagog, gdy opoiedziałam jej wszystkie przemyślenia i fobie związane z moją Najlepszą Przyjaciółką, gdy trafiła do szpitala psychiatrycznego.
Doszłam do ściany.
I to będzie chyba podsumowanie tych czy innych przyczyn wzięcia się za siebie u różnych osób.

Zawsze czułam się niedopasowana i że "coś ze mną jest nie tak". Nawet nie próbowałam się dowiedzieć, co to i czy można coś z tym zrobić. Było cholernie ciężko, smutno, samotnie, bo tkwiłam w zamknięciu, bierności i niezaradności, nie rozumiejąc siebie. I tylko wydawało mi się, że może za kolejnym zakrętem wszystko się ułoży, czyli gdy skończę jedną szkołę, potem gdy drugą, no to może gdy znajdę sobie kogoś na stałe, albo już na studiach. też nie? to może chociaż po studiach, jak zacznę pracować i zamieszkam z partnerem? Tak dotarłam za ostatni zakręt: była praca i facet i było jeszcze gorzej. Przerażenie: czy to wszystko na temat mojego życia? Więc jednak zawsze będę tak nieszczęśliwa?? Wszystkie nadzieje runęły. Załamanie, depresja. Zaczęłam się miotać, żeby tylko coś się zmieniło, żeby poczuć się inaczej - rzuciłam pracę. W końcu zostało tylko rzucenie faceta... Żeby tego nie robić, dać sobie czas na ostateczną decyzję, poszłam po latach do psychiatry i od razu na terapię. (Ostatecznie rozstałam się po roku leczenia - dwa miesiące temu, już mając na to siły i na samodzielne życie. Szukam dalszych rozwiązań, teraz naprawdę żyję.)

P.S. Dlatego będę powtarzać, że depresja jest potrzebna - bez kryzysu nie
ma szans i siły na zmianę, bez wycofania i zagłębienia w siebie nie ma czasu na dogłębne rozważenie "co nie tak?" i potem "co dalej?".
@ostnica


Gdy przeczytałam Twój post. Zamarłam. Nie wiedziałam, że jest " aż " tylu ludzi, którzy potrafią się za siebie wziąć. Ostatecznie możemy sobie przybić piątkę. Gratuluję Ci! :Stan - Uśmiecha się:
wala napisał(a):Gdy przeczytałam Twój post. Zamarłam. Nie wiedziałam, że jest " aż " tylu ludzi, którzy potrafią się za siebie wziąć. Ostatecznie możemy sobie przybić piątkę. Gratuluję Ci! :Stan - Uśmiecha się:
Cieszę się i też Ci gratuluję:Stan - Uśmiecha się: Nie wiem, jak u Ciebie, ale ja wciąż jestem w drodze, bywa ciężko i sporo pracy przede mną, za którą boję się zabrać:Stan - Uśmiecha się: Ale wiem, że sytuacja nie jest beznadziejna, tylko może dobrze ją ugryźć od innej strony albo bardziej się przyłożyć.
ja byłem w strasznym dołku z 3 lata temu. wg skali lebowitza miałem ponad 100 punktów. ogólnie przez pół roku na uczelni miałem nie tylko fobię społeczną ale i GAD (generalized anxiety disorder). cały czas zestresowany. potem znalazłem terapię richardsa, znaczne polepszenie (niech Bóg tego pana błogosławi:Stan - Uśmiecha się:), ale czułem, że mam jeszcze sporo problemów, że nie funkcjonuję jakbym chciał. poszedłem do psychiatry 2 miesiące temu, stwierdzono fobię społeczną i dostałem lek typu SSRI (jego działanie takie, że chyba jestem bardziej socjalny, ale nie czuję, żeby poziom stresu w nerwowych sytuacjach zmalał znacząco). wcześniej się nie odważyłem pójść, moja fobia była zbyt duża... poszedłem bo czułem, że robię za mały progres, niby mam trochę znajomych, na przerwach między zajęciami sporo gadam, ale np. gdy zacznie mi zależeć na jakiejś dziewczynie to nie potrafię przejść na kolejny etap znajomości, za bardzo mi zależy. no i ciągle większe grupy sprawiają, że zamykam się w sobie.
po prostu wierzyłem (i dalej wierzę), że moje życie może zmienić się na lepsze dzięki tej wizycie.
Kiedy przypadkowo trafiłem na artykuł o fobii społecznej zacząłem się zastanawiać czy moja niechęć do nawiązywania relacji międzyludzkich nie jest spowodowana właśnie tą przypadłością. Drążyłem temat, aż sobie uświadomiłem ze jedynym wyjściem z tej choroby jest psychoterapia, a nie tylko przyjmowanie leków. To było takie zdarzenie przełomowe powiedzmy, od tamtego momentu zupełnie inaczej podchodzę do moich zaburzeń. Sesje terapeutyczną zacząłem w wieku chyba 18 lat, niestety do teraz nie udało mi się jej dokończyć :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Ja pierwszy raz byłem w 2007 roku, bo nasilały się u mnie ataki paniki, duszności. Obszedłem kilku lekarzy ale nic nie wykryli i w końcu trafiłem do psychiatry.
ja zostałam zaciągnięta siłą przez moich przyjaciół do swojego pierwszego psychologa, potem już chodziłam bez problemu... fajne doświadczenie ale w mojej sytuacji kompletnie nic nie zmieniło
O fobii dowiedziałem się dostając nerwicy lękowej, ataki paniki, lęki w pracy i przed. Zacząłem czytać fora i tak stwierdziłem, że mam nerwicę lękową oraz fobie społeczną, o której przez całe swoje życie nie wiedziałem, myślałem że jestem jakiś upośledzony, że tak bardzo się wstydzę i boje.

Nerwica była tak straszna, że nie mogłem spojrzeć czasem na twarze osób, nawet najbliższych. Wtedy postanowiłem iść do lekarza, było to jakoś ponad 4 lata temu.
Pierwsze objawy nerwicy lękowej pojawiły się 20 lat temu. Wtedy lekarz pierwszego kontaktu wypisał jakieś kropelki. W późniejszym okresie pojawiły się jakieś leki, nazwy których już nawet nie pamiętam. U psychiatry byłam 2 razy w życiu, jakieś lata temu na pierwszej wizycie, gdzie po wzięciu lekarstw po prostu po ścianie chodziłam, więc je odłożyłam i wrociłam do internisty po bardziej ludzkie leki i druga moja wizyta to tydzień temu.
mnie zmusiła do tego osoba z mojej rodziny (czyt. zaprowadziła mnie siłą, a jako że siły miałam niewiele i było mi już wszystko jedno...). I w sumie dobrze, bo ze 2 lata szukałam od tamtej pory odpowiedniego psychiatry. Nie zmienia to faktu, że na jaką terapię bym nie trafiła uznaję ją za beznadziejną i czuję się na niej jak obiekt doświadczalny, a leki w ogóle nie pomagają (na początku próbowałam sama siebie oszukać drogą autosugestii, ale nope, żaden z leków nie zadziałał, a miałam je już zmieniane z pięć czy sześć razy). Dokucza mi fobia społeczna, różne zaburzenia lękowe, nerwica (w tym natręctw) i przewlekła depresja. Tak więc tyle ode mnie na dziś.
Uświadomienie sobie w marcu, że jestem prawie kompletnym warzywem, które cale dnie nic nie robi tylko wpieprza słodycze, użala sie nad sobą i swoim nieudacznictwem oraz ogląda seriale na kompie. I tak oto dopiero w maju wylądowałam u psychiatry, oczywiście prywatnie. Próby zapisania sie do przychodni tak mnie zdeprymowały, że musiałam zbierac siły przez kolejny miesiąc na ten "wielki" krok :mur:
Do psychologa postanowiłam pójść, kiedy poszłam do nowej szkoły -liceum. Nie chciałam żeby było tak jak w gim. Tam uważali mnie za dziwną, zamkniętą w sobie i byłam obgadywana. Pomyślałam że teraz najlepszy czas na zmiany. Poza tym bałam się że ludzie z nowej szkoły też będą mnie uważali za dziwną i nic się nie zmieni.
Poszedłem po tym gdy omdlałem w tramwaju wracając z uczelni, za dużo stresu i lęku. Psychiatra przepisał mi Mozarin który totalnie zrobił mi sieczkę w głowie, skończyło się to tak że więcej na uczelnie nie zawitałem.
Przede wszystkim normalne zycie bez leku stresu i blokad i w moim przypadku pewna dziewczyna ktora bardzo mi sie podoba ja jej tez chce z nia byc robie to dla siebie ale tez i dla niej chociaz ona nie wie o moim problemie.. Chcialem z nia zagrac w otwarte karty ale jeszcze za wszesnie.. Boje sie ze wszystko spale...
ostnica napisał(a):Doszłam do ściany.
(...)
już mając na to siły i na samodzielne życie. Szukam dalszych rozwiązań, teraz naprawdę żyję.)

P.S. Dlatego będę powtarzać, że depresja jest potrzebna - bez kryzysu nie
ma szans i siły na zmianę, bez wycofania i zagłębienia w siebie nie ma czasu na dogłębne rozważenie "co nie tak?" i potem "co dalej?".

Wiem, że już sporo czasu minęło od posta ostnicy, ale zajrzałam do tego tematu dopiero teraz. I to co piszesz, Ostnico, wywarło na mnie wrażenie, zastanawia mnie, jak Ci się udało dojść do tego, czego chcesz w życiu i zmienić w nim to, jak zdobyłaś się na trudne decyzje, takie jak rozstanie z facetem. Fragment Twojego posta, który zacytowałam, jest jak zastrzyk nadziei - gdzieś głęboko mam takie bardziej podświadome przeświadczenie, że moja depresja do czegoś służy, że po coś jest. A może tak się tylko pocieszam? "Problem może być także szansą", kiedyś ktoś w moim otoczeniu uporczywie powtarzał to dookoła :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: i ja się tego uczepiłam. Zagłębienie w siebie, odbicie od dna - myślę, że może pomóc. Ale długotrwała depresja - uważam, że już nie. Ze mną od zawsze było coś "nie tak" w sensie fobiczno-depresyjno-lękowym, za pomocą farmakologii i psychoterapii leczę się od 6 lat, kilka lat temu miałam poważniejsze stany, nie miałam pracy i groziło mi, że nie będę miała za co opłacić wynajętego pokoju - a nie mam innej możliwości na dach nad głową - groziła mi bezdomność, myślałam o samobójstwie. Teraz, odkąd mam pracę, zawsze myślę, o tym, jak było i to mnie chroni przed rozpaczą, bo wiem, że nie ma takiej prawdziwej tragedii, póki pracuję, ale nie mogę odnaleźć w życiu czegoś, co by je wypełniło. Pracuję, jem, śpię, boję się wyjść z pokoju i jedynie muzyka łagodzi lęk. Nie wiem tak naprawdę, czego chcę. Przepraszam za przydługi offtop - miałam zamiar napisać tylko kilka zdań. A w temacie - poszłam do psychiatry i psychologa, gdy dotarło do mnie, że ciągle snuję się bez celu i płaczę, że to, co sprawiało mi radość, jest mi obojętne, myślałam o tym, żeby się zabić, a gdzieś w środku bardzo chciałam żyć, przestraszyłam się, że skończę, jak mój wujek (cierpiał na depresję i popełnił samobójstwo). Już w szkole średniej chciałam iść pogadać z psychologiem ze względu na nieumiejętność nawiązywania kontaktów z rówieśnikami, ale nie miałam odwagi.
U mnie zaczęło się przez pracę. Problemy w pracy doprowadziły mnie do depresji. Postanowiłem ją rzucić, ale i to nie pomogło bo przecież musiałem szukać nowej :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: byłem w strasznym dołku i stwierdziłem, że potrzebuję pomocy.. poprosiłem dziewczynę aby zadzwoniła i załatwiła mi wizytę u psychiatry. Tego samego dnia już siedziałem w gabinecie :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: dowiedziałem się dopiero wtedy że mam fobię społeczną. To było jakieś dwa miesiące temu. Teraz chodzę na terapię :Stan - Uśmiecha się:
hmm co mnie skłoniło...przez lata swojego zycia mialem ciągłe lęki przed ludzmi,pocenie sie na czole,wysokie ciśnienie i bóle w klatce piersiowej,w koncu nie wytrzymałem i dobrowolnie wylądowalem u psychiatry
Stron: 1 2