PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Odpychanie ludzi
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Hej..jestem Ada, mam 19 lat i boje się, że zostanę sama przez to jak traktuje ludzi. Mam dwie zaufane przyjaciółki, które jednak trzymam na dystans,bo boje się okazywać jakiekolwiek uczucia nawet w stosunku do bliskich mi osób. Wielokrotnie traciłam przyjaciół i nie chciałabym stracić kolejnych. W pewnym sensie obwiniam się, że nie zatrzymałam tych przyjaciół przy sobie. Wiem, że żeby stworzyć trwałą więź z drugim człowiekiem potrzebne jest zaangażowanie emocjonalne, a ja boję się angażować emocjonalnie w cokolwiek. Jeśli chodzi o mężczyzn, to często ich odpycham już na starcie i nie daję im okazji się poznać, choć czasem bardzo chce ich poznać. Nie wiem czemu się tak zachowuje, to dla mnie nienormalne, a jednak tak robię. Nie chce się zestarzeć w samotności, a do tej pory miałam tylko jednego chłopaka. Boję się, że ujawniając swoje uczucia wobec kogoś zburze swój 'azyl' i ktoś mnie zrani (odrzuci).
Chciałam Was zapytać czy może macie jakąś koncepcje skąd mogło mi się wziąć takie podświadome 'odpychanie' ludzi. Strasznie mnie to męczy i chce zmienić swoje zachowanie.Lekarz zdiagnozował u mnie fobie społeczną pare miesięcy temu, ale nie kontynuuję leczenia.
to jest raczej pytanie skierowane do dobrego psychoterapeuty niz do ludzi na forum.

Gość

zzz
To chyba każdy fobik coś takiego ma. W mniejszym lub większym stopniu boimy się otworzyć na innych, okazać im jakiekolwiek uczucia. A jeśli chodzi o samo angażowanie się, już tak "bardziej"- czyli tworzenie jakiegoś związku, to rób kroczek po kroczku. Miałaś już jednego chłopaka to musisz pamiętać jak to się zaczęło... spróbuj w podobny sposób.
Nie trzeba od razy rzucać się na głęboką wodę i ufać każdemu nowo poznanemu kolesiowi, bo większość nie jest tego warta :-D Po jakimś czasie czując coś powinnaś się otworzyć.
Na swoim przykładzie powiem, że jeśli ktoś jest tego wart to nie mam problemu z pokazaniem swoich uczuć. To oczywiście po jakimś czasie po poznaniu, bo z początku zachowuje się podobnie jak Ty, z tym, że to ja muszę tak naprawdę wychodzić z inicjatywą bo jestem mężczyzną. Ty jesteś kobietą to masz o 90% łatwiej z nawiązaniem jakiejkolwiek relacji. Nic prostszego :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
ariel999 napisał(a):.. boje się, że zostanę sama przez to jak traktuje ludzi.
.. trzymam na dystans,
.. boje się okazywać jakiekolwiek uczucia
.. obwiniam się,
.. nie daję im okazji się poznać,
.. Boję się, że ujawniając swoje uczucia ... zburze swój 'azyl' i ktoś mnie zrani (odrzuci).
Błędne koło poczucia winy, samoodrzucenia i bezradności.. czyli normalka. Wewnętrzny dialog sędziego, ofiary i kata w jednej osobie. Podkreślam 'w jednej osobie', samotnej osobie. Te wszystkie złe rzeczy wyrządzam po pierwsze sam sobie i chyba stąd podświadomy lęk, że inni postąpili by ze mną tak samo. Skoro sam siebie codziennie krytykuję, oceniam, odrzucam, wpędzam w przygnębienie, to właśnie takie 'traktowanie się' staje się wdrukowanym, prawdopodobnym i najłatwiejszym (bo dobrze znanym) rytuałem postępowania względem siebie.

Dochodzi do tego, że traktując siebie źle i wchodząc ciągle w rolę ofiary, w końcu tracę z oczu własną podmiotowość, staję się dla samego siebie zbyt nieważny i niewartościowy aby uważać, że posiadam prawo do posiadania pewnych zalet i prawo zaspokajania różnych potrzeb, które kolidują z wyuczoną rolą 'ofiary' (albo sędziego lub kata).

Tracąc poczucie własnej integralnej tożsamości i nie mogąc pogodzić pożądanych dobrych cech, zachowań i uczuć z ciągłym poczuciem winy oraz rolą ofiary zaczynam coraz mocniej przenosić dobre cechy osobowości na zewnętrzne podmioty oraz staram się z nimi utożsamiać. W wyniku takiego 'szacher macher' nadal mogę się identyfikować z różnymi dobrymi uczuciami i innymi zaletami tyle, że są już odrębne i poza mną, wiec nie wchodzą w konflikt z rytuałem i nie musowo ich już całkowicie wypierać (za to można ich pragnąć - dopóki nie podejdą zbyt blisko).
Błędne koło samo w sobie świetnie funkcjonuje bo poszczególne role, zachowania wzajemnie się wzmacniają, wywołują i chronią.

Czego tutaj brakuje? Pozwalania sobie na ryzyko i błędy? Wybaczania sobie? Wiary w siebie? Samoakceptacji? Akceptacji swoich własnych uczuć? Dbania o niezachwiane poczucie własnej wartości? 'Rytuał' tych wszystkich rzeczy nie obejmuje, a nawet je wypiera, ale tak jak wszystkiego, można się ich uczyć, a w końcu dojść do wprawy i zaprzyjaźnić się z samym sobą. Przy okazji wyrobić sobie oczywiste przekonanie, że skoro jestem taki fajny i dobry dla siebie, to inni ludzie również mnie polubią i zaakceptują właśnie takiego jaki już jestem oraz, że nie potrzeba do tego żadnych specjalnych wysiłków czy zabiegów z mojej strony.

Nie potrzeba odbywać żadnej kary, nie potrzeba żadnej pokuty, ani nie potrzeba ciągłego poczucia winy i wstydu, nie potrzeba wymówki ani żadnego powodu. Nie potrzeba zdobywać żadnych zasług. Nie potrzeba niczyjego zezwolenia ani błogosławieństwa. Można siebie zaakceptować zwyczajnie dlatego, że się jest.
Kiedy we własnym mniemaniu jest się dobrym i wartościowym, nie ma powodu ukrywać się przed innymi ludźmi, nie ma powodu ukrywać swoich uczuć przed innymi ludźmi.
Dziękuje za wszystkie odpowiedzi :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: "staję się dla samego siebie zbyt nieważny i niewartościowy aby uważać, że posiadam prawo do posiadania pewnych zalet i prawo zaspokajania różnych potrzeb" nie zdawałam sobie z tego sprawy ale tak właśnie jest :Stan - Uśmiecha się:
" Nie potrzeba zdobywać żadnych zasług. Nie potrzeba niczyjego zezwolenia ani błogosławieństwa."

wszystko fajne, mądre, głębokie, może prawdziwe, ale jak uwierzyć w te dwa zdania? jak znaleźć kogoś bliskiego bez zasług?
może chcesz zachować swoją niezależność i własną przestrzeń, przez to związki się rozpadają :-)
mery napisał(a):może chcesz zachować swoją niezależność i własną przestrzeń, przez to związki się rozpadają :-)
Konstrukcja dobrego związku chyba z natury swojej uwzględnia te potrzeby, w końcu trwały, zdrowy związek to kwestia wolnego wyboru, wolnych ludzi jak sądzę.
masterblaster napisał(a):Czego tutaj brakuje? Pozwalania sobie na ryzyko i błędy? Wybaczania sobie? Wiary w siebie? Samoakceptacji? Akceptacji swoich własnych uczuć? Dbania o niezachwiane poczucie własnej wartości? 'Rytuał' tych wszystkich rzeczy nie obejmuje, a nawet je wypiera, ale tak jak wszystkiego, można się ich uczyć, a w końcu dojść do wprawy i zaprzyjaźnić się z samym sobą. Przy okazji wyrobić sobie oczywiste przekonanie, że skoro jestem taki fajny i dobry dla siebie, to inni ludzie również mnie polubią i zaakceptują właśnie takiego jaki już jestem oraz, że nie potrzeba do tego żadnych specjalnych wysiłków czy zabiegów z mojej strony.

.

Jak to osiągnąć?????
Trzeba coś osiągać? Może wystarczy sobie pozwolić na to co jest, na to kim jestem, jaki jestem..
Ładna teoria, ale w praktyce to (pewnie nie tylko u mnie, ale sporej części osób zaglądających na forum) kaszana i d*pa zbita - bo zawsze się włączą myśli typu "jestem do niczego, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nigdy nie zaakceptuje"...
Tak, natrętne i dokuczliwe myśli krążą w głowie nieustannie jak sępy nad padliną. Jednak one same z siebie nic nie zdziałają i nie powstrzymają od konstruktywnego działania, gdy przestajemy się z nimi identyfikować i zwracamy więcej uwagi na bardziej realną stronę rzeczywistość (trening uważności?).