PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Śmiechoterapia
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Cześć, niedawno dowiedziałam się, że problemy które miałam od zawsze były objawami fobii społecznej. Niestety rodzice nie rozumieli tego, często fobia mylona jest z nieśmiałością, oni też tak to traktowali, raczej mając nadzieję, że po prostu mi to przejdzie. Niestety nie przeszło, a doprowadziło do tego, że w liceum kompletnie odizolowałam się od ludzi, przez dwa lata starając się udawać, że wszystko jest ok, a wychodząc i wchodząc do liceum nieprzytomna ze stresu i strachu.
Kiedy już skończyłam liceum, przez około pół roku było w miarę ok, potem zaczęły się pojawiać różne objawy somatyczne, przestałam zupełnie panować nad swoimi reakcjami, nie muszę chyba szczegółowo o nich mówić, w każdym razie było to trudne do wytrzymania:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Przez te problemy prawie zawaliłam studia, nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Nie chciałam brać leków. Byłam naprawdę załamana, chodziłam do psychologów, nie udało mi się trafić na nikogo, kto by powiedział mi co to było, a z tego co czytam teraz, miałam odczucia można powiedzieć 'wzorowe' osoby mającej fobię społeczną.
Zupełnie przypadkowo trafiłam kiedyś na artykuł Siła śmiechu w Zwierciadle, w którym opisywany był przypadek chłopca, który dzięki śmiechowi wyszedł z depresji i mężczyzny, który wyleczył się śmiechem z bardzo poważnej choroby - jakiegoś rodzaju zaniku mięśni. Był w takim stanie, że praktycznie cały dzień jęczał z bólu, nie był w stanie się ruszać. Po ok. roku stosowania Śmiechoterapii stopniowo czuł się coraz lepiej, w końcu zaczął chodzić i zupełnie wyzdrowiał. Chodzi mi o to jak wielką siłę ma śmiech. Na początku ten artykuł nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, tak naprawdę zaczęłam się śmiać, nie do końca wierząc, że mi to pomoże, będąc w tak tragicznym stanie, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Stwierdziłam, że i tak nie mam nic do stracenia, nie ciągnie to za sobą żadnego ryzyka. Przez pierwsze dwa tygodnie mało się działo, śmiałam się codziennie, rano i wieczorem, około godzinę dziennie. Po dwóch tygodniach puściły pierwsze napięte mięśnie w karku i pomyślałam wtedy, że mam już sposób i że będę to robiła tak długo, aż nie wyleczę się ze wszystkich dolegliwości somatycznych. Wraz z tym jak moje ciało się rozluźniało, czułam się coraz lepiej psychicznie, miałam coraz mniej lęków, coraz mniejsze było poczucie zamknięcia i tego, że świat zewnętrzny mi "przeszkadza" i mnie "drażni".
Po jakimś czasie stwierdziłam, że jest to logiczne, działam na zasadzie przeciwieństw. Wcześniej przez długi okres czasu wysyłałam do organizmu ogromne ilosci adrenaliny i kortyzolu, w ten sposób mój organizm tak się spiął, że zaczęłam odbierać neutralne rzeczy jako wrogie, a zmysły jakby "zamknęły" się na bodźce zewnętrzne, nie byłam w stanie odczuwać przyjemności. Śmiejąc się pobudzałam mózg do wydzielania endorfin, które z kolei rozluźniały ciało.
Śmieję się od prawie półtora roku, mam takie poczucie, że gdyby nie śmiech to naprawdę nie wiem co mogło by mi pomóc, tak duże było napięcie w moim organizmie. Może brzmi to nieprawdopodobnie i wydaje się zbyt proste, ale w tym szaleństwie jest metoda. Poza tym po jakimś czasie musi to zadziałać. Kiedy organizm znajduje się w ciągłym stresie po jakimś czasie przyzwyczaja się do tego, kiedy przez dłuższy okres czasu wysyłasz do organizmu endorfiny, też musi jakoś na to zareagować.
Pomogła mi jeszcze niesamowicie książka Anthonego de Mello, Przebudzenie, w której pisze o tym, żeby obserwować siebie z zewnątrz, być jak najbardziej tu i teraz. Zmiana sposobu myślenia( co było bardzo trudne) dała mi nadzieję, że jestem w stanie z tego wyjść, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Mam także poczucie, że miałam szczęście, gdybym nie trafiła na ten artykuł, nie wyobrażam sobie jak bym w tej chwili funkcjonowała.

Dla zainteresowanych załączam kilka informacji o sile śmiechu.

SKĄD BIERZE SIĘ ŚMIECH?
 Śmiech powstaje w centralnym układzie nerwowym. Jest spontaniczną reakcją układu nerwowego, niezależną od naszej woli lub działaniem przez nas zaplanowanym (np. śmiech z kiepskiego dowcipu szefa).

ŚMIECH I MÓZG
 Gdy jesteś wesoły, elektryczna aktywność prawej i lewej półkuli mózgowej jest lepiej skoordynowana. Neurolofizjolodzy dowodzą, że brak takiej koordynacji prowadzi do depresji.

ŚMIECH I SERCE
 Śmiech poprawia krwiobieg, przyspiesza bicie serca i krążenie krwi, dzięki czemu organizm otrzymuje więcej tlenu. Aktywizuje nie tylko mięśnie brzucha, ale i twarzy.

ŚMIECH I ODDECH
 Zwykle człowiek oddycha bardzo płytko i tylko górną częścią płuc, zatem wdycha niewielką ilość powietrza, więc organizm jest słabo dotleniony. Tymczasem śmiejąc się, podczas jednego wdechu pobieramy nie 0,5, ale aż 1,5 litra powietrza. Poprawia się koncentracja, sprawność i refleks.

ŚMIECH I HORMONY
 Śmiech pobudza układ odpornościowy, hamując wydzielania hormonów stresu: adrenaliny i kortyzolu. Zwiększa wydzielanie endorfin (zwanych hormonami szczęścia) i łagodzi bóle głowy, mięśni lub zębów.

ŚMIECH I RUCH
 Śmiech jest namiastką ćwiczeń fizycznych. Podczas śmiechu ruszamy ramionami, rękami, nogami i głową.

ŚMIECH I ODCHUDZANIE
 Śmiech przyspiesza trawienie i pobudza przemianę materii. Skurcze mięśni korzystnie wpływają na pracę śledziony, wątroby i jelit.

DLACZEGO CHA-CHA, A NIE HI-HI?
 Odgłosy śmiechu mają źródło w rytmicznych skurczach mięśni brzucha i przepony. Odgłos śmiechu powstaje już w krtani, a jego barwa (cha,cha, hi-hi, he-he) zależy od ułożenia podniebienia, warg, języka i ściany gardła.

ŚMIECH TO ZDROWIE
 Gdy śmiejesz się przez dłuższą chwilę, wprawiasz w ruch wszystkie mięśnie tułowia. Mięśnie te są w tym czasie dotleniane. Nie tylko poprawia się twoje samopoczucie, ale... korzystnie wpływa to na stan twojego zdrowia fizycznego. Dlatego też należy się śmiać jak najczęściej.


Wydobycie się ze stanu w którym byłam wymagało ode mnie wielkiego nakładu pracy, ale okazało się, że jest to droga, która prowadzi mnie do normalnego życia. Mam nadzieję, że korzystając z tych informacji ktoś także będzie mógł sobie pomóc.

Pozdrawiam wszystkich.

PS.Śmiech nie ma żadnych skutków ubocznych!:Stan - Uśmiecha się:
Coś w tym jest co piszesz, tylko od śmiania się robią się zmarszczki :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Ale chodzi o takie śmianie się na głos, czy działa też 'uśmiechanie się', takie bez wydawania z siebie charakterystycznych odgłosów?

Nie wyobrażam się śmiać się chociażby przez godzinę dziennie, tak sama z siebie, to musi być bardzo męczące :Stan - Uśmiecha się:
Ad. 1 - kiedy się śmiejesz przedlużasz sobie życie i poprawiasz niesamowicie jakość życia, rozluźniasz ciało - przy tym wizja zmarszczek jakoś mnie nie przeraża:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: poza tym prędzej czy później każdy będzie miał zmarszczki, a te od śmiechu czasem mogą dodawać uroku:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Ad.2 Nie, nie chodzi o uśmiechanie się, chodzi o śmianie się całym sobą, tak żeby zaangażować cały organizm - jest to jednocześnie w pewnym sensie ćwiczenie fizyczne. Mialam akurat miejsce do tego, żeby śmiac sie na cały glos, bo wokol domu było dużo przestrzeni a sasiedzi daleko. Teraz również mam takie miejsce, zdaje sobie sprawe, ze nie kazdy ma taka możliwość, ale naprawde warto poszukać:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Byłam tak wykończona trwaniem w stanie, w którym byłam, że uczepiłam się tego śmiechu jak ostatniej deski ratunku, nie zastanawiałam się czy był męczący - był okazją do wyrzucenia wszystkich tych złych emocji i napięcia, które tyle czasu w sobie gromadziłam, oczyszczeniem organizmu. Poza tym wystarczy zacząć śmiać się sztucznie, na siłę wydawać z siebie odgłos śmiechu, a potem juz jakoś idzie:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Tzn. zależy, zdarzało się, że nie mogłam nic z siebie wykrztusić, i tak, że chciało mi się śmiać dłużej niż zwykle.
Męczące było oczywiście pozbywanie się tego napięcia, tzn. te okresy, kiedy się nie śmiałam, tylko kiedy odczuwałam skutki działania śmiechu, no ale jeśli ktoś miał takie doświadczenia jak ja, to trzeba przez to przejść, taka swoista detoksykacja:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Zresztą śmieję sie już 1,5 roku i to napięcie nadal jest, ale jest to nic w porównaniu z tym co było i wiem, że niedługo zniknie całkowicie i będę mogła w końcu normalnie żyć i cieszyć się życiem.
Tak to widzę, że mój sposób myślenia i co za tym idzie zachowanie przełożył się na objawy psychosomatyczne. Potem stałam się świadoma tego, że mój sposób patrzenia na świat był niewłaściwy, ale napięcie fizyczne pozostało i nie wiedziałam jak sobie z nim poradzić. Śmiech był czymś, co pozwoliło się go pozbyć.
ciekawe ciekawe
Jest to bardzo ciekawe. Uświadomiłam sobie dzięki temu jak wielką mamy władzę nad naszym ciałem. Kiedy mówimy mu, że ma być spięte to takie się staje, kiedy wysyłamy sygnały, że ma się rozluźnić, też będzie nas słuchało.
Nie przestanę tu o tym pisać, dopóki ktoś nie powie, że spróbował i że widzi efekty. Wiem jakie to jest cierpienie, poczucie absurdu, bezsensu i jak trudno się z tego wyrwać.
Domyślam się, że gdyby nie śmiech musiałabym zacząć brać leki. Zdaję sobie sprawę, że są stany, w których nie można się obyć bez leków.
Tylko, że śmiech działa długofalowo i jest czymś jak najbardziej naturalnym, nie otępia w przeciwieństwie do leków tylko wyzwala organizm z napięcia, negatywnych emocji itd.
To nic nie kosztuje i nie pociąga za sobą żadnego ryzyka.
Marianne napisał(a):Kiedy mówimy mu, że ma być spięte to takie się staje, kiedy wysyłamy sygnały, że ma się rozluźnić, też będzie nas słuchało.

Właśnie mam z tym problem, kiedy każę być ciału rozluźnionym, jeszcze bardziej się denerwuję, w konsekwencji ciało się spina.

Nie potrafię się rozluźniać na zawołanie, nie wspominając o szczerym śmiechu.
Ja byłam w takim stanie, że czułam się zamknięta we własnym ciele. Cały świat zewnętrzny był dla mnie czymś co mi przeszkadzało. To, że ktoś macha ręką, to, że ktoś je, sprawiało mi prawie że ból fizyczny. Tak spięte było moje ciało, że normalne czynności zaczęłam odbierać jako atak na mnie. Naprawdę było to zupełnie absurdalne.
To wszystko były konsekwencje mojego dwuletniego odizolowania się od innych. Dusząc w sobie emocje, hamując wszelkie spontaniczne gesty, konsekwentnie doprowadzałam swoją psychikę i ciało do wyczerpania.
Był taki okres, kiedy czułam się naprawdę źle, że wmawiałam sobie, że widzę świat inaczej, ale nie byłam w stanie tego zrobić jedynie siłą woli, kiedy ciało mówiło mi, że jest spięte.
Nie byłam również w stanie się normalnie uśmiechać, miałam tak spięte mięśnie twarzy, że wychodził mi jakiś grymas.
Nie chodzi o to, żeby myśleć o tym, czy śmiejesz się szczerze czy nie. Chodzi o to, żeby wydawać z siebie odgłosy śmiechu, starając się robić to możliwie jak najgłośniej i zaangażować w to całe ciało. Po jakimś czasie wysyłania takich sygnałów idzie to łatwiej:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Tylko, że nie działa to z dnia na dzień. Pierwsze efekty zaczęłam odczuwać po 2 tyg. codziennego śmiania się - od pół do godz. dziennie. Potem to była ciagła walka ze sobą, ze swoim ciałem, chęć udowodnienia sobie, że jeśli udało mi się wgrać pewien mechanizm zachowań, to jestem również w stanie ten mechanizm zmienić.
W czasie tej terapii miałam mnóstwo momentów załamania, zwątpienia, czasem mi się wydawało, że już lepiej było, kiedy trwałam we wcześniejszym stanie. Od zgromadzonego napięcia bolało mnie całe ciało, najbardziej uciążliwy był ból stóp i karku. Śmiejąc się systematycznie zaczęłam rozluźniać to ciało, wszystko zaczęło strzykać, chrzęścić, powoli wracać do normalnego funkcjonowania.
Wiem, że to może brzmieć niepoważnie, że wyleczyłam się śmiechem, ale jak pisałam wcześniej, doszłam po pewnym czasie do tego, że jest w tym logika. Atakuję ciało tak silnym bodźcem jak wcześniej, tylko że pozytywnym. Śmiech jest przeciwwagą dla całego tego stresu, który gromadziłam w sobie tak długo.
Marianne napisał(a):Wiem, że to może brzmieć niepoważnie, że wyleczyłam się śmiechem, ale jak pisałam wcześniej, doszłam po pewnym czasie do tego, że jest w tym logika. Atakuję ciało tak silnym bodźcem jak wcześniej, tylko że pozytywnym. Śmiech jest przeciwwagą dla całego tego stresu, który gromadziłam w sobie tak długo.

Mam nadzieję, że to działa i nie omieszkam wypróbować na sobie tej terapii, zwłaszcza, że i tak nie mam nic do stracenia. A do zyskania wiele.

Kto wie, może nastąpi wkrótce jakiś przełom w leczeniu fobii społecznej, "teraz śmiech" :-)
Strasznie się cieszę, że chcesz spróbować:Stan - Uśmiecha się:
Dokładnie nie masz nic do stracenia a do zyskania - ja nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo.
Haha, też o tym myślałam, że dzięki temu zrewolucjonizuję metody leczenia fobii:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Na razie chcę o tym napisać na ogólnoświatowym forum dla fobików:Stan - Uśmiecha się:
A to się trzeba z czegoś śmiać, czy to ma być po prostu taki wymuszony śmiech? Bo nawet z czegoś śmiesznego trudno się śmiać 30minut, czy nawet godzinę?
Chodzi o to, żeby wydawać z siebie odgłosy śmiechu jak najgłośniej możesz, żeby całe ciało brało w tym udział - ja na przykład chodziłam na spacery rano i wieczorem - miałam dużo wolnej przestrzeni wokół domu i śmiałam się na całe gardło. Teraz się przeprowadziłam i staram się uważać żeby kogoś nie spotkać:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Ale też mam dość dużo miejsca - droga polna i łąki. Albo jak zostawałam w domu sama, też się śmiałam.
Nie musisz myśleć o czymś śmiesznym. Czasem się śmieję z czegoś, ale z reguły po prostu zaczynam się śmiać, a potem jakoś idzie dalej.
W sumie na początku to śmiałam się z tego, że się tak beznadziejnie czuję, że nie mogę normalnie żyć, śmiałam się z tego jakie to wszystko co się ze mną dzieje jest absurdalne:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: To był taki śmiech przez łzy:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Po prostu się śmiałam żeby choć przez chwilę poczuć się lepiej i żeby nie czuć tego okropnego napięcia. Oprócz tego co przeczytałam o możliwościach śmiechu, instynktownie czułam, że mi to pomaga.
Po prostu musisz spróbować i przekonać się na własnej skórze:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Jeśli nie dasz rady na początku pół godziny, to spróbuj chociaż 5 min. Kolejnego może Ci się uda więcej itd. Ja jak zaczynałam się śmiać to starałam się to robić jak najdłużej bo przynosiło mi to dużą ulgę, po prostu mogłam wyśmiać (w sensie wyrzucić z siebie) te wszystkie tłumione wcześniej emocje.
Naprawdę pozbywanie się tego napięcia było bardzo ciężkie. Stopniowo, kiedy moje ciało zaczynało się rozluźniać, okazywało się, że nawet nie zdawałam sobie do końca sprawy jak było spięte, jak sztucznie się przez to zachowywałam, jak mnie to ograniczało.
W tej chwili mija ok. 1,5 roku od kiedy się śmieję i nadal to robię - prawie codziennie. Naprawdę trudno byłoby mi uwierzyć te półtora roku temu, że będę się w stanie wygrzebać z tego stanu w którym byłam.
Myślę, że wybrałbym się chętnie na meeting anonimowych prześmiewców :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Metoda interesująca.
Na zachodzie z tego co czytałam dosyć popularne są warsztaty na których ludzie się spotykają i wspólnie śmieją:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: Jest też trochę ogłoszeń o warsztatach w Polsce.
Myślę, że fajnie by było coś takiego zorganizować:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Trzeba by się otworzyć przed resztą ludzi. Jak się śmiejesz sam, to się nie krępujesz, próbowałam kiedyś z mamą i było to dużo trudniejsze:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
A zastanawiałaś się na ile ta metoda likwiduje trwale przyczyny? Likwiduje napięcie, ale czy np. usuwa też przyczyny dla których to napięcie powstało? Zastanawiał się ktoś w ogóle nad przyczyną?
Czy zauważasz zmianę sposobu myślenia, kiedy już te napięcia znikły? Gdybyś przestała praktykować tą metodę to myslisz, że te napięcia by już nie wróciły czy może na odwrót?
No jasne, że się zastanawiałam, trudno byłoby nie:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2: Przyczyną moich problemów był mój błędny obraz siebie i otaczającego mnie świata, który z kolei doprowadził mnie do odsuwania się od ludzi.

Po dwóch latach liceum kiedy odeszła moja koleżanka, przestałam się do kogokolwiek z mojej klasy odzywać, coraz bardziej wpadając w 'czarną dziurę'.

Tak więc przez dwa lata gromadziłam w sobie napięcie emocjonalne i fizyczne. Oprócz ciągłego poczucia winy wynikającego z niemożności zmiany tej sytuacji towarzyszyły mi przy tym różne objawy somatyczne - przyspieszone bicie serca, krótki oddech, uczucie jakbym była pijana, czerwienienie się, drżenie itd. W ten sposób doprowadzałam moją psychikę i ciało do wyczerpania. Jednocześnie wpajałam sobie pewien rodzaj zachowań.

Pół roku po skończeniu liceum chociaż chciałam żyć normalnie zaczęły mi się 'wydawać' różne rzeczy. Nie mogłam przejść przez ulicę, wejść do sklepu, stopniowo cały świat zewnętrzny stawał się dla mnie męczący, przestawałam panować nad swoim ciałem, odruchami, zaczęły się dziać ze mną różne absurdalne rzeczy. To, jak zachowywałam się w liceum zaczęło się przekładać na świat zewnętrzny, przestało mieć znaczenie gdzie jestem.

Najgorszy był kolejny rok w którym zupełnie nie miałam kontaktu z rzeczywistością, nawet nie do końca zdawałam sobie sprawę, że to we mnie jest problem, bo ciągle 'wydawało' mi się, że to przez innych.
Po ok. roku te objawy stały się trochę lżejsze, co nie znaczy że znośne. Nadal czułam się zupełnie zamknięta, ograniczona przez własne ciało i umysł.

To napięcie było tak duże, że musiałam być jakby ponad nim, wmawiając sobie, że to co odczuwam, nie jest obiektywnie prawdziwe, jest to moje odczucie zniekształcone przez napięcie. Było to bardzo ciężkie, bo strona emocjonalno - fizyczna mówiła mi, że to nie we mnie jest problem, tylko w świecie zewnętrznym, a racjonalna, że zdrowi ludzie mogą normalnie się poruszać, śmiać się itd. Bo przeszkadzało mi praktycznie wszystko, co robili inni. Normalne zachowania odbierałam jako atak.

Wtedy zaczęłam się śmiać. Wraz z napięciem fizycznym zmieniała się moja psychika. Okazało się, że np. moje problemy z jedzeniem i to, że 'przeszkadzało mi' jak ktoś obok mnie je było spowodowane spiętymi mięśniami szczęki.

Z każdym dniem śmiechoterapii i coraz bardziej rozluźnionym ciałem odsłaniał mi się świat taki jakim go widzą ludzie bez fs. Kiedy już zupełnie pozbędę się napięcia fizycznego wiem, że ono nie wróci, bo - było ono rezultatem mojej izolacji, która była wynikiem mojego błędnego obrazu rzeczywistości, 'zasłony ' między mną a światem, a w tej chwili tej zasłony, czegoś co mi przeszkadza w byciu sobą już nie ma.

Jest jeszcze trochę napięcia, które było w całym ciele i zmuszało mnie ono do działań, które były absurdalne. Z każdym dniem jest go coraz mniej i z każdym dniem jestem coraz bardziej swobodna - zarówno fizycznie jak i psychicznie.

W skrócie - tak, wraz z pozbywaniem się napięcia zauważam bardzo dużą zmianę myślenia, wiem, że napięcia nie wrócą, bo widzę świat coraz normalniej. Kiedy napięcie w moim ciele zniknie całkiem, zniknie również napięcie psychiczne, będę widzieć świat po prostu jak inni ludzie, bez obciążenia które było wcześniej.

Przez pewien etap systematycznie gromadziłam napięcie, teraz się go systematycznie pozbywam, w pewnym momencie dojdzie do zupełnego 'oczyszczenia' organizmu i świat będzie takim jakim jest.

Śmiejąc się działam jednocześnie na ciało i umysł. 'Wygrywam' z organizmu pewien schemat zachowań, który był wynikiem ciągłego stresu i izolacji.
Wydawało mi się, że łatwiej byłoby dołączyć do grupy osób które się śmieją i śmiać się dalej z nimi. Teraz nawet jak jestem sam, trudno mi sobie wyobrazić jak w ogóle zacząć. Lubię śmiać się, np. jak oglądam dobrą komedię albo jak ktoś powie, zrobi coś zabawnego ale z reguły u mnie jest to śmiech tłumiony, taki mało uzewnętrzniany i rzadko mam takie okazje. Nawet jak nie ma nikogo w pobliżu trudno mi tak zacząć się śmiać bez wyraźnej przyczyny, trudno nawet wypowiadać cokolwiek głośno.. hm.
Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy jesteś z kimś zaczynasz się bardziej kontrolować - samemu można się śmiać nie myśląc o tym co pomyśli ktoś inny. Może trzeba by się przyzwyczaić do innych i potem to rzeczywiście byłoby łatwiejsze.

Trudno Ci coś głośno wypowiadać - nie jest to spowodowane napięciem fizycznym w organizmie? A jak się w inny sposób pozbyć tego napięcia kiedy przybrało już ono postać stałą, np. w formie nadpobudliwości na bodźce zewnętrzne ? - jak było w moim przypadku. Według mnie i u mnie się to sprawdziło, trzeba wysyłać sygnały do ciała, że ma się rozluźnić.

Nie musisz sobie nic wyobrażać - jak zaczynałam, to po prostu starałam się na siłę wydawać z siebie odgłosy śmiechu. Po prostu trzeba spróbować.

Widzę z perspektywy czasu jak utrwalone napięcie emocjonalno - fizyczne zniekształcało i ograniczało moje myślenie. Na pewno im dłużej Twój organizm jest pobudzony i zestresowany, tym trudniej jest to potem zmienić. Ja zaczęłam terapię 1,5 roku po skończeniu liceum - czyt. izolacji, więc chyba stosunkowo niedługo po tym. W każdym razie zanim zaczęłam się śmiać byłam naprawdę w okropnej formie i w zupełnej rozpaczy.

Żeby przyniosło to efekty na pewno trzeba robić to regularnie - najlepiej codziennie, tak żeby jak najczęściej dostarczać do organizmu tlenu i endorfin (kiedy organizm jest zestresowany, organy wewnętrzne są niedotlenione) - zresztą na inf. o działaniu śmiechu najlepiej zobacz do pierwszego posta:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Próbowałem wczoraj przez 15 min. Po 5 minutach miałem takie uczucie, które kiedyś odczuwałem po dłuższym mówieniu, coś jakby paraliż albo uczucie mrowienia twarzy, ale też brzucha i klatki piersiowej. Kiedyś jak robiłem medytację w pół leżącej pozycji to miałem takie wrażenie z całym ciałem, jakby powolne tracenie czucia. Właśnie nie wiem z czego się to bierze, nawet w pracy jak mówiłem do kogoś to tak miałem, tak jakby mówienie wprowadzało pewne mięśnie w jakąś wibrację.
Rozumiem, że było to nieprzyjemne odczucie? Może to wynika po prostu ze spięcia Twoich mięśni?

Wydaje mi się, że trudno mówić o większym efekcie po jednym razie. Jak pisałam ja zaczęłam odczuwać silniejsze zmiany po 2 tyg. codziennego śmiania się co najmniej pół godz.

Trzeba się też przygotować, że kiedy organizm zacznie się uwalniać od tak długo gromadzonego napięcia mogą wystąpić różne objawy. Po właśnie ok. dwóch tyg. zaczęłam mieć zawroty głowy, można powiedzieć, że się zataczałam, nie mogłam normalnie stać, bo całe moje ciało się trzęsło, nie mogłam tego powstrzymać - tak bardzo były spięte mięśnie i ciało tak się do tego przyzwyczaiło, że właśnie w ten sposób reagowało na rozluźnienie.

Im jestem bliżej 'oczyszczania się' z tego napięcia, tym te objawy są słabsze.
Śmiałam się już kilka razy : P Ale kilka minut, dłużej nie daję rady. I w sumie muszę uważać, żeby sąsiedzi nie słyszeli XD Ostatnio trochę brzuch mnie rozbolał od "wyduszania" śmiechu, ale taka forma terapii jest nawet całkiem przyjemna. I muszę przyznać, że ostatnio jestem jakby w lepszym humorze : ) Chętnie spróbuję dalej.
Nie wiem czy to z mięśniami jest tak powiązane, bo ja w tym mrowieniu nie czuje tego napięcia, jest to raczej neutralne. Ja tak mam od dłuższego czasu. A jako, że jest to związane z głosem, to najczęściej to objawia się na twarzy. Wczoraj jako, że podczas śmiechu uruchamiają się dodatkowe mięśnie brzucha i klatki piersiowej to czułem to też tam. Wiem, że często śmiałem się w pracy i właśnie miałem takie objawy :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Wczoraj to było bardziej intensywne po prostu.
Gdy trzeba coś robić, rozmawiać, etc. to nie jest to zbyt przyjemne, bo daje takie dziwne uczucie, ale mija to dość szybko. Jest to raczej takie subtelne, nie takie mrowienie gdy się usiądzie w niewygodnej pozycji, lecz trochę jak taki stopniowy paraliż.
* mc Ok, ale nie wynika to z niczego, prawda? Zawsze tak miałeś?

*Luna, teraz mi przyszło do głowy, że można by włączyć głośno muzykę, ale nie wiem czy nie będzie im to bardziej przeszkadzało, w każdym razie nie będą słyszeć, że się śmiejesz:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Jasne, jak nie możesz to trudno, myślę, że najważniejsze, żeby robić to często. Mi też na początku nie przychodziło to łatwo - miałam taki plus, że nie miałam sąsiadów bliżej niż 500m.:Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:
Gdzieś czytałam, że jeszcze dwie godz. po śmiechu utrzymuje się lepszy nastrój.
Raczej nie zawsze, od kilku lat, po raz pierwszy się chyba pojawiło jak rozmawiałem z kolegą na ławce w parku.. Kiedyś jak z kolei medytowałem to czułem jak jakieś napięcia się rozlużniają, np. mieśnie brzucha czy twarzy, jak np., kierowałem tam oddech, ale to jest zupełnie inne.

Cytat:miałam taki plus, że nie miałam sąsiadów bliżej niż 500m.
Czyżbyś w jakiejś dziczy mieszkała z dala od świata? :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Nie wiem jeszcze kiedy ale w końcu może zacznę jakieś próby na sobie.
Fajnie, że dzielisz się swoim doświadczeniem Marianne :Stan - Uśmiecha się:
Może przydatne byłyby jakieś nagrania gdzie ktoś się śmieje długo i głośno? Nagranie z jakimś hałasem lub muzyką można by używać dla zamaskowania, ale jak samemu nie będzie się dobrze słyszało własnego śmiechu to nie wiem czy efekt nie będzie słabszy.
A może pomyśleć nad jakąś komorą dźwiękoszczelną / tłumiącą..?
Stron: 1 2 3