PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Mocny pesymizm w połączeniu z bardzo niską samooceną...
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Na sam początek - siemanko Wszystkim :Stan - Uśmiecha się:, jestem tutaj w tym momencie świeżakiem, ale mam nadzieję że nie na długo hehe. Zarejestrowałem się na forum nie bez przyczyny - oczywiście nie zamierzam nikogo trollowac i hejtować - czego w pełni teraz jest w necie... Ale ogólnie na poważnie bez żadnych żartów chciałbym prosić Was o pomoc, porady, jakieś opinie czy odniesienia do podobnych problemów występujących u Was, itp. Nie wiem czy w odpowiednim dziale zakładam nowy temat, więc jak coś to dajcie mi naganę i przenieście tam gdzie powinien się znaleźć. No ale przejdę do rzeczy....

Krakowianin, na karku już 24 lata. Z życia sporo wspomnień ale więcej niestety tych negatywnych... Dorastałem w zamkniętej na innych rodzinie - ja, ojciec, matka. Co to znaczy zamkniętej? Nie lubiano spotkań z rodziną, nie przyjmowano żadnych gości... Ojciec pracował normalnie, matka siedziała całe dnie w domu na rencie - zero znajomości, całe dnie spędza w domu, bardzo rzadko wychodzi na zewnątrz. Ja całe życie byłem i jak można się domyśleć ciągle jestem jedynakiem, wszelakie zło i dobro uderzało tylko we mnie i chyba zaczęło się to odbijać na moim życiu. Jak wiadomo, matka jedynaka traktowała jak oczko w głowie, starałem się tym nie przejmować i w większości ignorować. Nieśmiałość u mnie to norma, nawet normalnie nie potrafiłem się zachowywać w towarzystwie kuzynostwa, miałem tam paru znajomych gdy chodziłem do budy, ale to była garstka... z dziewczynami było gorzej, chwilami same zagadywały do mnie ale ja nie potrafiłem się przełamać i z nimi rozmawiać... Ale na początek zacznijmy od...

Typowa fobia przed ludźmi - nieśmiałość, wyjątkowa wręcz bardzo niska samoocena, szczelny pesymizm - te stwierdzenia opisują od dłuższego czasu mój charakter. W dzieciństwie jak to w dzieciństwie, nie miałem masy problemów, żadnych nieśmiałości, bez problemu się podchodziło do grupy bawiących się rówieśników pytając czy mogę się dołączyć - niezależnie czy to była płeć przeciwna czy nie - człowiek wtedy za dużo nie myślał a i inna była mentalność. Ale z czasem zaczęły się pojawiać normalne buntownicze problemy, u mnie przebiegały one trochę inaczej. Jak mój nick wskazuje nie byłem zbyt szczupły a można śmiało powiedzieć że byłem grubszym chłopcem, rówieśnicy zaczęli się ze mnie nabijać (oczywiście nie wszyscy), ale najgorsze były jazdy z dziewczynami - "spotykasz się z tym brzydalem? Zostaw tego grubasa" - tak mówiły dziewczyny do moich paru koleżanek, a później jeszcze bardziej doskwierała mi ich dokuczliwość - sarkastyczne stwierdzenia "pójdę z moim fajnym chłopakiem na super imprezę" wskazując na mnie palcem, czy nabijanie się że nie znajdę żadnej dziewczyny... koleżanek już wtedy nie było, zostało paru znajomych i przyjaciel "zaufany" z którym znaliśmy się od przedszkola.

Z wiekiem, zaczynałem dorastać, ale nie pozapominałem o tamtych sprawach, trochę zmieniło się moje życie ale nastawienie raczej zostało podobne - początkowo stare koleżanki zaczęły mnie zagadywać ale pozostał mi uraz i nie potrafiłem być taki jak dawniej więc wszystko się urywało... Pojawiły się też inne zmiany, utracenie znajomości z budy - pozaręczali się, mają swoje własne prywatne życie, albo własne dzieciaki. Straciłem po 10 latach "przyjaciela" - tylko poznał dziewczynę i nowych znajomych, a ja zostałem sam jak palec... Najdziwniejsze jest to, że w dzieciństwie za bardzo wszystko brałem do Siebie, a teraz to się ujawnia w moim podejściu do ludzi...

Nie potrafię poznawać nowych ludzi, do starych znajomych boję się odezwać, obawiam się że się nie dogadamy, albo rozmowa będzie typowo "sucha" tj: "cześć kope lat co tam aha fajnie do zobaczenia...." Mam w sobie jakąś blokadę że nie wiem co powiedzieć o czym pogadać, za bardzo przejmuje się opinią innych. To samo gdy śliczna dziewczyna się do mnie uśmiecha, przypomina mi się sytuacja z dzieciństwa i nie potrafię się przełamać - myślę sobie zaraz że powtórzy się ta sama sytuacja - grupka dziewczyn się do mnie uśmiecha to zawsze myślę sobie że mnie wyśmiewa - tak mi się już zakodowało. Wtargnęła wtedy we mnie niska samoocena, wmawiałem sobie i nadal potrafię wmawiać sobie jaki to nie jestem, potęgując chociaż najdrobniejsze negatywy, do tego szczelny pesymizm w postaci że chociaż czego bym nie spróbował zaraz to sknocę. Za bardzo przejmuje się opinią innych - coś komuś nie pasi - powinno się mieć to gdzieś, ale ja nie potrafię niestety.

Poza tym w życiu poznałem bliżej może łącznie 2 dziewczyny (ale to było dopiero po 19 roku życia)..... i nie należały one typowo do pierwszych lepszych by po prostu z nimi być i podnieść się na duchu. Wtedy moje życie nabierało więcej barw, potrafiłem się w pewnych sprawach odblokować. Ale niestety oba związki trwały tylko pół roku i wróciłem do stanu początkowego :Stan - Niezadowolony - Smuci się:. Nawet wiedząc że mogłem za rękę trzymać dziewczynę, która bardzo mi się podobała, pesymistycznie myślałem o tym wszystkim - a co będzie jeśli znajdzie kogoś innego? jeśli się jej znudze?. Wyszło tak jak wyszło i jestem sam. Próbuję z tym wszystkim walczyć, przełamywać się ale nie idzie to łatwo. Czuje się jako kompletny odrzutek od społeczeństwa, patrząc jak moi rówieśnicy mają ukochane dziewczyny, są ze sobą od długich lat, mają już pozakładane rodziny, może nie wszyscy są szczęśliwi, ale samotność jednak to jedna z gorszych rzeczy jakie się mogą trafić. Próbuję jakoś się przełamywać w stosunku do kobiet, ale im bardziej mi się nie udaje tym bardziej zamykam się w sobie - ciężko jest mi już nawet znaleźć wspólny temat - jeśli na chwilę się udaję, to później jest długa cisza i kompletnie zatraca się zdobytą znajomość, osoba zaprzestaje nawet się odzywać z powodu o którym nie mam pojęcia - bo nie da mi znać czemu.... Może i jestem jeszcze młody, ale czuje się tak jakby uciekał mi czas, dziewczyny które już z kimś są a mi się podobały... Większość dni spędzam w domu przed zaraźliwym kompem, od dawna nigdzie nie wychodziłem do klubu - po prostu nie ma z kim... Wątpię czy da się jakkolwiek zwalczyć moje obecne podejście do życia.. może się da ale chyba zatraciłem całą pewność siebie a zwyciężyła nieśmiałość i otaczający mnie pesymizm.

Ale się rozpisałem.....

Mieliście podobnie? Rady w stylu, weź się w końcu przełam - staram się ale mi nie wychodzi... Mam wyjść do ludzi? Spoko tylko najlepiej poznaję się tych ludzi przez kogoś a tego kogoś na zawołanie nie ma.. teraz nie ma tak jak kiedyś "siema mogę się dosiąść?" Bo od razu biorą za jakiegoś dziwaka... Czy to wszystko pochodzi pod jakąś chorobę? Wizyta u psychologa? Niestety ostatni okres to kompletne zagubienie się we własnym życiu :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Trafiłeś widze w swoim zyciu na fatalnych ludzi. Ciężko będzie się przełamać i zmienić nastawienie. Rodzice swoją drogą.

Nie wiem czy masz fobię, czy po prostu złe doświadczenia, urazy + depresję.

Widzę, że mimo wszystko poznałeś jakieś dziewczyny i byłeś z nimi w związku. Może rozpadły się one, bo nie otworzyłeś się dostatecznie z obawy przed odrzuceniem? Ale skoro były, miałeś coś do zaoferowania, prawda? Pomyśl co im dawałeś. Jak myślisz, czemu te związki rozpadły się?
andrew_ace napisał(a):Trafiłeś widze w swoim zyciu na fatalnych ludzi. Ciężko będzie się przełamać i zmienić nastawienie. Rodzice swoją drogą.
Szczerze? Rodzicom nie jestem w stanie nic zarzucić nie mam do nich pretensji... trudno wychowali mnie jak wychowali, jestem jedynakiem a to zupełnie pogłębia moją samotność. Ludzi się czasami nie wybiera, jakoś przetrwałem wczesne ataki rówieśników... do końca się nie dałem złamać ani załamać czy popaść w ciężką depresję... sam czuje się tak jakbym był mocno zagubiony, ale nie pod jakimś względem chory.

andrew_ace napisał(a):Nie wiem czy masz fobię, czy po prostu złe doświadczenia, urazy + depresję.
Ja też kompletnie nie wiem co mi dokładnie dolega... jestem w punkcie zerowym i większość dni spędzam z założonymi rękami rozmyślając co zrobić by było lepiej...

andrew_ace napisał(a):Widzę, że mimo wszystko poznałeś jakieś dziewczyny i byłeś z nimi w związku. Może rozpadły się one, bo nie otworzyłeś się dostatecznie z obawy przed odrzuceniem? Ale skoro były, miałeś coś do zaoferowania, prawda? Pomyśl co im dawałeś. Jak myślisz, czemu te związki rozpadły się?
Tak poznałem, ale to wszystko odbyło się tak naprawdę przez neta... Rozpadły się one bo tak jak wspominałem wyżej byłem pesymistą... po 2 miesiącach bycia razem zaczynały mnie dręczyć myśli co będzie jeśli się rozstaniemy? Co będzie jeśli ona kogoś ma? Robiłem się chorobliwie zazdrosny w obawie przed utratą dziewczyny... i jak widać skończyło się to z czasem :Stan - Niezadowolony - Smuci się:. W pierwszym przypadku to ona mnie zdradziła, a w drugim przypadku obawiałem się powtórki i nazbyt zazdrosny się zrobiłem...
Nie każę Ci mieć pretensji do rodziców, ale to z domu wynosimy najwięcej. Stroniąc od znajomych dali Ci taki a nie inny przykład. Do tego może chuchali i dmuchali, jak na jedynaka zamiast odpowiednio motywować do stawiania czoła problemom. Nie wiem. To są tylko przypuszczenia.

Pytanie co oferowałeś tym dziewczynom, skoro były z Tobą zadałem świadomie. Chcę abyś na nie odpowiedział.
andrew_ace napisał(a):Pytanie co oferowałeś tym dziewczynom, skoro były z Tobą zadałem świadomie. Chcę abyś na nie odpowiedział.
Czując że będąc z kimś bliżej i prawie na co dzień uda mi się małymi krokami zwalczać złe doświadczenia - one widziały również we mnie oparcie. Przez pierwszy okres było ok - stabilność, wzajemna pomoc, w końcu jakieś wspólne wypady, czyli codzienność ale bardziej optymistyczna i spędzana razem - odczuwały we mnie to oparcie a ja czułem się w końcu komuś potrzebny, miałem banana na twarzy że mogę nieść pomoc w chwilach kiedy tego potrzebowały. Ale z czasem niestety traciłem zapał do wszystkiego, nie wiem dlaczego ale dziwnie się czułem gdy miałem poznawać nowe osoby od strony mojej dziewczyny, zacząłem robić się mocno zazdrosny w niektórych przypadkach i szczęście przeradzało się w smutek...
Podejrzewam, że bojąc się odrzucenia sam się odrzucasz w sposób kontrolowany. Żeby mniej zabolało? Czy nie otwierasz się dostatecznie, czy podświadomie stwarzasz warunki do rozstania? Tego nie wiem.

Masz złe założenia i podświadomie przyczyniasz się do ich realizacji.

Proponowałbym Ci skupienie się na tym co dajesz dziewczynie. Sam widzisz, że masz coś im do zaoferowania. To wystarczy do udanego związku. Musisz w to uwierzyć. Dziewczyna będzie z Tobą, jeśli się otworzysz.
Czy mówiłeś im o swoich obawach? Może warto by było?

Po co dziewczyna miałaby Cię zdradzić? Nie dajesz jej czegoś? Nie jesteś wadliwym egzemplarzem. Możesz dać jej to co każdy inny facet. Inni nie są przecież magiczni.
andrew_ace napisał(a):Podejrzewam, że bojąc się odrzucenia sam się odrzucasz w sposób kontrolowany. Żeby mniej zabolało? Czy nie otwierasz się dostatecznie, czy podświadomie stwarzasz warunki do rozstania? Tego nie wiem.
Możliwe z tym pierwszym stwierdzeniem, że odrzucam sam siebie w sposób kontrolowany aby mniej bolało - wszystko by tzw. wyprzedzać fakty, które były bardzo bolesne kiedyś...

andrew_ace napisał(a):Masz złe założenia i podświadomie przyczyniasz się do ich realizacji.
Być może.... mam właśnie tak jak wspominałem, że pesymistycznie wszystko z góry staram się zakładać...

andrew_ace napisał(a):Proponowałbym Ci skupienie się na tym co dajesz dziewczynie. Sam widzisz, że masz coś im do zaoferowania. To wystarczy do udanego związku. Musisz w to uwierzyć. Dziewczyna będzie z Tobą, jeśli się otworzysz.
Czy mówiłeś im o swoich obawach? Może warto by było?
Ciężko mi jest się skupić :Stan - Niezadowolony - Smuci się:. Mówiłem o swoich obawach, oczywiście mówiły że tak się nie stanie i pocieszały... Ale u mnie jest tak, że to działa tylko na chwilę, później znowu wracam do tych złych założeń... z góry zakładam porażkę.

andrew_ace napisał(a):Po co dziewczyna miałaby Cię zdradzić? Nie dajesz jej czegoś? Nie jesteś wadliwym egzemplarzem. Możesz dać jej to co każdy inny facet. Inni nie są przecież magiczni.
Obawa przed znudzeniem się, przed wypaleniem, przed codziennością, monotonią... chyba nie potrafię wtedy odpowiednio się dostosowywać do tych sytuacji, nie umiem myśleć pozytywnie i realnie... a jeśli zdarza mi się podchodzić realistycznie to z opcją do ubarwiania sytuacji w stronę negatywną
Monotonia, codzienność, wypalenie... skupiasz się na słowach o negatywnym brzmieniu.

Zastąp je innymi: bezpieczeństwo, pewność siebie na dobre i na złe, zaufanie.

Czy to że codziennie wracasz do tego samego domu/mieszkania jest złe? Nie czujesz się dzięki temu bezpiecznie? Co by było gdybyś codziennie pracował gdzie indziej, spał, jadł gdzie indziej?

Nie wszystko stałe jest złe. Wręcz przeciwnie. Dzięki rzeczom stałym, możemy planować i zmieniać co innego. Np. założenie własnej rodziny.
też chciałbym znać odpowiedzi na twoje pytania :Stan - Niezadowolony - Smuci się: