PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Bardzo potrzebuję wsparcia, jestem w czarnej dziurze...
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Mam 27 lat i od ok. 7 jestem "depresantem" i społecznym fobikiem. Od dziecka nieśmiała, grzeczna, nigdy nie miałam grona znajomych, nie imprezowałam, nie szalałam. Dobrze czułam się w domu i wśród bliskich. Długo żyłam z prawie zerowym poczuciem własnej wartości. Po rozpadzie związku zdecydowałam się ogarnać i przez ok. 8 miesięcy brałam lek Asentra. Czułam, że żyję, wróciła chęć do działania - mimo to kontakt z ludźmi miałam nadal bardzo ograniczony, bo byłam już po studiach (na których nie zdobywałam znajomych więc kontakty zanikły razem z otrzymaniem dyplomu).

Teraz jestem w ogromnym dole psychicznym. Po - wydawałoby się - odzyskaniu chęci do życia - postanowiłam, że wyjadę na studia do Niemiec, zawalczę o nowe doświadczenia, znajomości, postaram się żyć aktywnie i z sensem. Po 2 miesiącach czuję się tak samotnie, że wyję do księżyca.

Wszystko wróciło, wszystkie fobie. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi, nie mam nic do powiedzenia, czuję się nieswojo. Unikam imprez i cierpię, że siedzę sama. Błędne koło. Chcąc coś zmienić przyjęłam zaproszenie od znajomej na urodziny. Szłam niepewna, ze sztucznym uśmiechem na twarzy. W trakcie siedziałam z miną nieśmiałej dziewczynki (a stara baba jestem!!), do tego stopnia, że solenizantka zapytała, czy jestem znudzona. Wróciłam z jeszcze gorszym samopoczuciem.

Do tego dochodzą kiepskie warunki mieszkaniowe, które były do zniesienia tylko dlatego, że mieszkała ze mną trójka niemieckich chłopaków-przyjaciół. Gwizdaniem, śpiewaniem i ogólnym rozgardiaszem sprawiali, że było przyjemnie.

Natomiast co mnie boli to to, że mimo, że pokochałam ich towarzystwo to przez te 2 miesiące nie potrafiłam się z nimi zaprzyjaźnić i dać się poznać. Ogólnie wiem, że sympatia była obustronna, było mnóstwo sympatycznych gestów, ale np. nie potrafiłam specjalnie wyjść ze swojego pokoju aby z nimi pogadać (bo "o czym") i mimo, że ich lubiłam, czuć było, że się izoluję.

Jeden z nich był szczególnie sympatyczny i ponieważ sam miał różne problemy wziął mnie na rozmowę, co ze mną jest nie tak... powiedział, że buduję wokół siebie mur, że jeśli już z którymś pogadam to po krótkim czasie ucinam rozmowę i pod jakimś pretekstem wracam do pokoju. Rozbiło mnie to jeszcze bardziej bo nie sądziłam, że jest to aż TAK widoczne dla obcych mi ludzi, z którymi mieszkałam ok. 2 mce. Rozmowa z nim mi pomogła, naprawdę złoty człowiek, otworzył mnie jak puszkę:Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Z pewnych powodów wyprowadzili się i teraz siedzę sama w sporym domostwie, które przyprawia o depresję, a wyprowadzić się mogę dopiero za 3 mce (żeby nie stracić kaucji).

Na dodatek na studiach nie mam nikogo, z kim chciałabym być bliżej, wyjść na kawę, do kina. Zmuszam się żeby wyjść gdziekolwiek, te kilka marnych znajomości jest totalnie z "braku laku" i z doskoku.

We wtorek idę do lekarza rodzinnego, chciałabym znowu brać asentrę. Mam nadzieję, że w Niemczech lekarz może coś takiego wypisać, bo kolejki do psychiatrów są duże, a ja już nie daję rady. Siedzę sama i płaczę, tracę życie. Nie taki był plan.

Najbardziej boli mnie to, że nie potrafiłam utrzymywać relacji nawet z tymi ludźmi z domu, których zaakceptowałam i naprawdę polubiłam - jednego dnia zaprosiłam tego "ulubionego" do siebie do pokoju, gadaliśmy, oglądaliśmy film, a następnego dnia w towarzystwie tej samej osoby czuję zakłopotanie i mam ochotę się schować. To niedopasowanie przybiera formę fizycznego bólu.

Dostałam od niego nowy adres ale nie wiem, czy będziemy utrzymywać kontakt - wiem na pewno, że gdybym dostała zaproszenie do nich do nowego miejsca, na pewno szła bym zdenerwowana, wręcz nerwowa i że mogłoby po prostu być żałośnie. Na dodatek jestem zazdrosna o jego nowe znajomości z nowymi ludźmi - zamiast sama być na nie otwarta.

Aż mi głupio jak widzę, jak odważne i ile do powiedzenia mają osoby, które są ode mnie znacznie młodsze.

Czuję się jak opuszczony wrak.
Lekiem możesz jedynie poratować się, ale tak naprawdę potrzebujesz terapii. Nauczysz się w niej nawiązywać relacje z drugim człowiekiem. Najpewniej budujesz mur dlatego, że nie akceptujesz czegoś w sobie, boisz się odrzucenia (czy wyprowadzenie się współlokatorów odczytujesz jako porzucenie?).

Musisz uwierzyć, że mimo Twoich wad ludzie zaakceptują Cię, a Ty sama możesz być dobrą przyjaciółką. Możesz na początek nawiązać relacje z nami. Jeśli jest coś, czego się wstydzisz zdradź nam to, a przekonasz się czy jest to rzeczywiście takie straszne i nieakceptowalne.
Nie sądzę, aby to była kwestia tego, że czegoś się wstydzę. Nie akceptuję jedynie tych fobii i emocjonalnych ograniczeń. Nie wiem, skąd się biorą. Pochodzę z kochającej rodziny. Od dziecka byłam cicha i wrażliwa, taki charakter. Nie mam problemów z przypadkowymi kontaktami z ludźmi, jak np. w sklepie, autobusie, urzędzie. Problem pojawia się przy budowaniu bliższych relacji. Na pierwszy rzut oka widać, że jestem nieśmiałą, "dobrą dziewczynką", która się nerwowo uśmiecha podczas towarzyskich spotkań i która nie ma nic do powiedzenia :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:

Nie jestem pewna, czy to osobowość unikająca, bo nie mam problemu z pisaniem w internecie.
Te ograniczenia są efektem problemów jakie nosisz w sobie. Trzeba do nich dotrzeć i zmierzyć się z nimi. Nie znam Twojego życia, więc nie wiem o co może chodzić, a tym bardziej skąd się to wzięło.
Powinnaś sama zastanowić się dlaczego nie otwierasz się dostatecznie przed ludźmi. Najczęściej wchodzi to z niskiej samooceny, obawy odrzucenia, albo z jakiś złych doświadczeń.
no mam niską samoocenę, sama o tym piszę :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: nie wiem, na co liczyłam pisząc ten wywód.
Problem może być tez jeszcze inny, nie pasujesz do tego świata i nie możesz się w nim odnaleźć i to sprawia, że nie nawiązujesz kontaktów z innymi.
Teraz, aby doszukać się przyczyny Twojej niskiej samooceny trzeba by prześwietlić całe Twoje życie, począwszy od relacji z rodzicami.

Jako początkująca najpewniej będziesz skupiała się na objawach, na problemach w relacjach, a to tylko wierzchołek góry lodowej.
Debra_Morgan napisał(a):nie wiem, na co liczyłam pisząc ten wywód.
A na coś trzeba liczyć? Nie chciałaś tego dusić w sobie, więc wyrzucilaś to z siebie i dobrze.Po to jest takie forum, a z tego co opisujesz to wedlug mnie nie jest z Tobą jeszcze tak źle.Ukończyłas studia, coś próbujesz zagranicą, więc coś już osiagnelas.Lecz tak jak pisał andrew_ace, masz zaniżona samoocene i tu leży główny problem :Stan - Niezadowolony - Przewraca oczami: No i jesteś bardzo niesmiała...
A to jest trochę błędne koło, bo niska samoocena jest z powodu depresji. Bardziej tutaj problemem jest brak akceptacji.
dodatkowo obecnie bardzo mi doskwiera zazdrość o innych ludzi - tzn. o ich relacje z innymi. W zasadzie racja, ze wyprowadzenie się tych chlopakow traktuje jako opuszczenie i kiedy wpadam w "ten nastroj" mysle sobie, ze oni teraz nie dosc, ze sa w lepszym miejscu, to poznają tam nowych lokatorow, a ja siedze w tej zimnej budzie i nie mam z kim pogadac (z drugiej strony jak jestem wśród ludzi, nie angazuje się w rozmowy, ktoś to rozumie?!...). Analizuje to, ze ten "material na przyjaciela" nie wyslal mi nawet głupiego smsa, co slychac, jak się czuje. Zazdrosna jestem o to, ze pewnie ma tam inne towarzystwo + w okolicy mieszka nowo poznana przyjaciolka. I mecza mnie myśli, ze ja tu jeszcze nie poznałam nikogo, kogo chciałabym mieć za przyjaciela/przyjaciolke tak tylko dla siebie (bo ta jedna osoba to za mało i zamknąć go w zlotej klatce nie mogę). Nie chce taka być...
Powodem tego, że Twoi byli współlokatorzy wyprowadzili się nie jesteś absolutnie Ty. Z jednym z nich uzyskałaś bliższe relacje, stąd wyprowadzenie się go być może odebrałaś bardzo boleśnie, jako odrzucenie po tym jak poznał prawdziwą Ciebie.

Polecałbym Ci przemyślenie, co było rzeczywistym powodem przeprowadzki, w którym na pewno wyjdzie, że nie o Ciebie chodziło, a więc nie będzie mowy o odrzuceniu, a po drugie abyś sama nawiązała relacje z tym "kandydatem na przyjaciela". Wielu fobików ma nastawienie żądające. Jesteśmy kowalem własnego losu. Napisz do niego, a nie czekaj biernie.
andrew_ace napisał(a):po tym jak poznał prawdziwą Ciebie.
Czyjaś neurotyczność czy nieśmiałość nie jest 'prawdziwym nim', raczej odwrotnie. W zasadzie to jest tylko stan umysłu.
ja nie bylam problemem, a wlasciciel domu i ogolne warunki w domu - nie chcieli tu mieszkac od początku, ja tez nie, ale na razie nie mogę się wyprowadzić. Niedokladnie o takie odrzucenie mi chodzilo. Po prostu o osamotnienie. Czekam na receptę jak na wybawienie, mam nadzieje, ze ją dostanę. Po tym leku naprawdę bylam lekko inną osobą - bardziej pozytywną i jestem ciekawa, czy gdybym nadal mieszkala w Pl u siebie, czy byłoby dobrze, czy zaczeloby się pogarszać z odstawienia. Możliwe, ze skoczyłam na gleboką wode sama wyjezdzajac, na dodatek takie osoby jak ja potrzebują bratniej duszy, a tu nie mam nikogo, kogo bym bardziej lubila i przy kim bym się nie denerwowala (bo mimo wszystko te chłopaki wywoluja u mnie zdenerwowanie, nie mam pojęcia, dlaczego, bo sa swobodni i naturalni, a ja momentami spieta jak agrafka).
Nikt nie da Ci tu złotej rady. Na początek sama zainicjuj spotkanie z tym znajomym o którym wspomniałaś. Potrzebujesz teraz przyjaznej duszy tam na miejscu. Od tego trzeba zacząć, a o reszcie Twoich problemów pomyślimy później. Najgorsze co możesz zrobić, to zostać z tym wszystkim zupełnie sama.
Debra_Morgan napisał(a):Długo żyłam z prawie zerowym poczuciem własnej wartości.
Skąd ja to znam. Akurat czytam coś co pomaga rozstać się z pewnymi uprzykrzającymi życie przekonaniami i wziąść się nieco w garść. Jestem dopiero w połowie lektury ale to co już przeczytałem uważam za godne polecenia. Mam na myśli "JA, czyli jak zmienić siebie" - Tadeusz Niwiński. Dodam, że autor bujał się nieco po świecie..
Bliskie jest mi to osamotnienie i brak kogokolwiek obok, o którym piszesz... Nie wiem, co ci poradzić, ale na pewno powinnaś postarać się utrzymać kontakt z tym chłopakiem, tylko pamiętaj, nie tylko w formie "hej... o jak mi jest beznadziejnie..." Zresztą, przecież dobrze o tym wiesz... Powodzenia.
O matko, czytam i czuję, że mogłabym napisać identycznie to samo co Ty. Nawet lat mamy tyle samo. Dziwne uczucie...

Trzymaj się i nie obwiniaj siebie za to, jaka jesteś. Nie wiem, co jeszcze można poradzić. Kontakty z ludźmi są na pewno bardzo ważne, więc staraj się nie unikać tego, na tyle, na ile możesz.
Wiem, ze nie mogę utrzymywać z nim kontaktu tylko na zasadzie "jak mi jest źle", ale z powodu fobii nie potrafię z ludźmi rozmawiać, mam pustkę w głowie, najczęściej tylko cicho stoję, uśmiecham się, coś dorzucę i to wszystko. Nie daję rady rozmawiać z ludźmi godzinami. Na dodatek dziś wieczór czekam na jakiegoś smsa z jego strony, a tu cisza i jest to przygnębiające. Tak sobie myślę, że gdyby mu zależało, to by się odezwał, zwykłe głupie "how are you". Szczególnie, że miałam wrażenie, że on może być mną zainteresowany, a jak facet jest zainteresowany, to potrafi wyraźnie dać znać.

Najgorsze, że depresja maluje mi się na twarzy - pokazałam znajomej, która niedaleko mieszka, moje lokum i stwierdziła, że to chyba najgorsze "WG" (Niemcy tak określają wspólne domostwa), jakie widziała (choć sama mieszka w okolicy i moim zdaniem dość podobnie) i powiedziała, że widziała po mnie dzisiaj, że jestem smutna - zdołowało mnie to jeszcze bardziej, że normalnie depresja mi z oczu patrzy. Szczególnie, że dziś starałam się zachowywać ok i rozmawiałam z ludźmi. W oczach niestety maluje mi się wszystko, dosłownie mam gały jak kot ze shreka, nawet nie zdając sobie z tego sprawy :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:
Bardzo identyfikuję się z tym co napisałaś. Jestem wprawdzie młodsza, ale niestety mam takie same problemy w relacjach z ludźmi. Wyjechałam na wymianę studencką na rok. Ale miałam jeden fajny kurs na którym poznałam trochę osób które co jakiś czas imprezowały i ja siłą woli zmuszałam się żeby się przyłączać. Wiadomo, mam tak samo, z trudem prowadzę rozmowę, nie wiem co powiedzieć, nie jestem 'fajna' w żadnym tego słowa znaczeniu. Uważam jednak, że powinnać czerpać z tego doświadczenia ile się da! Jesteś za granicą, w innej kulturze, studiujesz, żyjesz samodzielnie i sobie radzisz! To świetna sprawa. Skup się na pozytywach, dostrzegaj codzienne drobne pozytywy. Nie znam niestety złotego środka, gdybym go znała, żyłabym jak prawdziwy erasmus i imprezowała z tabunami hiszpanów :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: Ale zamartwianie jest bez sensu. Nasza przeszłość tak już nas uwarunkowała, że boimy sie opuścić gardę i komuś pokazać jacy naprawdę jesteśmy, bo boimy się zranienia. Ale życie takie jest, pełne rozczarowań, problemów. Trzeba tylko je rozwiązywać i koncentrować na pozytywach.
Dziekuje wszystkim za odpowiedzi. Postanowiłam odswiezyc temat i dac znac, co się zmienilo - a mianowicie: jedna fobia zastapila druga. Pod koniec grudnia okazało się, ze ten chłopak, o którym pisałam, rzeczywiście był mna zainteresowany. Jestesmy razem już ok. pol roku. Miejsce fobii spol. zajela z kolei chorobliwa zazdrość. Wiem, co to za dziadostwo, bo pamiętam swój poprzedni związek. Na początku nie bylam zazdrosna w ogole, czułam się "nowa", zdobywana, teraz jednak mam uczucie stawania się chlebem powszednim (niekoniecznie słusznie) + większe zaangażowanie powoduje u mnie okropna zazdrość. Chorą. Także nie wiadomo, co gorsze :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Jakos staram się funkcjonować.