PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Jak zniszczyć sobie życie.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Trzy ostatnie miesiące doszczętnie zdruzgotały moją przyszłość.

Mam 31 lat. Pracowałem przez ostatnie 5 lat. Byłem perfekcyjny w tym co robiłem. Oczywiście uznawałem, że to wciąż za mało. Pomimo, że byłem powszechnie chwalony przez przełożonych, nie dowierzałem im. Mój powszechny dzień wyglądał w ten sposób, że po pracy przychodziłem do domu i bardzo często czytałem książki przydatne w życiu zawodowym. Moja wiedza ulegała wzbogaceniu. Nie utrzymywałem kontaktu z nikim (absolutnie). W pracy miałem jednak bardzo dobre relacje z 10 osobami z którymi przyszło mi co dnia przebywać. Nie przeniosły się na grunt prywatny. Oczywiście nie pozwalałem na zbliżenie się, ignorowałem wycieczki, imprezy. Myślałem, że taka moja natura, ot takie niegroźne dziwactwo. Wypalałem się zawodowo, praca nie stanowiła już dla mnie wyzwania. Życie prywatne było stabilne, nawet bardzo.

Wystartowałem w szeregu konkursów (niestety dla mnie pisemnych) w ościennych miastach na nowe stanowisko, nieco wyższe w hierarchii od tego które piastowałem dotychczas. Wygrałem prawie wszystkie, dużo było w tym przypadku.

Przeprowadziłem się do 350 tysięcznego miasta. Zmieniłem wszystkich znajomych z pracy, zostawiłem rodziców, dom w którym mieszkałem. Finansowo de facto straciłem. Trafiłem na najwyższe piętro biurowca - sama elita społeczna. Z dwojgiem takich osób przyszło mi też siedzieć w pokoju. No i zaczęło się. Mój mózg oszalał. Zacząłem jąkać się, co nigdy mi się wcześniej nie zdarzało, odzywać monosylabami, rytm dobowy uległ zatraceniu. Żadnego pisania w pracy, więc praca do domu, skrajne przemęczenie w efekcie. Zaczęła się rodzić samoświadomość dlaczego tak się dzieje - trwało to 2 miesiące. Wcześniej skutecznie unikałem sytuacji dla mnie stresowych - styczności z autorytetami. Teraz nie było takiej możliwości - permanentna styczność z autorytetami, otwarte hale pełne nieznanych ludzi, praktycznie nigdy możliwości bycia z kimś wyłącznie sam na sam. Każda podjęta przeze mnie decyzji w tym czasie została wykreowana przez jedno kryterium - unikania kontaktu z ludźmi, nawet wówczas gdy już sobie to uświadamiałem. Doprowadziło mnie to do wypowiedzenia umowy o pracę - alternatywą było szaleństwo. Pracę o którą się starałem od 3 lat, do której uczyłem się przez 2-3 lata straciłem bezpowrotnie. Teraz już wiem, że uczyłem się nie po to by ją zdobyć, ale po to by mieć powód do bycia sam ze sobą, bez osób trzecich. Po tym w jakich okolicznościach rozstawałem się z dotychczasowym pracodawcą, nie mam już szans na taką pracę. Nie mogę wrócić też do starej, gdyż moje stanowisko zostało przeniesione do innego miasta. Wszyscy moi znajomi z poprzedniej pracy są wściekli, mają więcej pracy, nastąpiła utrata etatu. Nie zdobyłem też nowych. A ja tylko chciałem dać więcej siebie społeczeństwu, być bardziej niezależny aby zasłużyć na większą akceptację otoczenia.

Poruszyłem tylko część aspektów mojego żywota z ostatnich miesięcy. Nie dajcie się uwieść perfekcjonizmowi.
Smutna historia, ale masz coś bardzo cennego - doświadczenie zawodowe, wiedzę. Czyli podstawy, które mogą Ci pomóc w powrocie do normalnego życia, a przynajmniej w jego poprawie. Mnóstwo osób z tego forum może jedynie o tym pomarzyć.


Mnie perfekcjonizm nie grozi, ale zauważyłem u siebie podobne zachowanie tzn. napaliłem się strasznie na wszelkiego rodzaju kursy, szkolenia. Najchętniej bym robił kilka na raz, żeby wypełniać CV kolejnymi rubrykami. Przy tym mam życia osobistego 0.
Wiesz już przynajmniej, że masz problem i że możesz (a nawet powinieneś) pracować nad tym, aby się go pozbyć. Czasem długo się do tego dochodzi, ale ważne, że to już się stało :Stan - Uśmiecha się: Pozdrawiam.
Dodam tylko, że pierwszy raz w życiu wykonałem test Lebowitz'a. Mój wynik to 132. Nie jest dobrze. Hikikomori jest jak najbardziej realne w moim wykonaniu. Każda twarz obcego człowieka napawa mnie strachem. Spróbuję powalczyć ale nie wiem co z tego wyjdzie. Mózg podpowiada mi same fatalistyczne rozwiązania.
Perfekcjonizm to jest także to co mnie zabija. Często odkładam zrobienie jakiegoś projektu bo boję się, że nie zrobię go idealnie. Każdą rzecz za którą się chwycę chciałbym zrobić jak najlepiej i często nie uznaje przeciętności. Z tego powodu dużo rzeczy odkładam i nie robię w ogóle.

Jeśli chodzi o Twój przypadek to uwierz też miałem okres w swoim życiu, że myślałem, że praca mnie zniszczy. Byłem chodzącym kłębkiem nerwów - w dodatku do problemów zawodowych doszły prywatne i uwierz nie było ciekawie. Miałem bardzo czarne myśli. Jednak udało mi się odbić. Pomógł mi odpoczynek od pracy, odcięcie się, przemyślenie kilku spraw. Wiem, że nie każdy ma taką możliwość bo trzeba zarabiać, ale może właśnie Ty masz teraz taki przejściowy okres po którym zdobędziesz nową pracę dzięki swojemu doświadczeniu i powrócisz do życia jakie znałeś wcześniej.

Perfekcjoniści powinni nauczyć się, że ambicja jest dobra, ale pozostawiać sobie możliwość popełniania błędów, i to nawet bardzo dużej ilości błędów. Ja się tego cały czas uczę i naprawdę jest już lepiej niż kiedyś. Trzeba nabrać większego dystansu. Ale chyba każdy musi nauczyć się tego sam.
kingfisher napisał(a):A ja tylko chciałem dać więcej siebie społeczeństwu, być bardziej niezależny aby zasłużyć na większą akceptację otoczenia.
Brzmi jak przepis na katastrofę..
Cytat:A ja tylko chciałem dać więcej siebie społeczeństwu, być bardziej niezależny aby zasłużyć na większą akceptację otoczenia.

Społeczeństwu można się oddać tylko wtedy, gdy jest się spełnionym życiowo, a wręcz nie wolno oddawać się mu, żeby się życiowo spełnić. To tak z autopsji.

I nie bądźmy naiwni, nikogo nie obchodzi co Ty dajesz społeczeństwu, nikt tego nigdy nie doceni, tym nie kupisz akceptacji. Ja już się na tym przejechałem.

Perfekcjonizm jest zły. Wystarczy wpisać w google to hasło i pierwsze wyniki nie napawają optymizmem.
Tak ustawiłem sobie priorytety w życiu, nie liczyło się moje dobro ale dobro ogółu, i tak przez 5 lat. Praca była celem samym w sobie. Byłem jak Jack Aubrey na swoim okręcie, każda czynność ćwiczona i udoskonalana w nieskończoność aby była za każdym razem wykonana lepiej, a salwy padały szybciej.

Gdy trafiłem do nowej pracy, dojeżdżałem przez prawie dwa miesiące po 3 godziny dziennie, w pracy po 8 godzin przed monitorem i w domu jeszcze około 4, weekendy też przed komputerem. Chęć dobrego wykonania pracy spowodowała, że nie zauważyłem, że pracuję efektywniej od 6 letnich pracowników, ci odwrócili się, bez ich pomocy nie byłem w stanie już funkcjonować w nowym otoczeniu. Ot taki ostracyzm. Powodem takiego trybu życia było jednak to, że nie mogłem pisać w obecności osób z wyższym statusem społecznym, zawodowym, wywodzących się z rodzin inteligenckich. Ciężko rozmawiać z takimi osobami (autorytetami), gdy wcześniej przez dwa lata przebywałem wyłącznie ze sobą. Nie mogłem się też przemóc i prosić o pomoc w pracy. Sam szukałem rozwiązań, tak jak do tej pory, nie znajdowałem ich dość szybko.