19 Maj 2016, Czw 20:05, PID: 542972
Sam nie wiem, w którym dziale powinienem umieścić ten post, ale wiem, że muszę go napisać Od wczoraj czuję potrzebę odniesienia się do paru spraw i pozbawionych treści haseł, które dane mi było przeczytać w jednym z wątków. Nie chcę zaśmiecać oryginalnego tematu, bo z pewnością zostałoby to odebrane jako kolejny wyskok tego żałosnego sk...a Zasa, który wiecznie się nad sobą użala. Nie spodziewam się zresztą, że teraz będzie inaczej, ale może nie popsuję aż tak bardzo radosnej atmosfery. Przede wszystkim jednak– nie chcę być złośliwy. Chcę napisać coś o sobie, coś, czego do tej pory się wstydziłem i ledwie o tym wspominałem... chociaż oczywiście od komentowania treści kilku wspomnianych już postów nie sposób będzie uciec.
Soulja w swoim topicu pisze:
„najważniejsze w życiu jest dobre samopoczucie niezależne od zewnętrznych okoliczności i na tym trzeba najbardziej się skupić.
Gdy samopoczucie jest dobre to łatwiej zmierzyć się ze wszystkim„
„należy bacznie przyglądać się swoim emocjom i pracować nad nimi bo jestem zdania ,że one mają ogromy wpływ na nasze życie oraz zdrowie.
Dlatego należy znaleźć jakiś sposób aby wyeliminować z życia te negatywne emocje a zastąpić to radością, przyjemnościami i wdzięcznością za to co mamy. „
Cóż za odkrycie. Męczą nas negatywne emocje i trzeba znaleźć JAKIŚ sposób, by sobie z nimi poradzić. Najlepiej, gdy człowiek jest wesoły, radosny i gdy w życiu doświadcza przyjemności.
Zupełnie jak gdybym, już jako gimnazjalista, stłamszony przez kompulsje, wyniszczony panicznym lękiem przed niepowodzeniami w szkole, nie czuł, że mi to nie służy, nie zdawał sobie sprawy, że powinienem żyć bez panicznego lęku i cieszyć się życiem! Tylko, że zacytowana powyżej rada, to rada w stylu: „Jak życ?! - Długo i szczęśliwie!” Czy naprawdę sądzicie, że nie marzyłem o takim życiu?
W kolejnym poście soulja pisze o metodzie małych kroczków i stopniowej konfrontacji z lękiem. Rzuca też innymi twierdzeniami:
„Tu chodzi o to aby zbudować sobie poczucie własnej wartości, akceptacje siebie i silę wewnętrzną niezależną od okoliczności. Nie ważne czy masz przyjaciół, partnera, pieniądze... wszystko zaczyna się od twojego wnętrza. „
„Fobik potrzebuje moim zdaniem znajomych pozytywnie nastawionych do życia, otwartych, towarzyskich, przebojowych bo w takich środowisku będzie mu najlepiej sie rozwijać i wychodzić z fobii. „
Fobik potrzebuje znajomych? No tak, nie wpadłbym na to.
Dalej czytam:
„Może mnie nie kojarzysz ale ja miałem w pewnym momencie sporą fobie”
Dlatego tak, można wyjść całkowicie z fobii ale zacznij od stopniowego wychodzenia a nie wyobrażaj sobie ze nagle wszystko zniknie albo wręcz staniesz sie przebojowy i mega pewny siebie. Stopniowo wszystko jest możliwe ale stopniowo. „
A co, jeśli ta metoda się "zawiesza"? Jeśli teoretycznie przestałem się bać pań w urzędzie, jeśli przestałem bać się nie tylko znanych, ale też nieznanych sklepów, jeśli przestałem, jak sądzę, bać się, co do zasady, pań w sklepie, ale wciąż niestandardowe sytuacji wywołują lęk? Co jeśli dzwonie dwudziesty raz do fryzjera, dwudziesty raz odkrywam, że rozmawiałem już naprawdę składnie, podałem termin który mnie interesuje nie jak down, ale jak rozgarnięty, dorosły facet, nikt mnie nie o+ł, nie wyśmiał, nie zdziwił się, że dzwonie do fryzjera bo interesuje mnie strzyżenie – a i tak przed każdym telefonem odczuwam lęk? Może nie powinienem krytykować metody, ale ja po prostu pytam, co robić, gdy ona odp pewnego momentu zawodzi, wcale nie jest tak, że fobia znika od niechcenia?
Teraz przejdźmy do sedna. Właściwie, to ja mógłbym się pod tymi pieprzonymi radami podpisać. Przecież to, co serwuje nam soulja, to piękna wizja rozwoju osobistego i szczęśliwego życia. Mam z nią niestety ogromy problem. Ja już kiedyś próbowałem być szczęśliwy, próbowałem kumulować w sobie pozytywne emocje, budować poczucie własnej wartości i wiarę we własny sukces niezależnie od chwilowych trudności. Niestety – po pierwsze nie wiedziałem wtedy, co mi jest, nie korzystałem z „profesjonalnego” wsparcia i zaprzepaściłem tę szansę. Po drugie... dziś wiem, że to nie była moja zasługa.
Jak to wyglądało w moim przypadku? Studia rozpoczynałem jako kompletnie wyalienowany, nieposiadający żadnych przyjaciół, żadnych szkolnych wspomnień, unikający i czujący lęk przed ludźmi debil. Ale to była kolejna szansa na zmianę. Czy umiałbym ją wykorzystać? Nie. Ale zdarzył się cud. Niektórzy z was wiedzą, że mam słaby wzrok. Pierwszego dnia studiów plany zajęć nie były jeszcze dostępne na stronach uczelni, więc należało je spisać z gablotki koło dziekanatu. Dramat. Stałem w tłumie i zastanawiałem się, czy czekać aż ostatni student sobie pójdzie, żeby zrobić zdjęcie telefonem, czy poprosić kogoś o pomoc. Przerażony w końcu zaczepiłem jedną dziewczynę. Okazało się, że jest z mojej grupy. Pogadałem chwilę z nią i jej koleżanką, dziękując losowi za taki filmowy zbieg okoliczności, i się rozstaliśmy. Tak, to był prawdziwy cud.
Na wykładzie kolejnego dnia jej nie znalazłem. A że wszystkich się bałem, a siebie wstydziłem, więc nie poznałem nikogo innego. Ona i jej przyjaciółka znalazły jednak przez przypadek mnie, to dzięki nim poznałem kolejne osoby z grupy. Kolejnego dnia byliśmy nawet w pubie. Dzis wiem, że zaprzepaściłem ogromna szansę, nie czerpiąc siły z onych zrządzeń losu i nie budując potem czegoś samemu, ale faktem jest, że uczepiony grupki tych ludzi przeżyłem, obiektywnie zmarnowane, a z perspektywy całego z+ życia najpiękniejsze chwile.
Byłem potem z tą grupą w klubie na urodzinach kolegi. Byłem na urodzinach wspomnianej dziewczyny, na domowej imprezie. Pamiętam, że część osób się zmyła wcześniej, a obydwie znajome, ja i jeszcze dwóch chłopaków siedzieliśmy sobie jeszcze dobre półtorej godziny i gadaliśmy, pijąc jakieś niedrogie wino. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego. Można powiedzieć, ze to była pierwsza i ostatnia domówka w moim życiu. Byłem też z całą tą grupą na innym spotkaniu, w domu kolegi. No i chociaż wszyscy zapomnieli o moich urodzinach, to jednak po czasie sobie przypomnieli. Ostatecznie nawet nie było mi przykro, czy mogłem od nich tak wiele wymagać?
Żyłem więc w iluzji prawdziwego towarzyskiego życia i bycia częścią grupy. Studia wybrane z rozsądku średnio mnie kręciły, ale na drugim roku wszystkie te doświadczenia dały mi ogromnego kopa i postanowiłem „być radosnym i odrzucać negatywne emocje” dalej.
Nie wiem jak – i to jest problem! – uwierzyłem, że moge coś zmienić, że życie i studia maja sens, że mogę pokonać swoje problemy z nauką, zabić złe skojarzenia, zapomnieć o traumie, uwierzyć, że nie muszę wszystkiego, czego się nauczę, zapomnieć. Pomimo poprawkowego egzaminu, w dodatku z przedmiotu, który lubiłem (i dlatego uczyłem się mniej niż do reszty – postrach roku zaliczyłem za to na dwie piątki – zarówno egzamin, jak i ćwiczenia) – poczułem, że mogę uczyć się dobrze i bez przymusu. Na trzecim roku pierwszy raz od czasów klas I-III bez strachu zacząłem być aktywny na jednych ćwiczeniach. Do tego stopnia, że prowadząca zaczęła mnie kojarzyć, dostrzegać, i uznawać za jednego z lepszych studentów! Do tego stopnia, że przed egzaminem zagadała do mnie, przechadzając się po sali, jak tam mój nastrój.
Pomimo tego, że wciąż bałem się pań w dziekanacie, a złożenie pisma u prodziekana to była prawdziwa trauma, wydaje mi się, że – niestety na miarę swoich ogromnych wtedy ograniczeń i zerowej wiedzy robiłem dokładnie to, o czym pisze soulja. Tak, ja, pieprzony maruda Zas, naprawdę to robiłem – te słowa kieruję do wszystkich tych, co nie przypuszczali, że nawet tak mogło być.
To był też jedyny rok studiów gdy, wbrew teoriom klocka o życiu jako ustawicznym cierpieniu, zakuwałem najwięcej, za to niemal bez przymusu i bez psychicznego bólu. Dostałem stypendium naukowe. Cały czas kumulowałem radość jak tylko potrafiłem. Wciąż niestety bojąc się ludzi – no ale przecież METODA MAŁYCH KROCZKÓW, TAK? To wtedy odważyłem się pierwszy raz zapisać do fryzjera w mieście. Zacząłem się lepiej ubierać, kupować ciuchy, wciaż jeszcze bojąc się wielu sklepów, ale jednak to robiąc. Za stypendium kupiłem w wakacje pierwsze od dawna pudełkowe gry – Mass Effect i Devil May Cry 4. a potem w promocji pierwszą grę na Steam – GTA IV. Wow, takie małe codzienne radości naprawdę pomagały odganiać złe emocje. To był taki pieprzony flow, istny haj...
„Nie musisz wierzyć w siebie, wiara i poczucie własnej wartości przyjdą z czasem same jeżeli będziesz stosował się do pewnych reguł.
A jakie to reguły? Skupiam się na tym abym na co dzień czuł się dobrze bo dobry nastrój to absolutna podstawa, to twoja energia. „
„Dlatego przestałem myśleć o pierdołach ktore mnie dołowały i zamiast tego zacząłem szukać sposobów na poprawę nastroju i to aby czuć sie po prostu dobrze. „
No i chyba tak było
Dlaczego?
Bo zdarzył się cud, i były sprzyjające okoliczności!
A potem wszystko się posypało i nie chce pisać, dlaczego, tego wciąż się wstydzę.
Teraz nie wiem, co mam robić, nie czuję tej siły. Spotykałem się kilka razy z ludźmi z internetu, bywałem na terapiach, ale cud się nie zdarzył. Próbowałem zdobyć nową pasję, ale grupa ludzi mnie przytłoczyła i wszystko mnie przerosło. W pracy też nie mam szansy na cud. Próbowałem na portalach randkowych.
To nie jest proste, to nie jest proste. Nie jest już proste dla mnie. Teraz rozumiecie? To nie tak, że ja nie wiem, jak to jest, ze nigdy nie miałem w zyciu takiego lepszego okresu, ze od podstawówki do teraz byłem non stop zniszczonym przez presję matki, ZOK, a potem OU/fobię czy inne cholerstwo po+. Ja – chyba?... a może nie mam racji? Może wcale nie mam racji?... - wiem, że można inaczej i kiedyś wydawało mi się, że w końcu znalazłem siłę, ze małymi kroczkami – choć sam widziałem, że zbyt małymi – może mi się udać! Ale to już minęło.
I nie wiem jak teraz do tego wrócić. To naprawdę nie jest proste! Ja kompletnie nie mam już na to pomysłu. Nie mam punktu zaczepienia.
Soulja w swoim topicu pisze:
„najważniejsze w życiu jest dobre samopoczucie niezależne od zewnętrznych okoliczności i na tym trzeba najbardziej się skupić.
Gdy samopoczucie jest dobre to łatwiej zmierzyć się ze wszystkim„
„należy bacznie przyglądać się swoim emocjom i pracować nad nimi bo jestem zdania ,że one mają ogromy wpływ na nasze życie oraz zdrowie.
Dlatego należy znaleźć jakiś sposób aby wyeliminować z życia te negatywne emocje a zastąpić to radością, przyjemnościami i wdzięcznością za to co mamy. „
Cóż za odkrycie. Męczą nas negatywne emocje i trzeba znaleźć JAKIŚ sposób, by sobie z nimi poradzić. Najlepiej, gdy człowiek jest wesoły, radosny i gdy w życiu doświadcza przyjemności.
Zupełnie jak gdybym, już jako gimnazjalista, stłamszony przez kompulsje, wyniszczony panicznym lękiem przed niepowodzeniami w szkole, nie czuł, że mi to nie służy, nie zdawał sobie sprawy, że powinienem żyć bez panicznego lęku i cieszyć się życiem! Tylko, że zacytowana powyżej rada, to rada w stylu: „Jak życ?! - Długo i szczęśliwie!” Czy naprawdę sądzicie, że nie marzyłem o takim życiu?
W kolejnym poście soulja pisze o metodzie małych kroczków i stopniowej konfrontacji z lękiem. Rzuca też innymi twierdzeniami:
„Tu chodzi o to aby zbudować sobie poczucie własnej wartości, akceptacje siebie i silę wewnętrzną niezależną od okoliczności. Nie ważne czy masz przyjaciół, partnera, pieniądze... wszystko zaczyna się od twojego wnętrza. „
„Fobik potrzebuje moim zdaniem znajomych pozytywnie nastawionych do życia, otwartych, towarzyskich, przebojowych bo w takich środowisku będzie mu najlepiej sie rozwijać i wychodzić z fobii. „
Fobik potrzebuje znajomych? No tak, nie wpadłbym na to.
Dalej czytam:
„Może mnie nie kojarzysz ale ja miałem w pewnym momencie sporą fobie”
Dlatego tak, można wyjść całkowicie z fobii ale zacznij od stopniowego wychodzenia a nie wyobrażaj sobie ze nagle wszystko zniknie albo wręcz staniesz sie przebojowy i mega pewny siebie. Stopniowo wszystko jest możliwe ale stopniowo. „
A co, jeśli ta metoda się "zawiesza"? Jeśli teoretycznie przestałem się bać pań w urzędzie, jeśli przestałem bać się nie tylko znanych, ale też nieznanych sklepów, jeśli przestałem, jak sądzę, bać się, co do zasady, pań w sklepie, ale wciąż niestandardowe sytuacji wywołują lęk? Co jeśli dzwonie dwudziesty raz do fryzjera, dwudziesty raz odkrywam, że rozmawiałem już naprawdę składnie, podałem termin który mnie interesuje nie jak down, ale jak rozgarnięty, dorosły facet, nikt mnie nie o+ł, nie wyśmiał, nie zdziwił się, że dzwonie do fryzjera bo interesuje mnie strzyżenie – a i tak przed każdym telefonem odczuwam lęk? Może nie powinienem krytykować metody, ale ja po prostu pytam, co robić, gdy ona odp pewnego momentu zawodzi, wcale nie jest tak, że fobia znika od niechcenia?
Teraz przejdźmy do sedna. Właściwie, to ja mógłbym się pod tymi pieprzonymi radami podpisać. Przecież to, co serwuje nam soulja, to piękna wizja rozwoju osobistego i szczęśliwego życia. Mam z nią niestety ogromy problem. Ja już kiedyś próbowałem być szczęśliwy, próbowałem kumulować w sobie pozytywne emocje, budować poczucie własnej wartości i wiarę we własny sukces niezależnie od chwilowych trudności. Niestety – po pierwsze nie wiedziałem wtedy, co mi jest, nie korzystałem z „profesjonalnego” wsparcia i zaprzepaściłem tę szansę. Po drugie... dziś wiem, że to nie była moja zasługa.
Jak to wyglądało w moim przypadku? Studia rozpoczynałem jako kompletnie wyalienowany, nieposiadający żadnych przyjaciół, żadnych szkolnych wspomnień, unikający i czujący lęk przed ludźmi debil. Ale to była kolejna szansa na zmianę. Czy umiałbym ją wykorzystać? Nie. Ale zdarzył się cud. Niektórzy z was wiedzą, że mam słaby wzrok. Pierwszego dnia studiów plany zajęć nie były jeszcze dostępne na stronach uczelni, więc należało je spisać z gablotki koło dziekanatu. Dramat. Stałem w tłumie i zastanawiałem się, czy czekać aż ostatni student sobie pójdzie, żeby zrobić zdjęcie telefonem, czy poprosić kogoś o pomoc. Przerażony w końcu zaczepiłem jedną dziewczynę. Okazało się, że jest z mojej grupy. Pogadałem chwilę z nią i jej koleżanką, dziękując losowi za taki filmowy zbieg okoliczności, i się rozstaliśmy. Tak, to był prawdziwy cud.
Na wykładzie kolejnego dnia jej nie znalazłem. A że wszystkich się bałem, a siebie wstydziłem, więc nie poznałem nikogo innego. Ona i jej przyjaciółka znalazły jednak przez przypadek mnie, to dzięki nim poznałem kolejne osoby z grupy. Kolejnego dnia byliśmy nawet w pubie. Dzis wiem, że zaprzepaściłem ogromna szansę, nie czerpiąc siły z onych zrządzeń losu i nie budując potem czegoś samemu, ale faktem jest, że uczepiony grupki tych ludzi przeżyłem, obiektywnie zmarnowane, a z perspektywy całego z+ życia najpiękniejsze chwile.
Byłem potem z tą grupą w klubie na urodzinach kolegi. Byłem na urodzinach wspomnianej dziewczyny, na domowej imprezie. Pamiętam, że część osób się zmyła wcześniej, a obydwie znajome, ja i jeszcze dwóch chłopaków siedzieliśmy sobie jeszcze dobre półtorej godziny i gadaliśmy, pijąc jakieś niedrogie wino. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego. Można powiedzieć, ze to była pierwsza i ostatnia domówka w moim życiu. Byłem też z całą tą grupą na innym spotkaniu, w domu kolegi. No i chociaż wszyscy zapomnieli o moich urodzinach, to jednak po czasie sobie przypomnieli. Ostatecznie nawet nie było mi przykro, czy mogłem od nich tak wiele wymagać?
Żyłem więc w iluzji prawdziwego towarzyskiego życia i bycia częścią grupy. Studia wybrane z rozsądku średnio mnie kręciły, ale na drugim roku wszystkie te doświadczenia dały mi ogromnego kopa i postanowiłem „być radosnym i odrzucać negatywne emocje” dalej.
Nie wiem jak – i to jest problem! – uwierzyłem, że moge coś zmienić, że życie i studia maja sens, że mogę pokonać swoje problemy z nauką, zabić złe skojarzenia, zapomnieć o traumie, uwierzyć, że nie muszę wszystkiego, czego się nauczę, zapomnieć. Pomimo poprawkowego egzaminu, w dodatku z przedmiotu, który lubiłem (i dlatego uczyłem się mniej niż do reszty – postrach roku zaliczyłem za to na dwie piątki – zarówno egzamin, jak i ćwiczenia) – poczułem, że mogę uczyć się dobrze i bez przymusu. Na trzecim roku pierwszy raz od czasów klas I-III bez strachu zacząłem być aktywny na jednych ćwiczeniach. Do tego stopnia, że prowadząca zaczęła mnie kojarzyć, dostrzegać, i uznawać za jednego z lepszych studentów! Do tego stopnia, że przed egzaminem zagadała do mnie, przechadzając się po sali, jak tam mój nastrój.
Pomimo tego, że wciąż bałem się pań w dziekanacie, a złożenie pisma u prodziekana to była prawdziwa trauma, wydaje mi się, że – niestety na miarę swoich ogromnych wtedy ograniczeń i zerowej wiedzy robiłem dokładnie to, o czym pisze soulja. Tak, ja, pieprzony maruda Zas, naprawdę to robiłem – te słowa kieruję do wszystkich tych, co nie przypuszczali, że nawet tak mogło być.
To był też jedyny rok studiów gdy, wbrew teoriom klocka o życiu jako ustawicznym cierpieniu, zakuwałem najwięcej, za to niemal bez przymusu i bez psychicznego bólu. Dostałem stypendium naukowe. Cały czas kumulowałem radość jak tylko potrafiłem. Wciąż niestety bojąc się ludzi – no ale przecież METODA MAŁYCH KROCZKÓW, TAK? To wtedy odważyłem się pierwszy raz zapisać do fryzjera w mieście. Zacząłem się lepiej ubierać, kupować ciuchy, wciaż jeszcze bojąc się wielu sklepów, ale jednak to robiąc. Za stypendium kupiłem w wakacje pierwsze od dawna pudełkowe gry – Mass Effect i Devil May Cry 4. a potem w promocji pierwszą grę na Steam – GTA IV. Wow, takie małe codzienne radości naprawdę pomagały odganiać złe emocje. To był taki pieprzony flow, istny haj...
„Nie musisz wierzyć w siebie, wiara i poczucie własnej wartości przyjdą z czasem same jeżeli będziesz stosował się do pewnych reguł.
A jakie to reguły? Skupiam się na tym abym na co dzień czuł się dobrze bo dobry nastrój to absolutna podstawa, to twoja energia. „
„Dlatego przestałem myśleć o pierdołach ktore mnie dołowały i zamiast tego zacząłem szukać sposobów na poprawę nastroju i to aby czuć sie po prostu dobrze. „
No i chyba tak było
Dlaczego?
Bo zdarzył się cud, i były sprzyjające okoliczności!
A potem wszystko się posypało i nie chce pisać, dlaczego, tego wciąż się wstydzę.
Teraz nie wiem, co mam robić, nie czuję tej siły. Spotykałem się kilka razy z ludźmi z internetu, bywałem na terapiach, ale cud się nie zdarzył. Próbowałem zdobyć nową pasję, ale grupa ludzi mnie przytłoczyła i wszystko mnie przerosło. W pracy też nie mam szansy na cud. Próbowałem na portalach randkowych.
To nie jest proste, to nie jest proste. Nie jest już proste dla mnie. Teraz rozumiecie? To nie tak, że ja nie wiem, jak to jest, ze nigdy nie miałem w zyciu takiego lepszego okresu, ze od podstawówki do teraz byłem non stop zniszczonym przez presję matki, ZOK, a potem OU/fobię czy inne cholerstwo po+. Ja – chyba?... a może nie mam racji? Może wcale nie mam racji?... - wiem, że można inaczej i kiedyś wydawało mi się, że w końcu znalazłem siłę, ze małymi kroczkami – choć sam widziałem, że zbyt małymi – może mi się udać! Ale to już minęło.
I nie wiem jak teraz do tego wrócić. To naprawdę nie jest proste! Ja kompletnie nie mam już na to pomysłu. Nie mam punktu zaczepienia.