17 Cze 2018, Nie 23:18, PID: 751033
Witam, chciałabym przeprosić za to, jaka kiedyś byłam wobec wszystkich, którzy mieli ze mną doczynienia do marca 2018 roku
Byłam bardzo dumną osobą, pełną agresji i zarozumiałości. Uważałam siebie za bohatera forum, światło forum i anioła. Serio, już takie bzdury sobie wmawiałam. Tak naprawdę nic nie wiedziałam o życiu, czerpałam wiedzę z seriali, filmów romantycznych i bajek. Tak, pieprzyłam, że to były moje obserwacje, tak sobie dumę karmiłam, że ja nie potrzebuję książek, bo taka mądra jestem. Te obserwacje były z d*py subiektywne, pisane przez dumę i zawiść, ogromną zazdrość. Zazdrościłam wszystkim, że się dogadują, że żartują, narzekają, bo wtedy się dogadywali, wychodzą na dwór, są inteligentni, spokojni, lub nieopanowani, układali sobie w życiu, lub mieli wy+, mieli znajomych, szkołę, pracę, pieniądze. Byłam nawet zazdrosna, jak ktoś kupił sobie słodycze, nie myśląc o tym, że sama mogę coś ogarnąć, jeśli ruszę dupsko.
Miałam wymówki na każdą okazję. Nie zrobię tego, bo mam problemy, bo depresja, bo fobia, bo przeszłość, bo za wcześnie, bo mięśnie/głowa/d*pa boli. xD
Gdy już nie miałam wymówki, i pojawiała się idealna okazja, aby coś zrobić, mówiłam, że mi się nie chce, szukając akceptacji swojego lenistwa wśród innych. Gdy ktoś je akceptował, zwalałam odpowiedzialność na tę osobę, bo przecież to nie ja podjęłam decyzję. Co było bzdurą, bo to ja zgodziłam się, na posłuchanie czyjejś porady.
Uważałam, że mam złotą wiedzę na wszystko, nie biorąc pod uwagę tego, że mogę się mylić.
Chciałam ludziom pomagać, ponieważ to moja pasja, ale wtedy bardziej słuchałam się tych złych nawyków, niż siebie. Dlatego, gdy chciałam komuś pomóc, nie liczyłam się z jego zdaniem, z góry zakładając, co ta osoba myśli. Tak naprawdę, nigdy nie widziałam tej osoby, nie poznałam jej życia, a jednak byłam pewna, że wiem lepiej. Jakim cudem? Skoro nie słuchałam i wygłaszałam swoją prawdę, nie pytając nawet, jaki dana osoba ma problem, co o tym myśli. To był stary nawyk, nad którym nadal muszę pracować. Najbardziej karmiłam swoją dumę, pisząc posty o swojej za+ lub narzekaniu o swoim życiu, w ramach "pomocy" drugiej osobie, jaka to ja zaradna jestem lub pokrzywdzona i silna, i co "musi" zrobić, aby być tak za+, jak ja. xD Tworzyłam w swojej głowie obraz siebie, która ma wiedzę do wyleczenia, wspaniały charakter bez wad i głupich zachowań. Gdy napisałam taki długi post, miałam myśli typu "jestem taka fajna, pomogłam drugiej osobie, jestem dobrym człowiekiem, co oni by beze mnie zrobili, powinnam zostać psychologiem" itd itd. Tak naprawdę, z psychologiem miałam tyle wspólnego co małe dziecko.
Reagowałam bardzo emocjonalnie. A jednak myślałam i mówiłam, że jestem taka spokojna, dojrzała i opanowana, jak na swój wiek. Tylko że swoim działaniem strasznie temu przeczyłam. Ciągle tylko próbowałam się pochwalić, na siłę wciskając komuś moje własne komplementy. Gdy ktoś nie karmił mojej dumy, robiłam to sama.
Czułam się lepsza od tych, którzy nie byli spokojni, podświadomie podsycając innych emocje. Byłam bardzo wielkim hipokrytą. Podświadomie cieszyłam się, gdy ktoś nie był zadowolony i spokojny, gdy był bardzo poważny, lub zgadzał się z moim zdaniem. To pochodziło od tych negatywnych nawyków, z którymi się urodziłam, a ja ich słuchałam praktycznie cały czas. Robiłam to, dlatego że sama strasznie dziecinnie się zachowywałam. Słuchałam jedynie emocji, dlatego z zazdrości denerwowałam się, gdy ktoś był spokojny i dojrzały. Moja duma mówiła mi "'a co, ja gorsza niby jestem?". Nie byłam w stanie znieść tej "gorszości" i zamiast się nad tym zastanowić głębiej, że przecież skoro miałam okazję poznać dojrzałych ludzi, a sama pragnęłam taka być, to czemu się na nich złościłam, zamiast się od nich uczyć? Dla mnie to było nie do pomyślenia, bo przecież, ja już wszystko wiem. Najgorsze jest to, że brałam to na poważnie, święcie wierzyłam w to, co mówię. Gdyby ta dojrzała osoba, straciła swój spokój przez moje dumne prowokacje, miałabym usprawiedliwienie, że ta osoba tylko udaje dojrzałość i to ja jestem ta dojrzała i oczywiście nie popełniłam żadnych błędów.
Byłam bardzo przewrażliwiona na reakcje ludzi. Oczekiwałam, że będą reagować pozytywnie na moje posty, czy wyrażanie opinii, gdzie sama pozytywnie nie reagowałam. Ciągle koncentrowałam na tym uwagę, zapominając o tym, co naprawdę chciałam przekazać.
Ciągle szukałam zaczepki, czułam się jak pępek świata, że każdy jak coś napisze podobnego do moich negatywnych nawyków, to automatycznie musi mówić o mnie. A często i pewnie zawsze, taka osoba nawet o mnie nie pomyślała, gdy coś pisała.
Gdy ktoś coś sugerował na serio lub żartem, obrażałam się i tworzyłam z siebie ofiarę pokrzywdzoną, jakbym traumy dostała, bo ktoś powiedział o mnie prawdę. xD
Byłam bardzo wredna, często to okazywałam, jak ktoś nie robił czegoś, co chciałam. Najbardziej wredna byłam wobec własnej rodziny.
Gdy manipulacje nie wychodziły, zaczynałam atakować słownie, najczęściej agresywnie. To było bardzo toksyczne z mojej strony i wiele razy musiałam tym zranić wielu ludzi, za to najbardziej przepraszam.
Wszyscy byli niedojrzali oprócz mnie, takie sobie wkręciłam głupoty. A tak naprawdę emocjonalnie miałam poziom dwulatka.
Wypowiadałam się na tematy, o których nic nie wiedziałam, przekonana, że wiem o nich wszystko. Podbijałam w ten sposób swoją "wartość", czując pogardę do tych, którzy nie znali się na temacie, ale przecież ja również się nie znałam. Jednak gdy już ktoś mi uwierzył i pytał o poradę życiową, tak naprawdę nie wiedziałam co napisać i wymyślałam coś na poczekaniu, nie zdając sobie sprawy, że mocno mogę kogoś tym skrzywdzić. Z dumy nie przyznawałam się, że nie wiem, bo niby miało to świadczyć o tym, że jestem gorsza lub bezwartościowa, a to o niczym nie świadczyło, może jedynie o tym, że powinnam się tego nauczyć. Duma przeszkadzała mi w życiu, słuchałam tych złych nawyków, nie myśląc tak naprawdę o innych. Czułam smutek i się nakręcałam niepotrzebnie, a później narzekałam na forum i dołowałam innych ludzi. Taką sobie spirale stworzyłam.
Moje posty był długie i bez sensu, ponieważ przez emocje pisałam sprzeczne rzeczy. Traciłam czas na nakręcanie siebie i innych, mówiąc, że "poświęcam się" w imię czegoś.
Gdy już coś wysłałam, sprawdzałam co chwila, OCZEKUJĄC, że ktoś odpisze. Gdy odpisywał nie tak, jak chciałam, obrażałam się i udawałam przed sobą, że zostałam zraniona. Gdy ktoś zignorował mój post, zionęłam agresją i tragizmem, jakby się świat zawalił, a przecież jak pisałam, nie jestem pępkiem świata, że wszyscy nagle mają na mnie zwrócić uwagę, bo ja tak chcę.
Ciągle chwaliłam siebie, że jestem szczera i oczekuję szczerości, ale tak naprawdę ani razu nie byłam szczera ze sobą, czy z innymi. Ukrywałam swoje własne myśli i uczucia, ponieważ z dumy bałam się pokazać w "gorszym" świetle.
Gdy ktoś pisał o kobietach, nagle robiłam z siebie obrończyni kobiet, że nie wszystkie takie są. Wygłaszałam tylko swoją subiektywną opinię, a tak naprawdę mówiłam, jakbym znała prawdę objawioną. Podkręcałam dramy i reakcje emocjonalne, zamiast uspokoić sytuacje, jak to w swojej głowie wyobrażałam
Tak naprawdę byłam po prostu zła, że "jak ktoś może mówić o mnie źle, w końcu też jestem kobietą". Nie broniłam kobiet, czy osób, które znam, broniłam własną dumę i egoizm, bo przecież robiłam tak samo, jak te kobiety, o których pisano, po prostu nie chciałam się przyznać do błędów. Zachowywałam się jak księżniczka, a mówiłam, że jestem chłopaczycą. To też karmiło mi dumę, jaka to ja za+ jestem, bo urodziłam się przypadkowo w rodzinie, w której byli sami bracia. Tak więc, z dumy robiłam różne rzeczy, głównie głupoty i błędy, do których nie chciałam się przyznawać. Gdy już wychodziły na jaw, obwiniałam wszystkich oprócz siebie.
Mój związek również mocno niszczyłam poprzez udawanie kogoś, kim nie jestem. Próbowałam ciągle komuś coś udowadniać, ale po co? To tylko sprawiało, że często robiłam rzeczy, których moralnie się brzydziłam lub były niezgodne z moim prawdziwym charakterem.
Zafundowałam swojemu facetowi rollercoaster emocjonalny, gdzie na przemian był wściekły i straszliwie zmartwiony, czy przez focha się nie zabiję. Wiedział, że nie, bo to był tylko uciążliwy foch, ale emocjonalnie się martwił, bo mu zależało na mnie. Zamiast to zrozumieć, szukałam podtekstów i go tylko raniłam słownie, że chce jedynie seksu. Teraz widzę, jak bardzo szukałam dramy na siłę. Chwaliłam się na forum, jaka to za+ jestem w związku, a tak naprawdę nie umiałam zrobić dnia bez fochów, narzekania i dramy.
Mówiłam o swojej wierności, a pisałam z facetami na forum, ewidentnie próbując zwrócić ich uwagę na mnie, a miałam faceta!! Teraz widzę, jak okropne to było wobec mojego chłopaka, jakbym się czuła, gdyby on tak zrobił? Na pewno nie byłabym szczęśliwa, więc czemu zakładałam, że jemu to nie będzie przeszkadzać? To też świadczyło o tym, że nie liczyłam się z jego zdaniem, nie oczekiwałam od siebie a tylko od niego (bo on nie mógł takich rzeczy zrobić, bo bym zrobiła dramę) i okazywałam mu totalny brak szacunku. Przy okazji robiąc nadzieję niektórym osobom z forum i mieszając sobie w głowie.
Doszło do takiej głupoty, że robiłam dramę, bo mi było za ciepło i zamiast się odkryć, to narzekałam i się nakręcałam, obrażając się na cały świat xD, a gdy się odkrywałam i było zimno, to narzekałam, że za zimno, zamiast się przykryć. Tak sobie zryłam banie i tak wiele zryła mi banię matka. Mój chłopak próbował mi to pokazać, ale byłam zbyt dumna na jakąkolwiek szczerą rozmowę, i gdy chociaż trochę zasugerował, że coś z matką jest nie tak, zaczynałam go atakować słownie, płakać lub narzekać, jak to jestem w sytuacji bez wyjścia. Byłam nie do wytrzymania. Bardzo go podziwiam, że wytrzymał tyle ze mną, pozostając nadal sobą, chociaż emocjonalnie i tak miałam bardzo zły na niego wpływ.
Słuchałam się jedynie instynktów, ale zawsze uważałam siebie za osobę, która jest ponad tym. Mówiłam, myślałam i czułam co innego. fochów miałam minimum 5 razy dziennie. A na forum tak się chwaliłam, że utrzymuję harmonię w związku xD
Mówiłam o miłości i akceptacji, oczekiwałam jej od innych, ale nie od siebie, i sama denerwowałam się i wręcz kazałam innym ludziom, aby zmienili swój sposób myślenia na rzecz mojego. Bez zastanowienia, czy może to mój sposób myślenia trzeba zmienić. Później szukałam potwierdzenia swojego zdania u innych ludzi, wystarczyły dwie czy trzy osoby, które mi przytaknęły i już od razu usprawiedliwiałam swoje zachowanie.
Oczekiwałam, że inni mnie wyciągną z depresji i fobii, czekając na cuda od ludzi, którzy tak naprawdę sami oczekiwali tego od innych. Miałam tak zwłaszcza wobec własnej matki, która sama nie potrafiła oczekiwać od siebie i oczekiwała ode mnie, że to ja jej pomogę.
Ciągle chrzaniłam o rozczarowaniach, a jednak sama nic nie dawałam od siebie. Oczekiwałam tylko i wyłącznie od innych, a sama się nie rozwijałam.
Mówiłam coś o rozwoju duchowym, osobistym itd. a przez kilka lat zmieniałam się najwyżej na gorsze. xD
Nie widząc swoich błędów, nie uczyłam się na nich. Czułam pogardę do osób, które narzekały, nie dostrzegając, że sama narzekałam nieustannie.
Tak naprawdę, zawsze czułam się gorsza od innych i zamiast zrobić coś z tym i zwiększyć poczucie własnej wartości, podbijałam sztuczne poczucie wartości, które było po prostu dumą. Przez to zabijałam swój charakter, który był miliardy cenniejszy, od tej mojej dumy, dodatkowo raniąc innych, zwłaszcza tych, których kochałam. W ostatniej chwili wyszłam z tego, prawie zabiłam swój charakter, bo do tego doprowadza karmienie swojej dumy. Gdy zaczęłam poznawać swój charakter od nowa, byłam w szoku, jak inne rzeczy lubiłam i jak wiele spokoju mi dawały, tak mocno go w sobie wypierałam, że praktycznie nie znałam samej siebie. Przez dumę ponad 90% rzeczy, które robiłam, były tymi, które prawdziwy charakter nienawidził.
Gdybym zajęła się tym od razu, już dawno nie musiałabym POKAZYWAĆ czegokolwiek, po prostu robiłabym rzeczy zgodne z moimi potrzebami i prawdziwym charakterem.
To była Asia, która nie słuchała nikogo, oprócz swoich złych nawyków i chorej psychicznie matki. Tak, miałam wybór, na szczęście w tym wszystkim chciałam się zmienić i to najbardziej mnie uratowało. Jednak przez wiele lat robiłam wszystko na oślep, zasłonięta przez dumę i emocje zaszczepione od matki. To mnie jednak nie usprawiedliwia, ponieważ matka nie musiała zostawać moim autorytetem, zawsze mogłam zaobserwować, jak sprzeczne głupoty ona wygaduje
Byłam bardzo dumną osobą, pełną agresji i zarozumiałości. Uważałam siebie za bohatera forum, światło forum i anioła. Serio, już takie bzdury sobie wmawiałam. Tak naprawdę nic nie wiedziałam o życiu, czerpałam wiedzę z seriali, filmów romantycznych i bajek. Tak, pieprzyłam, że to były moje obserwacje, tak sobie dumę karmiłam, że ja nie potrzebuję książek, bo taka mądra jestem. Te obserwacje były z d*py subiektywne, pisane przez dumę i zawiść, ogromną zazdrość. Zazdrościłam wszystkim, że się dogadują, że żartują, narzekają, bo wtedy się dogadywali, wychodzą na dwór, są inteligentni, spokojni, lub nieopanowani, układali sobie w życiu, lub mieli wy+, mieli znajomych, szkołę, pracę, pieniądze. Byłam nawet zazdrosna, jak ktoś kupił sobie słodycze, nie myśląc o tym, że sama mogę coś ogarnąć, jeśli ruszę dupsko.
Miałam wymówki na każdą okazję. Nie zrobię tego, bo mam problemy, bo depresja, bo fobia, bo przeszłość, bo za wcześnie, bo mięśnie/głowa/d*pa boli. xD
Gdy już nie miałam wymówki, i pojawiała się idealna okazja, aby coś zrobić, mówiłam, że mi się nie chce, szukając akceptacji swojego lenistwa wśród innych. Gdy ktoś je akceptował, zwalałam odpowiedzialność na tę osobę, bo przecież to nie ja podjęłam decyzję. Co było bzdurą, bo to ja zgodziłam się, na posłuchanie czyjejś porady.
Uważałam, że mam złotą wiedzę na wszystko, nie biorąc pod uwagę tego, że mogę się mylić.
Chciałam ludziom pomagać, ponieważ to moja pasja, ale wtedy bardziej słuchałam się tych złych nawyków, niż siebie. Dlatego, gdy chciałam komuś pomóc, nie liczyłam się z jego zdaniem, z góry zakładając, co ta osoba myśli. Tak naprawdę, nigdy nie widziałam tej osoby, nie poznałam jej życia, a jednak byłam pewna, że wiem lepiej. Jakim cudem? Skoro nie słuchałam i wygłaszałam swoją prawdę, nie pytając nawet, jaki dana osoba ma problem, co o tym myśli. To był stary nawyk, nad którym nadal muszę pracować. Najbardziej karmiłam swoją dumę, pisząc posty o swojej za+ lub narzekaniu o swoim życiu, w ramach "pomocy" drugiej osobie, jaka to ja zaradna jestem lub pokrzywdzona i silna, i co "musi" zrobić, aby być tak za+, jak ja. xD Tworzyłam w swojej głowie obraz siebie, która ma wiedzę do wyleczenia, wspaniały charakter bez wad i głupich zachowań. Gdy napisałam taki długi post, miałam myśli typu "jestem taka fajna, pomogłam drugiej osobie, jestem dobrym człowiekiem, co oni by beze mnie zrobili, powinnam zostać psychologiem" itd itd. Tak naprawdę, z psychologiem miałam tyle wspólnego co małe dziecko.
Reagowałam bardzo emocjonalnie. A jednak myślałam i mówiłam, że jestem taka spokojna, dojrzała i opanowana, jak na swój wiek. Tylko że swoim działaniem strasznie temu przeczyłam. Ciągle tylko próbowałam się pochwalić, na siłę wciskając komuś moje własne komplementy. Gdy ktoś nie karmił mojej dumy, robiłam to sama.
Czułam się lepsza od tych, którzy nie byli spokojni, podświadomie podsycając innych emocje. Byłam bardzo wielkim hipokrytą. Podświadomie cieszyłam się, gdy ktoś nie był zadowolony i spokojny, gdy był bardzo poważny, lub zgadzał się z moim zdaniem. To pochodziło od tych negatywnych nawyków, z którymi się urodziłam, a ja ich słuchałam praktycznie cały czas. Robiłam to, dlatego że sama strasznie dziecinnie się zachowywałam. Słuchałam jedynie emocji, dlatego z zazdrości denerwowałam się, gdy ktoś był spokojny i dojrzały. Moja duma mówiła mi "'a co, ja gorsza niby jestem?". Nie byłam w stanie znieść tej "gorszości" i zamiast się nad tym zastanowić głębiej, że przecież skoro miałam okazję poznać dojrzałych ludzi, a sama pragnęłam taka być, to czemu się na nich złościłam, zamiast się od nich uczyć? Dla mnie to było nie do pomyślenia, bo przecież, ja już wszystko wiem. Najgorsze jest to, że brałam to na poważnie, święcie wierzyłam w to, co mówię. Gdyby ta dojrzała osoba, straciła swój spokój przez moje dumne prowokacje, miałabym usprawiedliwienie, że ta osoba tylko udaje dojrzałość i to ja jestem ta dojrzała i oczywiście nie popełniłam żadnych błędów.
Byłam bardzo przewrażliwiona na reakcje ludzi. Oczekiwałam, że będą reagować pozytywnie na moje posty, czy wyrażanie opinii, gdzie sama pozytywnie nie reagowałam. Ciągle koncentrowałam na tym uwagę, zapominając o tym, co naprawdę chciałam przekazać.
Ciągle szukałam zaczepki, czułam się jak pępek świata, że każdy jak coś napisze podobnego do moich negatywnych nawyków, to automatycznie musi mówić o mnie. A często i pewnie zawsze, taka osoba nawet o mnie nie pomyślała, gdy coś pisała.
Gdy ktoś coś sugerował na serio lub żartem, obrażałam się i tworzyłam z siebie ofiarę pokrzywdzoną, jakbym traumy dostała, bo ktoś powiedział o mnie prawdę. xD
Byłam bardzo wredna, często to okazywałam, jak ktoś nie robił czegoś, co chciałam. Najbardziej wredna byłam wobec własnej rodziny.
Gdy manipulacje nie wychodziły, zaczynałam atakować słownie, najczęściej agresywnie. To było bardzo toksyczne z mojej strony i wiele razy musiałam tym zranić wielu ludzi, za to najbardziej przepraszam.
Wszyscy byli niedojrzali oprócz mnie, takie sobie wkręciłam głupoty. A tak naprawdę emocjonalnie miałam poziom dwulatka.
Wypowiadałam się na tematy, o których nic nie wiedziałam, przekonana, że wiem o nich wszystko. Podbijałam w ten sposób swoją "wartość", czując pogardę do tych, którzy nie znali się na temacie, ale przecież ja również się nie znałam. Jednak gdy już ktoś mi uwierzył i pytał o poradę życiową, tak naprawdę nie wiedziałam co napisać i wymyślałam coś na poczekaniu, nie zdając sobie sprawy, że mocno mogę kogoś tym skrzywdzić. Z dumy nie przyznawałam się, że nie wiem, bo niby miało to świadczyć o tym, że jestem gorsza lub bezwartościowa, a to o niczym nie świadczyło, może jedynie o tym, że powinnam się tego nauczyć. Duma przeszkadzała mi w życiu, słuchałam tych złych nawyków, nie myśląc tak naprawdę o innych. Czułam smutek i się nakręcałam niepotrzebnie, a później narzekałam na forum i dołowałam innych ludzi. Taką sobie spirale stworzyłam.
Moje posty był długie i bez sensu, ponieważ przez emocje pisałam sprzeczne rzeczy. Traciłam czas na nakręcanie siebie i innych, mówiąc, że "poświęcam się" w imię czegoś.
Gdy już coś wysłałam, sprawdzałam co chwila, OCZEKUJĄC, że ktoś odpisze. Gdy odpisywał nie tak, jak chciałam, obrażałam się i udawałam przed sobą, że zostałam zraniona. Gdy ktoś zignorował mój post, zionęłam agresją i tragizmem, jakby się świat zawalił, a przecież jak pisałam, nie jestem pępkiem świata, że wszyscy nagle mają na mnie zwrócić uwagę, bo ja tak chcę.
Ciągle chwaliłam siebie, że jestem szczera i oczekuję szczerości, ale tak naprawdę ani razu nie byłam szczera ze sobą, czy z innymi. Ukrywałam swoje własne myśli i uczucia, ponieważ z dumy bałam się pokazać w "gorszym" świetle.
Gdy ktoś pisał o kobietach, nagle robiłam z siebie obrończyni kobiet, że nie wszystkie takie są. Wygłaszałam tylko swoją subiektywną opinię, a tak naprawdę mówiłam, jakbym znała prawdę objawioną. Podkręcałam dramy i reakcje emocjonalne, zamiast uspokoić sytuacje, jak to w swojej głowie wyobrażałam
Tak naprawdę byłam po prostu zła, że "jak ktoś może mówić o mnie źle, w końcu też jestem kobietą". Nie broniłam kobiet, czy osób, które znam, broniłam własną dumę i egoizm, bo przecież robiłam tak samo, jak te kobiety, o których pisano, po prostu nie chciałam się przyznać do błędów. Zachowywałam się jak księżniczka, a mówiłam, że jestem chłopaczycą. To też karmiło mi dumę, jaka to ja za+ jestem, bo urodziłam się przypadkowo w rodzinie, w której byli sami bracia. Tak więc, z dumy robiłam różne rzeczy, głównie głupoty i błędy, do których nie chciałam się przyznawać. Gdy już wychodziły na jaw, obwiniałam wszystkich oprócz siebie.
Mój związek również mocno niszczyłam poprzez udawanie kogoś, kim nie jestem. Próbowałam ciągle komuś coś udowadniać, ale po co? To tylko sprawiało, że często robiłam rzeczy, których moralnie się brzydziłam lub były niezgodne z moim prawdziwym charakterem.
Zafundowałam swojemu facetowi rollercoaster emocjonalny, gdzie na przemian był wściekły i straszliwie zmartwiony, czy przez focha się nie zabiję. Wiedział, że nie, bo to był tylko uciążliwy foch, ale emocjonalnie się martwił, bo mu zależało na mnie. Zamiast to zrozumieć, szukałam podtekstów i go tylko raniłam słownie, że chce jedynie seksu. Teraz widzę, jak bardzo szukałam dramy na siłę. Chwaliłam się na forum, jaka to za+ jestem w związku, a tak naprawdę nie umiałam zrobić dnia bez fochów, narzekania i dramy.
Mówiłam o swojej wierności, a pisałam z facetami na forum, ewidentnie próbując zwrócić ich uwagę na mnie, a miałam faceta!! Teraz widzę, jak okropne to było wobec mojego chłopaka, jakbym się czuła, gdyby on tak zrobił? Na pewno nie byłabym szczęśliwa, więc czemu zakładałam, że jemu to nie będzie przeszkadzać? To też świadczyło o tym, że nie liczyłam się z jego zdaniem, nie oczekiwałam od siebie a tylko od niego (bo on nie mógł takich rzeczy zrobić, bo bym zrobiła dramę) i okazywałam mu totalny brak szacunku. Przy okazji robiąc nadzieję niektórym osobom z forum i mieszając sobie w głowie.
Doszło do takiej głupoty, że robiłam dramę, bo mi było za ciepło i zamiast się odkryć, to narzekałam i się nakręcałam, obrażając się na cały świat xD, a gdy się odkrywałam i było zimno, to narzekałam, że za zimno, zamiast się przykryć. Tak sobie zryłam banie i tak wiele zryła mi banię matka. Mój chłopak próbował mi to pokazać, ale byłam zbyt dumna na jakąkolwiek szczerą rozmowę, i gdy chociaż trochę zasugerował, że coś z matką jest nie tak, zaczynałam go atakować słownie, płakać lub narzekać, jak to jestem w sytuacji bez wyjścia. Byłam nie do wytrzymania. Bardzo go podziwiam, że wytrzymał tyle ze mną, pozostając nadal sobą, chociaż emocjonalnie i tak miałam bardzo zły na niego wpływ.
Słuchałam się jedynie instynktów, ale zawsze uważałam siebie za osobę, która jest ponad tym. Mówiłam, myślałam i czułam co innego. fochów miałam minimum 5 razy dziennie. A na forum tak się chwaliłam, że utrzymuję harmonię w związku xD
Mówiłam o miłości i akceptacji, oczekiwałam jej od innych, ale nie od siebie, i sama denerwowałam się i wręcz kazałam innym ludziom, aby zmienili swój sposób myślenia na rzecz mojego. Bez zastanowienia, czy może to mój sposób myślenia trzeba zmienić. Później szukałam potwierdzenia swojego zdania u innych ludzi, wystarczyły dwie czy trzy osoby, które mi przytaknęły i już od razu usprawiedliwiałam swoje zachowanie.
Oczekiwałam, że inni mnie wyciągną z depresji i fobii, czekając na cuda od ludzi, którzy tak naprawdę sami oczekiwali tego od innych. Miałam tak zwłaszcza wobec własnej matki, która sama nie potrafiła oczekiwać od siebie i oczekiwała ode mnie, że to ja jej pomogę.
Ciągle chrzaniłam o rozczarowaniach, a jednak sama nic nie dawałam od siebie. Oczekiwałam tylko i wyłącznie od innych, a sama się nie rozwijałam.
Mówiłam coś o rozwoju duchowym, osobistym itd. a przez kilka lat zmieniałam się najwyżej na gorsze. xD
Nie widząc swoich błędów, nie uczyłam się na nich. Czułam pogardę do osób, które narzekały, nie dostrzegając, że sama narzekałam nieustannie.
Tak naprawdę, zawsze czułam się gorsza od innych i zamiast zrobić coś z tym i zwiększyć poczucie własnej wartości, podbijałam sztuczne poczucie wartości, które było po prostu dumą. Przez to zabijałam swój charakter, który był miliardy cenniejszy, od tej mojej dumy, dodatkowo raniąc innych, zwłaszcza tych, których kochałam. W ostatniej chwili wyszłam z tego, prawie zabiłam swój charakter, bo do tego doprowadza karmienie swojej dumy. Gdy zaczęłam poznawać swój charakter od nowa, byłam w szoku, jak inne rzeczy lubiłam i jak wiele spokoju mi dawały, tak mocno go w sobie wypierałam, że praktycznie nie znałam samej siebie. Przez dumę ponad 90% rzeczy, które robiłam, były tymi, które prawdziwy charakter nienawidził.
Gdybym zajęła się tym od razu, już dawno nie musiałabym POKAZYWAĆ czegokolwiek, po prostu robiłabym rzeczy zgodne z moimi potrzebami i prawdziwym charakterem.
To była Asia, która nie słuchała nikogo, oprócz swoich złych nawyków i chorej psychicznie matki. Tak, miałam wybór, na szczęście w tym wszystkim chciałam się zmienić i to najbardziej mnie uratowało. Jednak przez wiele lat robiłam wszystko na oślep, zasłonięta przez dumę i emocje zaszczepione od matki. To mnie jednak nie usprawiedliwia, ponieważ matka nie musiała zostawać moim autorytetem, zawsze mogłam zaobserwować, jak sprzeczne głupoty ona wygaduje