30 Mar 2020, Pon 20:38, PID: 818435
Witam
Na początek trochę historii.
W podstawówce byłem popychadłem. Byłem najniższy ze wszystkich, nawet dziewczyny się ze mnie śmiały bo byłem niższy od nich i nie byłem tacy jak inni. Potem nastały czasy gimnazjum. Było nawet fajnie, trafiłem do zgranej klasy, miałem jakiś 2 kolegów i było naprawdę spoko. Nikt mnie nie obrażał, nie wyśmiewał. Niestety trwało to tylko 3 lata. Nastały czasy szkoły średniej – technikum. Szkoła jako szkoła fajna, w większości mili nauczyciele, wybrałem kierunek, który mnie interesuje. Myślałem, że teraz będzie lepiej, ludzie dojrzalsi itd. Jak ja się myliłem. Klasa może i zgrana, ale każdy już miał znajomych z poprzednich lat i nie był chętny na nowe znajomości. Na dodatek jestem z tych, którzy muszą dojeżdżać do szkoły z innego miasta. Teraz chodzę do trzeciej klasy i niestety od jakiegoś czasu nie jestem już szczęśliwy, dlaczego? Bo nie mam znajomych. Żadnych. Nie mam nawet do kogo otworzyć gęby, nie mówiąc o czym więcej. Stare znajomości z gimnazjum się pourywały i zostałem sam.
Moja liczba znajomych na Facebook’u to 0, serio. Byłem w kilku grupach internetowych związanych z moim zainteresowaniami, ale ze wszystkich mnie wyrzucali bo nie udzielałem się. Dlaczego? Podświadomie czułem, że nikt mnie będzie traktował mnie poważnie, już przed oczami widziałem te komentarze „ się nie zna” itd. W klasie tak jak wspominałem nie mam za bardzo kolegów. W
klasie jestem tym, który wszystko umie i daje wszystkim spisywać. Po szkole to komputer, konsola i telefon. Może tutaj jest problem?
No dobra, ale jak z dziewczynami? Nie podobam się żadnej. Nawet nie wiem jak to jest kiedy spodobam się jakiejś dziewczynie. Nie jestem wysoki, nie mam mięśni czy bujnych włosów, jestem raczej nudny, nieśmiały, niezbyt zabawny i małomówny. Parę razy zagadałem do jakiejś na jakimś messengerze czy czymś innym, nie miałem problemów by rozmawiać i ciągnąć rozmowę. Niektórym nawet wysłałem swoje zdjęcie i dostawałem odpowiedzi „ładny jesteś”, „nie jesteś brzydki”, „jesteś fajny”. Kilka dziewczyn napisało, że gdyby nie odległość to umówiłby się ze mną bo wydaję się fajnym gościem. Wszystko fajnie tylko w rzeczywistości, strach mnie oblega kiedy zobaczę jakąś ładną dziewczynę np. w autobusie. Cały się trzęsę, zaczynam się pocić i w efekcie nic nie robię zamiast podjeść i zacząć rozmowę.
No dobra, a co z rodzicami i rodziną? No, tutaj to lipa po całości, aż wstyd się przyznać. Ojciec – pracoholik-alkoholik. Zamiast z rodziną woli być w pracy, nawet w wigilię wolał iść do pracy niż spędzić czas w domu. Oczywiście jak na typowego robola, po przyjściu z pracy nawalony jak szpadel, jemu to nie przeszkadza, uważa, że tak robi każdy by się odstresować. Matka – pracoholiczka-katoliczka, prawie cały dzień w pracy, a po przyjściu obiad, telewizor i sen. I tak całe życie. Oczywiście matka uważa, że nie mam problemu, przecież to normalne, że nastoletni syn nie ma znajomych i życia towarzyskiego. Ona też w moim wieku nie miała, za to należała do jakiejś oazy kościelnej i tam poznała super ludzi. To nic, że nie chcę chodzić na oazy, matka cały czas mnie tam wypycha mimo moich sprzeciwów. Uważa nawet, że jestem za młody na to by mieć dziewczynę. Jej słowa „zobaczysz, kiedyś jak będziesz starszy (w jej rozumowaniu po trzydziestce), to dziewczyny same będą chciałby się z tobą umawiać. Każda by chciała takiego spokojnego i miłego chłopaka”. True story. Jak na katoliczkę przystało nawet jeśli nawet ktoś mnie gdzieś zaprosi to na żadną imprezę mnie nie puści, przecież tam się pije alkohol i pali fajki, to grzech. Jak to osiemnastoletni syn mógłby pić alkohol, skandal na rodzinę i klątwa na trzy pokolenia wstecz. Oczywistym jest, że jako kochająca matka nie pomaga mi rozwijać moich zainteresowań. Lubisz bawić się elektroniką? Zostaw, to zabawki dla małych chłopców. Lubisz jeździć na rowerze? I po co ci fajny rower, będzie tylko stał i się kurzył. Chciałbyś nauczyć się lutować? Won, kolejny nie potrzebny grat w domu. No właśnie jeszcze rodzina. Z nikim nie utrzymujemy kontaktów, mimo że mieszkamy w tym samym mieście. Czasami, jak idę na przystanek to widzę niektórych, nikt nie powie „cześć”, odwracają głowę w drugą stronę i udają, że mnie nie znają. Poza tym ja również ich nie lubię, jak już się spotkamy na jakimś pogrzebie obrażają mnie, śmieją się ze mnie. Po co mi tacy ludzie.
Nie żebym się cały czas użalał, podobno jestem inteligentny (nauczyciele tak mówią, nie wiem czy im wierzyć), skoro kilka dziewczyn pisało, że "jestem fajny" to może nie jestem taki najgorszy. A może tylko się śmiały ze mnie? Sam już nie wiem co o tym myśleć.
Chciałbym w końcu coś zmienić. Nie chcę zostać "dzikusem", który całe dnie siedzi sam przed komputerem. Nie wiem tylko od czego zacząć zmianę.
Na początek trochę historii.
W podstawówce byłem popychadłem. Byłem najniższy ze wszystkich, nawet dziewczyny się ze mnie śmiały bo byłem niższy od nich i nie byłem tacy jak inni. Potem nastały czasy gimnazjum. Było nawet fajnie, trafiłem do zgranej klasy, miałem jakiś 2 kolegów i było naprawdę spoko. Nikt mnie nie obrażał, nie wyśmiewał. Niestety trwało to tylko 3 lata. Nastały czasy szkoły średniej – technikum. Szkoła jako szkoła fajna, w większości mili nauczyciele, wybrałem kierunek, który mnie interesuje. Myślałem, że teraz będzie lepiej, ludzie dojrzalsi itd. Jak ja się myliłem. Klasa może i zgrana, ale każdy już miał znajomych z poprzednich lat i nie był chętny na nowe znajomości. Na dodatek jestem z tych, którzy muszą dojeżdżać do szkoły z innego miasta. Teraz chodzę do trzeciej klasy i niestety od jakiegoś czasu nie jestem już szczęśliwy, dlaczego? Bo nie mam znajomych. Żadnych. Nie mam nawet do kogo otworzyć gęby, nie mówiąc o czym więcej. Stare znajomości z gimnazjum się pourywały i zostałem sam.
Moja liczba znajomych na Facebook’u to 0, serio. Byłem w kilku grupach internetowych związanych z moim zainteresowaniami, ale ze wszystkich mnie wyrzucali bo nie udzielałem się. Dlaczego? Podświadomie czułem, że nikt mnie będzie traktował mnie poważnie, już przed oczami widziałem te komentarze „ się nie zna” itd. W klasie tak jak wspominałem nie mam za bardzo kolegów. W
klasie jestem tym, który wszystko umie i daje wszystkim spisywać. Po szkole to komputer, konsola i telefon. Może tutaj jest problem?
No dobra, ale jak z dziewczynami? Nie podobam się żadnej. Nawet nie wiem jak to jest kiedy spodobam się jakiejś dziewczynie. Nie jestem wysoki, nie mam mięśni czy bujnych włosów, jestem raczej nudny, nieśmiały, niezbyt zabawny i małomówny. Parę razy zagadałem do jakiejś na jakimś messengerze czy czymś innym, nie miałem problemów by rozmawiać i ciągnąć rozmowę. Niektórym nawet wysłałem swoje zdjęcie i dostawałem odpowiedzi „ładny jesteś”, „nie jesteś brzydki”, „jesteś fajny”. Kilka dziewczyn napisało, że gdyby nie odległość to umówiłby się ze mną bo wydaję się fajnym gościem. Wszystko fajnie tylko w rzeczywistości, strach mnie oblega kiedy zobaczę jakąś ładną dziewczynę np. w autobusie. Cały się trzęsę, zaczynam się pocić i w efekcie nic nie robię zamiast podjeść i zacząć rozmowę.
No dobra, a co z rodzicami i rodziną? No, tutaj to lipa po całości, aż wstyd się przyznać. Ojciec – pracoholik-alkoholik. Zamiast z rodziną woli być w pracy, nawet w wigilię wolał iść do pracy niż spędzić czas w domu. Oczywiście jak na typowego robola, po przyjściu z pracy nawalony jak szpadel, jemu to nie przeszkadza, uważa, że tak robi każdy by się odstresować. Matka – pracoholiczka-katoliczka, prawie cały dzień w pracy, a po przyjściu obiad, telewizor i sen. I tak całe życie. Oczywiście matka uważa, że nie mam problemu, przecież to normalne, że nastoletni syn nie ma znajomych i życia towarzyskiego. Ona też w moim wieku nie miała, za to należała do jakiejś oazy kościelnej i tam poznała super ludzi. To nic, że nie chcę chodzić na oazy, matka cały czas mnie tam wypycha mimo moich sprzeciwów. Uważa nawet, że jestem za młody na to by mieć dziewczynę. Jej słowa „zobaczysz, kiedyś jak będziesz starszy (w jej rozumowaniu po trzydziestce), to dziewczyny same będą chciałby się z tobą umawiać. Każda by chciała takiego spokojnego i miłego chłopaka”. True story. Jak na katoliczkę przystało nawet jeśli nawet ktoś mnie gdzieś zaprosi to na żadną imprezę mnie nie puści, przecież tam się pije alkohol i pali fajki, to grzech. Jak to osiemnastoletni syn mógłby pić alkohol, skandal na rodzinę i klątwa na trzy pokolenia wstecz. Oczywistym jest, że jako kochająca matka nie pomaga mi rozwijać moich zainteresowań. Lubisz bawić się elektroniką? Zostaw, to zabawki dla małych chłopców. Lubisz jeździć na rowerze? I po co ci fajny rower, będzie tylko stał i się kurzył. Chciałbyś nauczyć się lutować? Won, kolejny nie potrzebny grat w domu. No właśnie jeszcze rodzina. Z nikim nie utrzymujemy kontaktów, mimo że mieszkamy w tym samym mieście. Czasami, jak idę na przystanek to widzę niektórych, nikt nie powie „cześć”, odwracają głowę w drugą stronę i udają, że mnie nie znają. Poza tym ja również ich nie lubię, jak już się spotkamy na jakimś pogrzebie obrażają mnie, śmieją się ze mnie. Po co mi tacy ludzie.
Nie żebym się cały czas użalał, podobno jestem inteligentny (nauczyciele tak mówią, nie wiem czy im wierzyć), skoro kilka dziewczyn pisało, że "jestem fajny" to może nie jestem taki najgorszy. A może tylko się śmiały ze mnie? Sam już nie wiem co o tym myśleć.
Chciałbym w końcu coś zmienić. Nie chcę zostać "dzikusem", który całe dnie siedzi sam przed komputerem. Nie wiem tylko od czego zacząć zmianę.