Podsumowanie mojego Roku 2013 i postanowienia - Wersja do druku +- PhobiaSocialis.pl (https://www.phobiasocialis.pl) +-- Dział: Pomoc (https://www.phobiasocialis.pl/forum-3.html) +--- Dział: Profesjonalna pomoc (https://www.phobiasocialis.pl/forum-45.html) +--- Wątek: Podsumowanie mojego Roku 2013 i postanowienia (/thread-9813.html) |
Podsumowanie mojego Roku 2013 i postanowienia - Alicja D'esarrollo - 29 Gru 2013 Koncentrowałam się na wyglądzie i to on przesłaniał mi wszystko- przesłaniał mi również problemy charakterologiczne. Postrzegałam siebie samą i innych jak ostatni Pustak... ładni wygrali życie, brzydcy przegrali.... (Przypominam, że uważam siebie samą za nieładną). Wreszcie dzięki licznym facebookowym rozmowom dotarło do mnie, że jest jakaś głębia (Ty Pustaku!). Czasem napiszę coś, za co dostaję po 5-8 lajków. Wiem, wiem- uciecha na poziomie gimnazjalistki a nie dorosłej kobiety, ale nie ukrywajmy, że miło jest odbierać oznaki poparcia i aprobaty- nawet w takiej lichej fejsbukowej formie. Nieskromnie mówiąc, czasem mam poczucie, że mądrze mówię. Dzięki temu, gdy moje wrażenie "omnomnom alem błyskotliwego pościka spłodziła" współgra z aprobatą społeczeństwa, wtedy wszystko jest proste: mam komfortowe poczucie, że jestem zaznajomiona z zasadami, że znam reguły gry. Jednak nie zawsze tak bywa... im dalej od komputera, tym większe trudności. Schody zaczynają się, gdy otoczenie... a)... źle (negatywnie, krytycznie) postrzega nasze słowa bądź zachowanie, b)... nie reaguje wtedy, gdy spodziewamy się reakcji, c)... reaguje nie tak jak się spodziewaliśmy. Z punktem a) nie mam problemów, ponieważ tutaj największą robotę odwala kultura osobista. Nie brakuje mi jej, więc nie spotykam się z odbieraniem mnie jako złej, chamskiej czy prostackiej. Z punktem b) i c) niestety gorzej. Główne moje problemy są baaaardzo wstydliwe i wynikają z TOWARZYSKIEGO NIEOBYCIA. Dziecko, które w pierwszej klasie szkoły podstawowej olało matematykę, skompromituje się w klasie maturalnej podczas obliczeń bo poproszony do tablicy spojrzy na nią ze zdumieniem i uzna, że znak nieskończoności to słaba ósemeczka, bo aż się przewróciła, i zaznajomiony z tą tendencją uzna, że i 11 padła na ryj tworząc znak równości. Odczytawszy na głos zapisane na tablicy znaki, te poziome i te pionowe, zapyta nauczyciela triumfalnie czy dobrze. Nam się to w głowie nie mieści, bo mamy podstawy, mamy wiedzę ogólną. Podstawy podstawy, czytanie znaków. Czy to matematycznych, czy tych, które dają ludzie. Istnieją uniwersalne kody i umowne skróty [matematyczne i te dotyczące komunikacji międzyludzkiej; np. słynne "dawanie do zrozumienia"] je po prostu trzeba znać. No ale ja niestety jestem czasem jak taki uczeń. Widzę śmiech ale go nie rozumiem. Eksperymentuję tam, gdzie funkcjonują utarte i powszechnie uznane (jako jedyne poprawne!) wzory. Wiem co wypada, ale co tam, strzelę sobie jakiś eksperyment. Pamiętam, że miałam tak kiedyś z "krępującą ciszą". Wyważeni, OBYCI ludzie, wiedzą, że sytuacja między dwojgiem ludzi to wypadkowa wielu czynników, na którą wpływ mamy ograniczony: trochę mam wpływu ja, trochę mój interlokutor, a trochę wiszące gdzieś nad nami niepodważalne zasady. Tymczasem ja myślałam sobie: "Naprawię świat!" I krępującą ciszę, uznawaną powszechnie na zjawisko naturalne i zależne od sytuacji, próbowałam na siłę zagadywać! Podobną gafę uczyniłam niedawno z kilkoma nowo poznanymi (oczywiście w realu) osobami. Cholerne, zawstydzające po czasie, ZACHWIANIE RÓWNOWAGI, NIEWYWAŻENIE! Po dzieciństwie spędzonym na nadużywaniu milczenia, nabrałam tendencji do nadmiernego kłapania w pierwszej, mocno skodyfikowanej, fazie relacji (chodzi o to, że im bardziej oficjalna relacja- a na początku zawsze jest mocno oficjalnie, zdawkowo, bezpiecznie i zapobiegawczo, wg wyuczonego przez rozsądnych ludzi schematu uwzględniającego różnorodność a więc dopasowanie się do każdego możliwego rozmówcy- tym większa powinna obowiązywać podległość schematom, bo w ten sposób dajemy komfort i sobie i rozmówcy- czuje się on bezpiecznie, widząc, że chodzimy po wydeptanych, znanych mu (!!!) ścieżkach). No i żal mi tych znajomości. Przykro mi, że tylu fajnych ludzi pozostawiłam z wyrazem zażenowania na twarzy (czy w myślach) w stylu "o boże, co za dzicz", po zgwałceniu przeze mnie wszystkich możliwych norm. Już na zawsze... relacje nie do odnowienia. I pomyśleć, że po moim mieście chodzi tylu ludzi, którzy robią facepalma na samą myśl o mnie.... Zaburzenia są głównie treściowe i ilościowe. Pół sukcesu już tkwi w tym, że dostrzegłam te błędy. Przykładowo: pisze do mnie nowo poznany chłopak nawiązując, jak bóg przykazał, do miejsca w którym się poznaliśmy i pytając, czy mi się podobało. A ja mu na to, jak jakaś rozemocjonowana idiotka walę dziesięć emotikonek, wykrzykniczków, piszę 3 linijki więcej niż on i poruszam 2 tematy poboczne oraz nawiązuję do bzdur które już wówczas [na imprezie] stanowiły dla nas zwykłą podpórkę by rozmowa się nie urwała... Nie jest źle, jestem wnikliwa, dokładna i wrażliwa, więc i tak całkiem całkiem sporo wiem (jak na mnie!) ale wciąż popełniam kardynalne, zawstydzające błędy.NIEOBYCIE. A opisałam tylko relacje międzyludzkie... pomyślcie sobie jakim muszę być zdziczałym dzikusem w kwestiach damsko-męskich... i to mnie właśnie najbardziej zniechęca i smuci. Bo ja bym chciała nauczyć się wszystkiego z książek i do ludzi już wyjść jako Nieomylna Pani Takt. A tu niestety wiedzę trzeba zdobywać przez bolesne doświadczenia... widzę faceta i myślę: Możemy się poznać, ale będzie to okupione wieloma moimi epickimi wdepnięciami w *, które on będzie albo akceptował albo piętnował zaniżając mi samoocenę i dręcząc mnie... Będę popełniała błędy. Zdarzą mi się nietakty. Zdarzy się moje niewyważenie. Wchodzić w to? Może łatwiej dla psychiki będzie wziąć nogi za pas? Tragicznie nie jest. Moje obycie określiłabym na 5-7/10 w skali, w której 10 to zdrowy poziom jaki chciałabym uzyskać: z prawem do błędów ale niewielkich i nierażących (w przeciwieństwie do tych które teraz robię ) oraz z przebijającym przez moją postawę nastawieniem na dobro relacji, które druga osoba na pewno doceni. W tym roku, 2014, będę się wystawiać na doświadczanie. Będę doświadczać towarzysko. Pewnie nie raz palnę lub wywinę coś tak żenującego, że aż trawa będzie więdła, i ta świadomość (PEWNOŚĆ) że gaf nie uniknę jest trudna. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Kiedyś to intensywne szkolenie towarzyskie (z mózgiem włączonym do krytycznych analiz!) trzeba przejść. Bo jak nie przejdę, to czas i tak minie- i ten rok i następny... aż zostanę starą kobietą z syndromem cioteczki. Czyli kobieciny, przy której wszyscy drżą co ona znowu narobi; a nuż powie za dużo, a nuż znowu krzyknie na całą salę na weselu: "Tomeczku! Haaalo! Tomeczku! Poproś Zosię do tańca, bo tu tak samotnie stoi!" OBYCIE towarzyskie to taka młodsza siostra KULTURY albo, jak kto woli, wyższe wtajemniczenie po Kulturze. A po tych dwóch jest coś jeszcze: jest WSPANIAŁOMYŚLNOŚĆ (z wysokim taktem), czyli już naprawdę charakterologiczne mistrzostwo, które docelowo, w tym życiu chciałabym osiągnąć; uwzględniające skromność, wyrozumiałość, walkę z ludzkimi przywarami jak powszechne przyzwolenie na obgadywanie, etc. Ale na razie niech w tym roku wyćwiczę Obycie. )) Obym się jak najwięcej i możliwie jak najmniej boleśnie nauczyła- trzymajcie kciuki, proszę. |