21 Cze 2009, Nie 13:55, PID: 158556
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21 Cze 2009, Nie 14:01 przez Sosen.)
W 100 % się zgadzam i o tym łańcuszku też kiedyś pisałem na forum. Jeśli my tego nie przerwiemy, to przelejemy to na swoje dzieci, co jest przykre.
Jest miłość szczera i pozorna. Rodzice, którzy szczerze się kochają, wspierają, mają też na uwadze swoje dzieci, których konflikty i problemy rozwiązują na bieżąco. Rodzina szczęśliwa od zewnątrz, na taką wyglądająca nie zawsze właściwie funkcjonuje, przez nie rozwiązane własne problemy jednego z rodziców.
Mogę tutaj dać przykład z mojej rodziny. Mój brat był pierworodnym. Założył rodzinę, ma dwójkę dzieci. Na zewnątrz wszystko jest ok. W jego słowach też jest za+. Ale jak by się przyjrzeć bardziej, to on ciągle ucieka od dorosłości. Ucieka w komputer, ucieka w swoje trasy do Londynu. Nie ma więzi między nim a jego też nieśmiałym synem. Jak trzeba nauczyć jego syna jeździć na rowerze, to on się poddaje, bo nie umie podejść do swojego syna odpowiednio i tamten się zamyka i nie chcę ćwiczyć. Wtedy on zgania na sytuacje, i nie widzi problemu w sobie(mój brat). Tak samo jak mój ojciec, też uciekał. U dziecka wtedy wytwarza się poczucie, że to jest jego wina to wszystko, że to on powinien w sobie coś zmienić, że coś w nim jest nie tak. A to ojciec jest niedojrzały i nie potrafi stworzyć tej więzi.
Myślę, że można by tutaj znaleźć wiele subtelnych odstępstw, ale ogólnie masz cholerną rację.
Po prostu rodzina szczęśliwa to znaczy pogodzona ze sobą, bez konfliktów z przeszłości na barkach, akceptująca siebie i swoje dzieci. A to, że rodzice starają się kochać swoje dzieci i wspierać je, ale mają jeszcze własne problemy z dzieciństwa na barkach, to moim zdaniem nie będzie nigdy w pełni szczęśliwa rodzina, dopóki tych spraw nie rozwiąże.
No i zgodzę się z tym, że do małżeństwa, do dzieci trzeba dorosnąć, a w dzisiejszych czasach mało kto to robi, bo większość to wpadki niedojrzałych, zakompleksionych ludzi, którzy nie mogą być dobrymi rodzicami, choćby nie wiem jak się starali.
Jest miłość szczera i pozorna. Rodzice, którzy szczerze się kochają, wspierają, mają też na uwadze swoje dzieci, których konflikty i problemy rozwiązują na bieżąco. Rodzina szczęśliwa od zewnątrz, na taką wyglądająca nie zawsze właściwie funkcjonuje, przez nie rozwiązane własne problemy jednego z rodziców.
Mogę tutaj dać przykład z mojej rodziny. Mój brat był pierworodnym. Założył rodzinę, ma dwójkę dzieci. Na zewnątrz wszystko jest ok. W jego słowach też jest za+. Ale jak by się przyjrzeć bardziej, to on ciągle ucieka od dorosłości. Ucieka w komputer, ucieka w swoje trasy do Londynu. Nie ma więzi między nim a jego też nieśmiałym synem. Jak trzeba nauczyć jego syna jeździć na rowerze, to on się poddaje, bo nie umie podejść do swojego syna odpowiednio i tamten się zamyka i nie chcę ćwiczyć. Wtedy on zgania na sytuacje, i nie widzi problemu w sobie(mój brat). Tak samo jak mój ojciec, też uciekał. U dziecka wtedy wytwarza się poczucie, że to jest jego wina to wszystko, że to on powinien w sobie coś zmienić, że coś w nim jest nie tak. A to ojciec jest niedojrzały i nie potrafi stworzyć tej więzi.
Myślę, że można by tutaj znaleźć wiele subtelnych odstępstw, ale ogólnie masz cholerną rację.
Po prostu rodzina szczęśliwa to znaczy pogodzona ze sobą, bez konfliktów z przeszłości na barkach, akceptująca siebie i swoje dzieci. A to, że rodzice starają się kochać swoje dzieci i wspierać je, ale mają jeszcze własne problemy z dzieciństwa na barkach, to moim zdaniem nie będzie nigdy w pełni szczęśliwa rodzina, dopóki tych spraw nie rozwiąże.
No i zgodzę się z tym, że do małżeństwa, do dzieci trzeba dorosnąć, a w dzisiejszych czasach mało kto to robi, bo większość to wpadki niedojrzałych, zakompleksionych ludzi, którzy nie mogą być dobrymi rodzicami, choćby nie wiem jak się starali.