28 Mar 2010, Nie 2:11, PID: 200003
U mnie przyczyn fobi społecznej jest najprawdopodobniej conajmniej kilka. Trudno jest mi to samej oceniać bo nie mam takich kwalifikacji, zresztą w poniedziałek na reszcie idę pierwszy raz do psychologa i może on coś ciekawgo wymyśli Niemniej z całą pewnością moja nieśmiałość nie jest zakorzeniona w mojej naturze, jako małe dziecko byłam podobno najbardziej kontaktowym i towarzyskim dzieciakiem jakie można sobie wyobrazić więc tym bardziej boli mnie to, kim się stałam.
Prawdopodobnie wszystko zaczęło się pod koniec podstawówki, kiedy to pokłóciłam się z kilkoma ważniakami w klasie i oficjalnie stałam się głównym klasowym kozłem ofiarnym. Nie żeby mnie bito czy coś ale wyzwiska, poniżanie i wyśmiewanie były na porządku dziennym. Wtedy moje poczucie własnej wartości po raz pierwszy drastycznie spadło, pojawiły sie kompleksy, niepewnosć i inne przyjemności.
W domu tez ciekawie raczej nie było. Najpierw jak bylam bardzo mała, codzienne awantury starych, póżniej jak ojciec się juz wyprowdził kompletnie nie potrafilam znależć języka z matką. Jako może dziesięciolatka dowiedziałam się, że bylam dzieckiem nieplanowanym i miałam iść na skrobankę oraz, ze matka żałuje że sie na to nie zdecydowała bo raz, ze i jej zylo by sie lepiej i dwa, że ja nie miala bym tak przerabanego dziecinstwa i tylu problemow od razu na starcie. W sumie to po części sie z nia zgadzam.
ops:
Potem było jeszcze pare innych przyjemności np. że ojciec tak się mnie wstydził, ze powiedzial swoim rodzicom o tym, ze sie urodziłam dopiero po pół roku, że nie chiał mnie uznac i takie tam. Reasumując zawsze czułam sie dzieckiem niechcianym, niekochanym, matka bardzo rzadko okazywała mi jakie kolwiek zainteresowanie czy wsparcie. I chyba właśnie to sprawiło, że zaczęłam sie zamykac w sobie, z roku na rok co raz bardziej, w dodatku nigdy nie spotkałam nikogo, komu zaufała bym do tego stopnia, zeby to z siebie wyrzucić. Właściwie chyba, aż do teraz. Ale tu podobno jestem anonimowa
Tak więc jak poszłam do gimnazjum to juz miałam problemy z nawiązywaniem znajomosci z prowadzeniem rozmowy, trzymałam się raczej blisko grupki starych znajomych z podstawówki(tych, którzy się na mnie nie wyzywali). Liceum to już istny koszmar, z nikim do tej pory nie udało mi sie nawiazac jakis bliższych relacji, na lekcjach siedze cicho jak mysz, nie mam odwagi aby cokolwiek powiedzieć, na przerwach albo wychodze ze szkoły albo uciekam do kibla. Zerwałam prawie wszystkie stare znajomości, zerwałam kontakty również z prawie cała rodzina(nawet z tymi, ktorzy w jakiś sposób byli mi bliscy i jak najlepiej życzyli). Siedzę prawie całymi dniami w domu, wyjście do sklepu, do centrum jest dla mnie każdorazowo małym koszmarkiem. Szkołe zawaliłam nie mam odwagi się tam pokazać od prawie 3 miesięcy. Po prostu d*pa.
Tak tak wiem ckliwa historyjka mi tutaj wyszła,przepraszam z góry jak ktoś uzna, że sie nad soba rozczulam.
Tearaz tylko najtrudniejsze bedzie kliknięcie w 'wyslij'
Prawdopodobnie wszystko zaczęło się pod koniec podstawówki, kiedy to pokłóciłam się z kilkoma ważniakami w klasie i oficjalnie stałam się głównym klasowym kozłem ofiarnym. Nie żeby mnie bito czy coś ale wyzwiska, poniżanie i wyśmiewanie były na porządku dziennym. Wtedy moje poczucie własnej wartości po raz pierwszy drastycznie spadło, pojawiły sie kompleksy, niepewnosć i inne przyjemności.
W domu tez ciekawie raczej nie było. Najpierw jak bylam bardzo mała, codzienne awantury starych, póżniej jak ojciec się juz wyprowdził kompletnie nie potrafilam znależć języka z matką. Jako może dziesięciolatka dowiedziałam się, że bylam dzieckiem nieplanowanym i miałam iść na skrobankę oraz, ze matka żałuje że sie na to nie zdecydowała bo raz, ze i jej zylo by sie lepiej i dwa, że ja nie miala bym tak przerabanego dziecinstwa i tylu problemow od razu na starcie. W sumie to po części sie z nia zgadzam.
ops:
Potem było jeszcze pare innych przyjemności np. że ojciec tak się mnie wstydził, ze powiedzial swoim rodzicom o tym, ze sie urodziłam dopiero po pół roku, że nie chiał mnie uznac i takie tam. Reasumując zawsze czułam sie dzieckiem niechcianym, niekochanym, matka bardzo rzadko okazywała mi jakie kolwiek zainteresowanie czy wsparcie. I chyba właśnie to sprawiło, że zaczęłam sie zamykac w sobie, z roku na rok co raz bardziej, w dodatku nigdy nie spotkałam nikogo, komu zaufała bym do tego stopnia, zeby to z siebie wyrzucić. Właściwie chyba, aż do teraz. Ale tu podobno jestem anonimowa
Tak więc jak poszłam do gimnazjum to juz miałam problemy z nawiązywaniem znajomosci z prowadzeniem rozmowy, trzymałam się raczej blisko grupki starych znajomych z podstawówki(tych, którzy się na mnie nie wyzywali). Liceum to już istny koszmar, z nikim do tej pory nie udało mi sie nawiazac jakis bliższych relacji, na lekcjach siedze cicho jak mysz, nie mam odwagi aby cokolwiek powiedzieć, na przerwach albo wychodze ze szkoły albo uciekam do kibla. Zerwałam prawie wszystkie stare znajomości, zerwałam kontakty również z prawie cała rodzina(nawet z tymi, ktorzy w jakiś sposób byli mi bliscy i jak najlepiej życzyli). Siedzę prawie całymi dniami w domu, wyjście do sklepu, do centrum jest dla mnie każdorazowo małym koszmarkiem. Szkołe zawaliłam nie mam odwagi się tam pokazać od prawie 3 miesięcy. Po prostu d*pa.
Tak tak wiem ckliwa historyjka mi tutaj wyszła,przepraszam z góry jak ktoś uzna, że sie nad soba rozczulam.
Tearaz tylko najtrudniejsze bedzie kliknięcie w 'wyslij'