28 Mar 2010, Nie 18:27, PID: 200053
Czy ja wiem, czy zaczęło się od szkoły? Chyba trochę tak, ale muszę powiedzieć, że to trochę też przez szkołę.
Jako dziecko byłem nieśmiały, płakałem i cały czas się bałem być bez rodziców ops: . A ja czułem, że w ogóle tego nie rozumieją; jak się poryczałem w szkole to byli źli, mówili, że "trzeba było powiedzieć". Ale powiedzieć o czym? Że będę ryczał bez powodu? Z resztą wtedy każda sytuacja wywoływała płacz. Może to dlatego, że poza szkołą raczej nie miałem znajomych, nie bawiłem się z kolegami na podwórku. Byłem miętki. Rodzice sugerowali, że tam są tylko "złe dzieci", patologia, itd...
Taka była podstawówka. Może jeszcze się nie wstydziłem, ale już się czegoś bałem, miałem sny, że błądzę, nie mogę trafić ze szkoły do domu. Powroty po zmroku były koszmarem, miałem zwidy, halucynacje, myślałem, że mnie ktoś napada. Jawa zlewała się z tymi koszmarami. I już czułem się troszkę gorszy od innych. W gimnazjum zrozumiałem, że wszyscy są już bardziej "doświadczeni". Chłopcy okazują uczucia dziewczynom, potrafią lepiej o siebie zadbać, potrafią dominować jak prawdziwe złe tygrysy. A ja byłem taki cichy... jak mi się podobały dziewczyny, to nic nie robiłem, laski były wyrywane przez moich kolegów z klasy i były zadowolone. Ja tak nie potrafiłem
Na wakacjach poznałem dziewczynę Miałem 14 lat - wszystko w normie, bo wtedy na ogół zaczynają się pierwsze miłości (choć w zerówce też rwałem laski, a raczej one bardziej mnie bo byłem taki spokojny . )
No i z tą dziewczyną poznaną na wakacjach to było tak, że nie potrafiłem jej okazywać uczuć przy innych (winę zrzucam na ojca, bo powinienem się tego podświadomie od niego nauczyć, a ja tego nie umiałem. Nie wiedziałem, na czym polega 'chodzenie z dziewczyną'. Zapytałem tylko "czy chce ze mną chodzić" i powiedziała, że tak, a później to już pomysły mi się skończyły Mogłem ją całować, przytulać, rozmawiać, ale nie kapowałem tego... może dlatego, że tata to taki zimny człowiek, co nie okazuje uczuć (np: mamie) i z tego powodu ja nie wiedziałem, że trzeba okazywać uczucia, a nie tłumić je. Błąd.
W gimnazjum byłem smutny, bo inni sobie radzili z dziewczynami. Pojawiły się trudności w nauce, a ojciec był zły, coraz więcej wymagał, był surowy, nic nie rozumiał. Matka okazywała większe zrozumienie, ale nie miała nic do gadania.
W liceum nastąpiło pogorszenie - wszyscy już mieli doświadczenia z płcią przeciwną, a ja z dziewczynami w ogóle nie przebywałem. Do tego miałem trądzik ops: . A dziewczyny wolały 'fajnych' chłopaków - całkiem zrozumiałe. Do tego ojciec był coraz bardziej zły o wyniki w nauce, o moje przewinienia, a ja nie dawałem rady, byłem strasznie smutny i przygnębiony.
No i teraz nie mam poczucia własnej wartości A kontakty (zwłaszcza z dziewczynami) wyglądają słabo, nie wiem, co mówić, jak się zachować. Wygląda na to, że nie nabyłem jeszcze odpowiednich umiejętności społecznych.
Ale smutno mi z tego powodu
Jako dziecko byłem nieśmiały, płakałem i cały czas się bałem być bez rodziców ops: . A ja czułem, że w ogóle tego nie rozumieją; jak się poryczałem w szkole to byli źli, mówili, że "trzeba było powiedzieć". Ale powiedzieć o czym? Że będę ryczał bez powodu? Z resztą wtedy każda sytuacja wywoływała płacz. Może to dlatego, że poza szkołą raczej nie miałem znajomych, nie bawiłem się z kolegami na podwórku. Byłem miętki. Rodzice sugerowali, że tam są tylko "złe dzieci", patologia, itd...
Taka była podstawówka. Może jeszcze się nie wstydziłem, ale już się czegoś bałem, miałem sny, że błądzę, nie mogę trafić ze szkoły do domu. Powroty po zmroku były koszmarem, miałem zwidy, halucynacje, myślałem, że mnie ktoś napada. Jawa zlewała się z tymi koszmarami. I już czułem się troszkę gorszy od innych. W gimnazjum zrozumiałem, że wszyscy są już bardziej "doświadczeni". Chłopcy okazują uczucia dziewczynom, potrafią lepiej o siebie zadbać, potrafią dominować jak prawdziwe złe tygrysy. A ja byłem taki cichy... jak mi się podobały dziewczyny, to nic nie robiłem, laski były wyrywane przez moich kolegów z klasy i były zadowolone. Ja tak nie potrafiłem
Na wakacjach poznałem dziewczynę Miałem 14 lat - wszystko w normie, bo wtedy na ogół zaczynają się pierwsze miłości (choć w zerówce też rwałem laski, a raczej one bardziej mnie bo byłem taki spokojny . )
No i z tą dziewczyną poznaną na wakacjach to było tak, że nie potrafiłem jej okazywać uczuć przy innych (winę zrzucam na ojca, bo powinienem się tego podświadomie od niego nauczyć, a ja tego nie umiałem. Nie wiedziałem, na czym polega 'chodzenie z dziewczyną'. Zapytałem tylko "czy chce ze mną chodzić" i powiedziała, że tak, a później to już pomysły mi się skończyły Mogłem ją całować, przytulać, rozmawiać, ale nie kapowałem tego... może dlatego, że tata to taki zimny człowiek, co nie okazuje uczuć (np: mamie) i z tego powodu ja nie wiedziałem, że trzeba okazywać uczucia, a nie tłumić je. Błąd.
W gimnazjum byłem smutny, bo inni sobie radzili z dziewczynami. Pojawiły się trudności w nauce, a ojciec był zły, coraz więcej wymagał, był surowy, nic nie rozumiał. Matka okazywała większe zrozumienie, ale nie miała nic do gadania.
W liceum nastąpiło pogorszenie - wszyscy już mieli doświadczenia z płcią przeciwną, a ja z dziewczynami w ogóle nie przebywałem. Do tego miałem trądzik ops: . A dziewczyny wolały 'fajnych' chłopaków - całkiem zrozumiałe. Do tego ojciec był coraz bardziej zły o wyniki w nauce, o moje przewinienia, a ja nie dawałem rady, byłem strasznie smutny i przygnębiony.
No i teraz nie mam poczucia własnej wartości A kontakty (zwłaszcza z dziewczynami) wyglądają słabo, nie wiem, co mówić, jak się zachować. Wygląda na to, że nie nabyłem jeszcze odpowiednich umiejętności społecznych.
Ale smutno mi z tego powodu