30 Maj 2008, Pią 9:52, PID: 24852
Przeglądam wasze wypowiedzi w tym temacie i aż nie moge się nadziwić że tyle nas łączy. Miło wiedzieć że nie jest się jedynym wyrzutkiem społeczeństwa z takimi problemami.
Mam 18 lat, w zasadzie to 18 i pół. Ciężko mi stwierdzić kiedy tak naprawdę rozwinęła się we mnie FS, przez podstawówke byłem jeszcze w miare normalnym dzieciakiem, miałem kolegów, lubiłem wychodzić z nimi na podwórko i spędzać czas wspólnie z rodziną. W gimnazjum było już gorzej, po zmianie szkoły straciłem większość kumpli i moje kontakty z równieśnikami ograniczyły się praktycznie tylko do krótkich rozmów między lekcjami z kilkoma w miare lubianymi kolegami z klasy, po szkole nie trzymałem się z nikim. W sumie nie było najgorzej, jakoś udawało mi się znosić i tak już wtedy stresujące dni w szkole. Jednak prawdziwa masakra zaczęła się kiedy poszedłem do liceum. Zostałem całkiem sam, pomimo że ludzie w klasie byli w porządku nie potrafiłem znaleźć z nimi w spólnego języka. Z nikim już się nie kumplowałem, z nikim nie siedziałem w jednej ławce, z nikim nie rozmawiałem, przerwy spędzałem samotnie. Po szkole z nikim nie utrzymywałem kontaktu, nawet jeżeli ktoś przyszedł żeby wyciągnąć mnie na dwór udawałem że nie ma mnie w domu, albo waliłem ściemy że źle się czuje. Szanse dla siebie widziałem w specjalnie zorganizowanej przez wychowawce klasy wycieczce mającej na celu zintegrowanie się klasy ze sobą. Pojechałem razem ze wszystkimi...i do dzisiaj tego żałuje. Integracja z mojej strony kompletnie nie wypaliła, a do tego najadłem się sporo stresu (wpspólne posiłki, nocowanie w trzyosobowych pokojach, grupowe zadania). Wtedy dotarło do mnie jak bardzo nie pasuje do tej klasy. Od tej pory każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie piekłem. Zacząłem chodzić na długie wagary, w szkole pojawiałem się sporadycznie...i skończyło się na tym że zawaliłem rok.
Starzy jakoś to przeżyli, ja też.
Postanowiłem raz jeszcze spróbować, pomyślałem że może z inną klasą mi się uda. Ale się nie udało. Teraz jest koniec maja, ilości opuszczonych dni nie jestem w stanie zliczyć, na sto procent będe miał kolejnego kibla. Rodzice są mną załamani, mają mnie za totalnego nieroba, nie potrafią zrozumieć że dreczy mnie jakaś fobia. Zresztą sam nawet nie dałem im szansy żeby cokolwiek mogli zrozumieć, boje się im o tym powiedzieć bo nie chce zeby uznali mnie za jakiegoś czubka. Najgorsze jest to że sprawiam im ogromny zawód swoim zachowaniem i stosunkiem do szkoły, po swoim najstarszym synu zapewne spodziewali się czegoś więcej. Tym gorzej że mam siostre która w tym roku kończy szkołe średnią, w porównaniu do niej jestem w oczach rodziców kompletnym idiotą.
Obecnie jestem totalnie wypalony, nie mam chęci na nic, nie mam planów na przyszłość, nie mam nawet chęci do dalszego życia. Jestem wierzący, gdyby nie strach przed tym co czeka mnie po śmierci od razu bym się zabił, a tak musze się męczyć w tym syfie zwanym życiem. Najgorsze w tym wszystkim jest to przejmujące uczucie osamotnienia i niezrozumienia ze strony innych, nie ma nikogo komu mógłbym opowiedzieć o swoich problemach, nikogo komu mógbym się wyżalić. Kiedy tylko moge staram się uciekać myślami od tego bajzlu, zatracam się w sztucznie wyimaginowanych światach gier wideo, anime i wykreowanych przez własne fantazje. Marze tylko o tym żeby znaleźć jakąś prace nie wymagajacą bezpośredniego kontaktu z innymi ludźmi i wyprowadzić się z domu rodziców. Chyba nawet polubiłem samotność, chociaż teraz to i tak nie ma już zbyt duzego znaczenia bo po prstu nie wyobrażam dla siebie innego życia.
Chciałbym po prostu zniknąć.
Życie jest przesrane, tym bardziej dla takiej osoby jak ja. Dlatego ciesze się że są inne osoby z problemami podobnymi do moich które potrafią mnie zrozumieć.
Fajnie że mogłem to z siebie w końcu wyrzucić.
Mam 18 lat, w zasadzie to 18 i pół. Ciężko mi stwierdzić kiedy tak naprawdę rozwinęła się we mnie FS, przez podstawówke byłem jeszcze w miare normalnym dzieciakiem, miałem kolegów, lubiłem wychodzić z nimi na podwórko i spędzać czas wspólnie z rodziną. W gimnazjum było już gorzej, po zmianie szkoły straciłem większość kumpli i moje kontakty z równieśnikami ograniczyły się praktycznie tylko do krótkich rozmów między lekcjami z kilkoma w miare lubianymi kolegami z klasy, po szkole nie trzymałem się z nikim. W sumie nie było najgorzej, jakoś udawało mi się znosić i tak już wtedy stresujące dni w szkole. Jednak prawdziwa masakra zaczęła się kiedy poszedłem do liceum. Zostałem całkiem sam, pomimo że ludzie w klasie byli w porządku nie potrafiłem znaleźć z nimi w spólnego języka. Z nikim już się nie kumplowałem, z nikim nie siedziałem w jednej ławce, z nikim nie rozmawiałem, przerwy spędzałem samotnie. Po szkole z nikim nie utrzymywałem kontaktu, nawet jeżeli ktoś przyszedł żeby wyciągnąć mnie na dwór udawałem że nie ma mnie w domu, albo waliłem ściemy że źle się czuje. Szanse dla siebie widziałem w specjalnie zorganizowanej przez wychowawce klasy wycieczce mającej na celu zintegrowanie się klasy ze sobą. Pojechałem razem ze wszystkimi...i do dzisiaj tego żałuje. Integracja z mojej strony kompletnie nie wypaliła, a do tego najadłem się sporo stresu (wpspólne posiłki, nocowanie w trzyosobowych pokojach, grupowe zadania). Wtedy dotarło do mnie jak bardzo nie pasuje do tej klasy. Od tej pory każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie piekłem. Zacząłem chodzić na długie wagary, w szkole pojawiałem się sporadycznie...i skończyło się na tym że zawaliłem rok.
Starzy jakoś to przeżyli, ja też.
Postanowiłem raz jeszcze spróbować, pomyślałem że może z inną klasą mi się uda. Ale się nie udało. Teraz jest koniec maja, ilości opuszczonych dni nie jestem w stanie zliczyć, na sto procent będe miał kolejnego kibla. Rodzice są mną załamani, mają mnie za totalnego nieroba, nie potrafią zrozumieć że dreczy mnie jakaś fobia. Zresztą sam nawet nie dałem im szansy żeby cokolwiek mogli zrozumieć, boje się im o tym powiedzieć bo nie chce zeby uznali mnie za jakiegoś czubka. Najgorsze jest to że sprawiam im ogromny zawód swoim zachowaniem i stosunkiem do szkoły, po swoim najstarszym synu zapewne spodziewali się czegoś więcej. Tym gorzej że mam siostre która w tym roku kończy szkołe średnią, w porównaniu do niej jestem w oczach rodziców kompletnym idiotą.
Obecnie jestem totalnie wypalony, nie mam chęci na nic, nie mam planów na przyszłość, nie mam nawet chęci do dalszego życia. Jestem wierzący, gdyby nie strach przed tym co czeka mnie po śmierci od razu bym się zabił, a tak musze się męczyć w tym syfie zwanym życiem. Najgorsze w tym wszystkim jest to przejmujące uczucie osamotnienia i niezrozumienia ze strony innych, nie ma nikogo komu mógłbym opowiedzieć o swoich problemach, nikogo komu mógbym się wyżalić. Kiedy tylko moge staram się uciekać myślami od tego bajzlu, zatracam się w sztucznie wyimaginowanych światach gier wideo, anime i wykreowanych przez własne fantazje. Marze tylko o tym żeby znaleźć jakąś prace nie wymagajacą bezpośredniego kontaktu z innymi ludźmi i wyprowadzić się z domu rodziców. Chyba nawet polubiłem samotność, chociaż teraz to i tak nie ma już zbyt duzego znaczenia bo po prstu nie wyobrażam dla siebie innego życia.
Chciałbym po prostu zniknąć.
Życie jest przesrane, tym bardziej dla takiej osoby jak ja. Dlatego ciesze się że są inne osoby z problemami podobnymi do moich które potrafią mnie zrozumieć.
Fajnie że mogłem to z siebie w końcu wyrzucić.