31 Sty 2013, Czw 13:44, PID: 336867
@ KASIA
Czy jest problem? Hm. I jest, i go nie ma. Na pewno jest w mojej głowie. Nadmiar negatywnych myśli związanych z codziennymi czynnościami. Ale niby nic złego się nie dzieje, człowiek jako tako funkcjonuje. Tak jak ktoś napisał, to przez to że nie następują w międzyczasie przeżycia pozytywne (tzn. są, ale w bardzo małych ilościach). A przeżycia pozytywne są nierozerwalnie związane z byciem 'normalnie' uspołecznionym, ja taki nie jestem i koło się zamyka.
Nie widzę możliwości pozytywnego myślenia na co dzień, w znaczeniu: "jakie to wspaniałe, że znów zadzwoni budzik, wstanę, przygotuję się do wyjścia, pójdę do pracy, a tam z ochotą będę służyć innym". To byłoby sztuczne i nie stałbym się przez to szczęśliwszy.
Zgadzam się (choć nie chcę zabrzmieć nieskromnie), że mam wysoką samoświadomość; usłyszałem już kilka razy w życiu, że potrafię nazywać swoje problemy. Żeby tylko jeszcze coś z tego wynikało.
Współczuję Twojego schorzenia (stawów), musi cholernie utrudniać życie.. U mnie to jakby słaba 'przyczepność' palców. A może to problem neurologiczny. Formułując temat zwięźle - na sapera bym się nie nadawał. Na elektronika też zresztą nie.
Również nienawidzę świadomości, że muszę/powinienem coś zrobić. Najgorsze że sam umieszczam sobie taką płytę w szafie grającej (mózgu).
Muszę w przyszłym tygodniu wysprzątać mieszkanie, bo wpisałem się na ten tydzień w grafiku. W związku z tym, w tygodniu poprzedzającym muszę się tym co jakiś czas zadręczać (najbardziej nie samą pracą, tylko tym, że ktoś może mnie wtedy obserwować i wygłosić opinię). Choćbym nie wiem z jaką pedanterią do tego podszedł, potem i tak będą dręczyć mnie myśli, że zrobiłem byle jak (bo np. ktoś inny w miejscu gdzie sprzątałem znajdzie jakiś paproch).
Muszę zrobić sobie obiad, choćbym nie czuł specjalnego głodu. Muszę. Jeden ciepły posiłek w ciągu dnia trzeba zjeść. Jak nie wstanę, nie powyciągam składników i nie postoję chwilę przy kuchence, to nie zjem.
Takie szczeniackie podejście do obowiązków. Niedojrzałość?
"Jak ty masz tak na codzien to ja to rozumiem tak, ze sie Twoja glowa nie chce zajmowac bo to sa ."
Dokładnie tak. Podobne frazy powtarzam sobie codziennie jak mantrę.
Stworzony do "wyższych celów" - dobrze że ujęłaś to w cudzysłów. Bo tym celem jest chyba tylko życie w jakiejś utopii, w towarzystwie kochającej dziewczyny, w otoczeniu przyjaciół, z majątkiem ziemskim, szybkim samochodem, ugruntowaną pozycją zawodową (i jednocześnie lekką pracą), oszałamiającymi dochodami,... Żeby mieć i robić to co się chce, trzeba sobie wpierw na to zarobić. A żeby zarobić, trzeba zap****alać. Aaa, jeszcze trzeba mieć farta i trafić w dobre miejsce, do dobrej firmy, w dobre otoczenie...
Masz rację, te czynności są nudne. Na tym polega problem. I na tym, że nie potrafię sam sobie ubarwić życia, tak konsekwentnie, na stałe.
Z ciekawości, co malujesz?
@ Mizantrop
Co do skrótów myślowych - ja tego nie zauważyłem, ale wierzę Ci, że tak to wygląda. Taki mam najwyraźniej styl pisania ;-) Gdy coś jest dla kogoś niejasne, zawsze mogę wyjaśnić.
Z długopisem to było uogólnienie, w jego miejscu może być dowolna rzecz. Inny przykład to: bałagan na (niewielkim) biurku, gdy chcę postawić laptopa, warstwa kurzu, gdy wiem że będę musiał posprzątać, bo nikt za mnie tego nie zrobi. Gdy wracam z zakupów i wkładam rzeczy do lodówki, zaglądając do tej lodówki w późniejszym czasie w poszukiwaniu czegoś do jedzenia - będzie tam tylko to, co do niej włożyłem. Brzmi banalnie, jeśli nie głupio, ale to w pewien sposób fascynujące. Pisałem, że mnie to męczy/irytuje? To teraz sprostowanie - to zależy. Bo samodzielność ma oczywiście swoje zalety - kontrola nad własnym życiem, satysfakcja że 'tymi ręcami' coś się dokonało. M.in. dlatego nie lubię prosić innych o pomoc.
Skąd ja znam te myśli. Współpracownica opowiada o występie kilkuletniego wnuczka z okazji dnia babci i pokazuje zdjęcia - "a co mnie to obchodzi, skoro ja nie mam jeszcze żony ani dzieci, do czego mi się ta opowieść w moim życiu przyda?". Słyszę jak jedna pracownica prawi drugiej komplement "jak pięknie w tym wyglądasz", a u mnie "no i co z tego, to tylko ubranie, są ciekawsze rzeczy na świecie, nie interesuję się modą". Już nie wspominam o potoku słów na temat spraw służbowych, którego wysłuchuję 8 godzin na dobę i do którego nie sposób się włączyć, by mądrze zabrzmiało i stanowiło jakąś wartość dodaną (mam samodzielne stanowisko pracy).
Ale po stokroć wolę, gdy ktoś zaczyna opowiadać o sobie, na przykład o pobycie w centrum handlowym, niż gdyby miał zapytać: "co tam u ciebie?" albo coś jeszcze gorszego.
Gdy ktoś mówi o sobie, jestem de facto zwolniony z myślenia. I wiem do czego się odnieść, co sprzyja podtrzymaniu rozmowy.
Najgorsze jest, gdy czuję że to ja powinienem przełamać krępującą ciszę i nie mam na to pomysłu. Albo gdy ktoś zainteresuje się moimi sprawami. "No, ok, tylko co w tym ciekawego? U mnie wszystko w porządku, ale jakie to ma znaczenie, skoro jest tyle ciekawszych spraw na świecie? O mnie nie warto rozmawiać". Nie umiem i nie lubię rozmawiać o sobie. A to niestety pożądana umiejętność. To już wolę spotkania z ciekawymi ludźmi (przy małym ryzyku, że to ja w pewnym momencie mogę znaleźć się w centrum uwagi).
Próbuję jednak interesować się sprawami innych, czasem zagadywać - tylko to jest po prostu cholernie trudne.
No nie wiem. Mówi się, że asertywność to umiejętność nabyta.
No nie, na pewno nie do wszystkich, zależy o czym jest mowa, czy czuję się mocny w temacie. Również nienawidzę sytuacji, gdy ktoś próbuje nawiązać rozmowę ze mną, w sobie znajomym temacie, licząc że trafił na godnego rozmówcę, a mnie stać tylko na żałosne mhmowanie. Życzyłbym sobie, by wszystkie moje rozmowy z ludźmi wyglądały tak, że druga strona ma trochę więcej do powiedzenia niż ja, ale daje mi dojść do głosu i słucha, gdy ja mówię. Niestety, najczęściej tak różowo to nie wygląda. Czasem się tym po prostu brzydzę.
I tacy są właśnie bardziej lubiani. U mnie na korytarzu cyklicznie leci soczysta "ku*wa!", co wzbudza salwę śmiechu i opinie w stylu: "ale z tym Pawełkiem mamy wesoło, taki pozytywny element każdego dnia; co by to było, gdyby go nie było...".
A gdybym to ja chciał sobie tak ulżyć (na co często mam ochotę)? Nie, nie pozwala mi na to instynkt samozachowawczy. "Przecież są tu kobiety, a jedna dużo starsza, nie wypada". Choć pracując w męskim towarzystwie - przyznaję - nie miałbym takich oporów.
Chciałbym umieć z każdej rozmowy, choćby nie wiem jak trywialnej, wyciągnąć coś nowego, dla siebie, dowiedzieć się czegoś, nauczyć. Nie mam jednak dobrej pamięci do treści rozmów, mimo że jest ich przecież w moim życiu niewiele.
Z drugiej strony, staram się nie traktować sposobu w jaki ludzie mówią, jako wzoru do naśladowania (chyba że kogoś konkretnego uważam za osobę wyjątkową, na której chcę się wzorować). Traktuję to w kategoriach poznawczych. Nie chcę świadomie przejmować wzorców, chyba że uznam jakieś za dobre dla siebie. Dążę raczej do tego, by nie rezygnując ze swojego charakteru, umieć lepiej żyć z ludźmi.
Czy jest problem? Hm. I jest, i go nie ma. Na pewno jest w mojej głowie. Nadmiar negatywnych myśli związanych z codziennymi czynnościami. Ale niby nic złego się nie dzieje, człowiek jako tako funkcjonuje. Tak jak ktoś napisał, to przez to że nie następują w międzyczasie przeżycia pozytywne (tzn. są, ale w bardzo małych ilościach). A przeżycia pozytywne są nierozerwalnie związane z byciem 'normalnie' uspołecznionym, ja taki nie jestem i koło się zamyka.
Nie widzę możliwości pozytywnego myślenia na co dzień, w znaczeniu: "jakie to wspaniałe, że znów zadzwoni budzik, wstanę, przygotuję się do wyjścia, pójdę do pracy, a tam z ochotą będę służyć innym". To byłoby sztuczne i nie stałbym się przez to szczęśliwszy.
Zgadzam się (choć nie chcę zabrzmieć nieskromnie), że mam wysoką samoświadomość; usłyszałem już kilka razy w życiu, że potrafię nazywać swoje problemy. Żeby tylko jeszcze coś z tego wynikało.
Współczuję Twojego schorzenia (stawów), musi cholernie utrudniać życie.. U mnie to jakby słaba 'przyczepność' palców. A może to problem neurologiczny. Formułując temat zwięźle - na sapera bym się nie nadawał. Na elektronika też zresztą nie.
Również nienawidzę świadomości, że muszę/powinienem coś zrobić. Najgorsze że sam umieszczam sobie taką płytę w szafie grającej (mózgu).
Muszę w przyszłym tygodniu wysprzątać mieszkanie, bo wpisałem się na ten tydzień w grafiku. W związku z tym, w tygodniu poprzedzającym muszę się tym co jakiś czas zadręczać (najbardziej nie samą pracą, tylko tym, że ktoś może mnie wtedy obserwować i wygłosić opinię). Choćbym nie wiem z jaką pedanterią do tego podszedł, potem i tak będą dręczyć mnie myśli, że zrobiłem byle jak (bo np. ktoś inny w miejscu gdzie sprzątałem znajdzie jakiś paproch).
Muszę zrobić sobie obiad, choćbym nie czuł specjalnego głodu. Muszę. Jeden ciepły posiłek w ciągu dnia trzeba zjeść. Jak nie wstanę, nie powyciągam składników i nie postoję chwilę przy kuchence, to nie zjem.
Takie szczeniackie podejście do obowiązków. Niedojrzałość?
"Jak ty masz tak na codzien to ja to rozumiem tak, ze sie Twoja glowa nie chce zajmowac bo to sa ."
Dokładnie tak. Podobne frazy powtarzam sobie codziennie jak mantrę.
Stworzony do "wyższych celów" - dobrze że ujęłaś to w cudzysłów. Bo tym celem jest chyba tylko życie w jakiejś utopii, w towarzystwie kochającej dziewczyny, w otoczeniu przyjaciół, z majątkiem ziemskim, szybkim samochodem, ugruntowaną pozycją zawodową (i jednocześnie lekką pracą), oszałamiającymi dochodami,... Żeby mieć i robić to co się chce, trzeba sobie wpierw na to zarobić. A żeby zarobić, trzeba zap****alać. Aaa, jeszcze trzeba mieć farta i trafić w dobre miejsce, do dobrej firmy, w dobre otoczenie...
Masz rację, te czynności są nudne. Na tym polega problem. I na tym, że nie potrafię sam sobie ubarwić życia, tak konsekwentnie, na stałe.
Z ciekawości, co malujesz?
@ Mizantrop
Co do skrótów myślowych - ja tego nie zauważyłem, ale wierzę Ci, że tak to wygląda. Taki mam najwyraźniej styl pisania ;-) Gdy coś jest dla kogoś niejasne, zawsze mogę wyjaśnić.
Cytat:No tutaj na przykład, jak na początku pisałem. Dla mnie zjawisko zupełnie niepojęte więc choćbym chciał się odnieść, nie mam jak Masz tak ze wszystkimi przedmiotami codziennego użytku? I co konkretnie Cię denerwuje w tym, że będzie on leżał w ten sam sposób?
Z długopisem to było uogólnienie, w jego miejscu może być dowolna rzecz. Inny przykład to: bałagan na (niewielkim) biurku, gdy chcę postawić laptopa, warstwa kurzu, gdy wiem że będę musiał posprzątać, bo nikt za mnie tego nie zrobi. Gdy wracam z zakupów i wkładam rzeczy do lodówki, zaglądając do tej lodówki w późniejszym czasie w poszukiwaniu czegoś do jedzenia - będzie tam tylko to, co do niej włożyłem. Brzmi banalnie, jeśli nie głupio, ale to w pewien sposób fascynujące. Pisałem, że mnie to męczy/irytuje? To teraz sprostowanie - to zależy. Bo samodzielność ma oczywiście swoje zalety - kontrola nad własnym życiem, satysfakcja że 'tymi ręcami' coś się dokonało. M.in. dlatego nie lubię prosić innych o pomoc.
Cytat:Tutaj staram się zmienić tok myślenia, świadomie karcąc się za każdą myśl w stylu "a co mnie to ku*wa obchodzi?" w reakcji na czyjąś relację z pobytu w centrum handlowym.
Skąd ja znam te myśli. Współpracownica opowiada o występie kilkuletniego wnuczka z okazji dnia babci i pokazuje zdjęcia - "a co mnie to obchodzi, skoro ja nie mam jeszcze żony ani dzieci, do czego mi się ta opowieść w moim życiu przyda?". Słyszę jak jedna pracownica prawi drugiej komplement "jak pięknie w tym wyglądasz", a u mnie "no i co z tego, to tylko ubranie, są ciekawsze rzeczy na świecie, nie interesuję się modą". Już nie wspominam o potoku słów na temat spraw służbowych, którego wysłuchuję 8 godzin na dobę i do którego nie sposób się włączyć, by mądrze zabrzmiało i stanowiło jakąś wartość dodaną (mam samodzielne stanowisko pracy).
Ale po stokroć wolę, gdy ktoś zaczyna opowiadać o sobie, na przykład o pobycie w centrum handlowym, niż gdyby miał zapytać: "co tam u ciebie?" albo coś jeszcze gorszego.
Gdy ktoś mówi o sobie, jestem de facto zwolniony z myślenia. I wiem do czego się odnieść, co sprzyja podtrzymaniu rozmowy.
Najgorsze jest, gdy czuję że to ja powinienem przełamać krępującą ciszę i nie mam na to pomysłu. Albo gdy ktoś zainteresuje się moimi sprawami. "No, ok, tylko co w tym ciekawego? U mnie wszystko w porządku, ale jakie to ma znaczenie, skoro jest tyle ciekawszych spraw na świecie? O mnie nie warto rozmawiać". Nie umiem i nie lubię rozmawiać o sobie. A to niestety pożądana umiejętność. To już wolę spotkania z ciekawymi ludźmi (przy małym ryzyku, że to ja w pewnym momencie mogę znaleźć się w centrum uwagi).
Próbuję jednak interesować się sprawami innych, czasem zagadywać - tylko to jest po prostu cholernie trudne.
Cytat:Z tym niestety chyba trzeba się urodzić
No nie wiem. Mówi się, że asertywność to umiejętność nabyta.
Cytat:Potrafisz się odnieść do wszystkich, a przynajmniej do zdecydowanej większości wątków?
No nie, na pewno nie do wszystkich, zależy o czym jest mowa, czy czuję się mocny w temacie. Również nienawidzę sytuacji, gdy ktoś próbuje nawiązać rozmowę ze mną, w sobie znajomym temacie, licząc że trafił na godnego rozmówcę, a mnie stać tylko na żałosne mhmowanie. Życzyłbym sobie, by wszystkie moje rozmowy z ludźmi wyglądały tak, że druga strona ma trochę więcej do powiedzenia niż ja, ale daje mi dojść do głosu i słucha, gdy ja mówię. Niestety, najczęściej tak różowo to nie wygląda. Czasem się tym po prostu brzydzę.
Cytat:Kumpel np. dość często stwierdza publicznie, że srać mu się chce xd
I tacy są właśnie bardziej lubiani. U mnie na korytarzu cyklicznie leci soczysta "ku*wa!", co wzbudza salwę śmiechu i opinie w stylu: "ale z tym Pawełkiem mamy wesoło, taki pozytywny element każdego dnia; co by to było, gdyby go nie było...".
A gdybym to ja chciał sobie tak ulżyć (na co często mam ochotę)? Nie, nie pozwala mi na to instynkt samozachowawczy. "Przecież są tu kobiety, a jedna dużo starsza, nie wypada". Choć pracując w męskim towarzystwie - przyznaję - nie miałbym takich oporów.
Cytat:Uczę się tego, o czym i w jaki sposób ludzie gadają.
Chciałbym umieć z każdej rozmowy, choćby nie wiem jak trywialnej, wyciągnąć coś nowego, dla siebie, dowiedzieć się czegoś, nauczyć. Nie mam jednak dobrej pamięci do treści rozmów, mimo że jest ich przecież w moim życiu niewiele.
Z drugiej strony, staram się nie traktować sposobu w jaki ludzie mówią, jako wzoru do naśladowania (chyba że kogoś konkretnego uważam za osobę wyjątkową, na której chcę się wzorować). Traktuję to w kategoriach poznawczych. Nie chcę świadomie przejmować wzorców, chyba że uznam jakieś za dobre dla siebie. Dążę raczej do tego, by nie rezygnując ze swojego charakteru, umieć lepiej żyć z ludźmi.