03 Paź 2013, Czw 15:14, PID: 365993
Przeglądając wątki na tym forum czasami mam wrażenie jakbym czytała o sobie. U mnie ataki uśmieszków, chichotów występują w stresujących sytuacjach, ale rozróżnienie przyczyn wygląda następująco:
- skrajny lęk, cięzki stres, fobia --> atak paniki (myślę, że zaraz zemdleję, zwymiotuję, wysoki puls, drżenie rąk, głowy, wrażenie, że śmierć z zadławienia jest tuż tuż, paraliż dolnych kończyn, poczucie odrealnienia itd. )
- stres mocny bądź umiarkowany (taki występujący na co dzień niestety, spowodowany przymusowymi kontaktami z ludźmi) wywołuje u mnie właśnie ataki niekontrolowanego chichotu. W tych sytuacjach czuję się jak wariatka, bo często nie mogę się opanować. A im bardziej chcę przestać tym jest coraz gorzej. Nawet ostatnio będąc u psychiatry i opowiadając o swoich dolegliwościach bywało, że na twarzy zakwitł mi głupkowaty uśmiech, po którym nastąpiło niepotrzebne i krępujące chichotanie. Wkurzało mnie to, bo moje problemy są dla mnie naprawdę ciężkie i poważne, a zupełnie zachowywałam się wbrew swoim własnym wewnętrznym odczuciom. Poza tym byłam pewna, że wyglądam jak wariatka i robię z siebie durnia.
Wydaje mi się, że to chichotanie działa u mnie na zasadzie obrony i kamuflażu. Nie chcę, żeby ktokolwiek wyczuł moją nerwicę/fobię. Czuję taki społeczny przymus, żeby zachowywać się normalnie, tak jak inni, ale niestety wszystko co we mnie siedzi jest wybuchową mieszanką lęku, strachu, paniki, które nieraz dają sobie ujście w histerycznym, nieopanowanym chichocie.
- skrajny lęk, cięzki stres, fobia --> atak paniki (myślę, że zaraz zemdleję, zwymiotuję, wysoki puls, drżenie rąk, głowy, wrażenie, że śmierć z zadławienia jest tuż tuż, paraliż dolnych kończyn, poczucie odrealnienia itd. )
- stres mocny bądź umiarkowany (taki występujący na co dzień niestety, spowodowany przymusowymi kontaktami z ludźmi) wywołuje u mnie właśnie ataki niekontrolowanego chichotu. W tych sytuacjach czuję się jak wariatka, bo często nie mogę się opanować. A im bardziej chcę przestać tym jest coraz gorzej. Nawet ostatnio będąc u psychiatry i opowiadając o swoich dolegliwościach bywało, że na twarzy zakwitł mi głupkowaty uśmiech, po którym nastąpiło niepotrzebne i krępujące chichotanie. Wkurzało mnie to, bo moje problemy są dla mnie naprawdę ciężkie i poważne, a zupełnie zachowywałam się wbrew swoim własnym wewnętrznym odczuciom. Poza tym byłam pewna, że wyglądam jak wariatka i robię z siebie durnia.
Wydaje mi się, że to chichotanie działa u mnie na zasadzie obrony i kamuflażu. Nie chcę, żeby ktokolwiek wyczuł moją nerwicę/fobię. Czuję taki społeczny przymus, żeby zachowywać się normalnie, tak jak inni, ale niestety wszystko co we mnie siedzi jest wybuchową mieszanką lęku, strachu, paniki, które nieraz dają sobie ujście w histerycznym, nieopanowanym chichocie.