27 Cze 2015, Sob 19:17, PID: 450266
Ja mam wręcz przeciwnie - gdy gdzieś wychodzę, staram się przeglądać w lustrze tak długo, aż stwierdzę: "No dobrze, chyba nie przestraszę aż tak ludzi" i gdy jestem poza domem staram się unikać wszelkich luster. Gorzej, jeśli jestem na zakupach i akurat coś przymierzam, ale sama z siebie nie patrzę nigdy w swoje odbicie poza domem by nie psuć sobie nastroju.
I jestem dość ciekawym przypadkiem dysmorfofobii - moja pedagog w szkole łamała sobie nad tym głowę, z początku nawet myśląc, że udaję chorobę, by wzbudzić litość u innych. Mówię tak, bo, cóż, lubię zwracać na siebie uwagę. Nie gubię się w tłumie, ilekroć wychodzę na ulicę przyciągam spojrzenia swoim ubiorem i dodatkami. Myślę, że to dlatego (jeśli to w ogóle ma jakiś sens), bo chciałabym czuć się... atrakcyjna. Jeśli moja twarz nie może być ładna, to niech chociaż ktoś spoglądając na mnie powie: "Jaka ładna sukienka/kapelusz/cokolwiek, dziewczyna ma gust". Ale też nie czuję się przebrana - po prostu zawsze lubiłam ładne rzeczy, zawsze lubiłam wymyślać mnóstwo stylizacji, lubię modę (chyba mam to po mamie, jak była młoda również wyróżniała się przez to w tłumie) i... jakoś mimo dysmorfofobii nie stwierdziłam, że zmienię swój styl, skoro dobrze się w nim czuję. I też pozwala mi jakoś sądzić, że ludzie mimo wszystko może patrzą na mnie jak na atrakcyjną kobietę. Chociaż przyznam, że wiele osób po prostu głupio komentuje mój strój, szczególnie kapelusze, ale zdarzają się też osoby, którym nawet kapelusze się podobają, tak jak ostatnio tej kobiecie, która powiedziała, że powinnam w nich cały czas chodzić. To było miłe, choć gdy zwróciła się do mnie byłam strasznie zestresowana.
Moja psychiatra też uważa, że to jakiś sposób na walkę z zaburzeniami - choćby takie zwykłe zwracanie na siebie uwagi przez ubiór.
A ja, cóż, jestem z natury dość mało spostrzegawcza i większość miłych bądź tych pełnych kpiny spojrzeń zauważa tylko moja mama, gdy jesteśmy razem na mieście. Więc to nawet tak nie "boli".
Chciałam to prosto wytłumaczyć, ale głowa mnie boli i jeśli ktoś się doszuka czegoś irracjonalnego w mojej wypowiedzi, to przepraszam. Myślenie powoli mi się wyłącza.
I jestem dość ciekawym przypadkiem dysmorfofobii - moja pedagog w szkole łamała sobie nad tym głowę, z początku nawet myśląc, że udaję chorobę, by wzbudzić litość u innych. Mówię tak, bo, cóż, lubię zwracać na siebie uwagę. Nie gubię się w tłumie, ilekroć wychodzę na ulicę przyciągam spojrzenia swoim ubiorem i dodatkami. Myślę, że to dlatego (jeśli to w ogóle ma jakiś sens), bo chciałabym czuć się... atrakcyjna. Jeśli moja twarz nie może być ładna, to niech chociaż ktoś spoglądając na mnie powie: "Jaka ładna sukienka/kapelusz/cokolwiek, dziewczyna ma gust". Ale też nie czuję się przebrana - po prostu zawsze lubiłam ładne rzeczy, zawsze lubiłam wymyślać mnóstwo stylizacji, lubię modę (chyba mam to po mamie, jak była młoda również wyróżniała się przez to w tłumie) i... jakoś mimo dysmorfofobii nie stwierdziłam, że zmienię swój styl, skoro dobrze się w nim czuję. I też pozwala mi jakoś sądzić, że ludzie mimo wszystko może patrzą na mnie jak na atrakcyjną kobietę. Chociaż przyznam, że wiele osób po prostu głupio komentuje mój strój, szczególnie kapelusze, ale zdarzają się też osoby, którym nawet kapelusze się podobają, tak jak ostatnio tej kobiecie, która powiedziała, że powinnam w nich cały czas chodzić. To było miłe, choć gdy zwróciła się do mnie byłam strasznie zestresowana.
Moja psychiatra też uważa, że to jakiś sposób na walkę z zaburzeniami - choćby takie zwykłe zwracanie na siebie uwagi przez ubiór.
A ja, cóż, jestem z natury dość mało spostrzegawcza i większość miłych bądź tych pełnych kpiny spojrzeń zauważa tylko moja mama, gdy jesteśmy razem na mieście. Więc to nawet tak nie "boli".
Chciałam to prosto wytłumaczyć, ale głowa mnie boli i jeśli ktoś się doszuka czegoś irracjonalnego w mojej wypowiedzi, to przepraszam. Myślenie powoli mi się wyłącza.